Listy zamknięte w pudełku

Mojego męża poznałam w czasie, kiedy o telefonach komórkowych, smartfonach czy komunikatorach internetowych nikt nawet nie śnił (może poza pisarzami science fiction). I choć widywaliśmy się codziennie, rozmawialiśmy całymi godzinami, to niemal każdego dnia pisaliśmy też do sobie listy, którymi następnego dnia się wymienialiśmy. Do tej pory mam je schowane głęboko w piwnicy, w niebieskim pudełku po butach, tak żeby nie wpadły w niepowołane ręce, na przykład naszych dzieci. Czasem mnie korci, żeby tam zajrzeć, przeczytać to, co wtedy pisaliśmy, ale jakoś brakuje mi odwagi. Nie boję się bynajmniej o to, że ten pożółkły papier rozpadnie mi się w rękach, a słów zapisanych wyblakłym atramentem nie da się już odczytać. Chyba trochę mi wstyd, bo sporo w tych listach naiwności, romantycznych wizji miłości, takiej bez problemów i kryzysów. Wiadomo, miłość miała nas przed tym wszystkim uchronić. 

A może po prostu takie są prawa wieku. Inaczej człowiek patrzy na świat, kiedy ma lat siedemnaście czy osiemnaście, a inaczej, kiedy tyle lat mają jego dzieci. Cieszę się, że ta pamiątka gdzieś jest, może kiedyś, na emeryturze do niej wrócę, ale na razie nie jestem na to gotowa. Dziś pewnie pisalibyśmy do siebie w inny sposób, który jest znacznie bardziej ulotny. Pewnie można robić screeny wiadomości (i wielu to robi), ale raczej nie podejrzewam siebie aż o taką gorliwość. Wiele ważnych rzeczy, słów i wyznań po prostu przepadłoby w internetowym koszu, a ostatecznie by się zdematerializowało gdzieś w wirtualnej rzeczywistości. A może tak by było lepiej?

W listach tych pisaliśmy wiele o tym, jak wyobrażamy sobie naszą rodzinę, jak będzie wyglądało nasze małżeństwo, planowaliśmy, co będziemy robić. To były takie niewinne marzenia i pragnienia. Czy się zrealizowały? Jedno, najważniejsze tak. Od dwudziestu czterech lat jesteśmy małżeństwem. Inne – niekoniecznie. Kiedy te listy pisaliśmy, wyobrażaliśmy sobie, że będziemy wykonywać zupełnie inne zawody. Życie jednak nasze plany zweryfikowało. I dobrze, bo oboje spełniamy się w życiu zawodowym i rodzinnym. Oboje czujemy, że jesteśmy we właściwym miejscu. 

Czy mi żal, że te wszystkie wizje i marzenia się nie spełniły? Absolutnie nie, choć myślę o nich zawsze ciepło i z pewnym sentymentem. Ja też przecież nie jestem tą samą osobą, którą byłam trzydzieści lat temu. Lata doświadczeń, lektur, pracy, spotkań z innymi ludźmi, rozmów z nimi mnie ukształtowały, ale także zweryfikowały moje patrzenie na świat, czasem właśnie takie niedojrzałe. I bardzo dobrze. Choć nie zawsze zgadzam się z Wandą Półtawską i nie zawsze podzielam jej radykalizm, to pod jej pewną myślą podpisuję się obiema rękami i zawsze przekazuję ją narzeczonym na zakończenie nauk przedślubnych. W jednym ze swoich tekstów Wanda Półtawska opisywała, jak podczas pewnego ślubu ktoś życzył nowożeńcom, by zawsze kochali się tak mocno i byli tacy szczęśliwi jak w dniu, kiedy ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuszczą się aż do śmierci. Nie są to dobre życzenia, tak się świeżo upieczonym małżonkom życzyć nie powinno. I nie dlatego, że nikt nie chce ich szczęścia, tylko dlatego, że nie można się w tym miejscu zatrzymać. Małżeństwo się zmienia, ewoluuje, tak jak i my się zmieniamy, dojrzewamy. To ciężka praca, którą trzeba wykonywać każdego dnia. I nad sobą, i nad relacją, i nad budowaniem więzi. Jeśli się tego nie zrobi, to będzie tak jak z tymi listami, pełnymi naiwnych treści, których po latach człowiek trochę się wstydzi. Ta praca jest też potrzebna do tego, by także w małżeństwie zbudować przyjaźń. To ona bowiem, a paradoksalnie nie miłość, jest – według Elreda z Rievaulux – szczytem rozwoju człowieka. „Przyjaciel bowiem ma być towarzyszem Twojej duszy, a jego serce powinno być tak mocno złączone i zjednoczone z Twoim sercem, iż chciałbyś, aby z Was obu powstał jeden; jemu masz powierzać się jakoby drugiemu sobie, niczego przed nim nie ukrywać, niczego z jego strony się nie obawiać” – przekonuje ten dwunastowieczny myśliciel. Życzę sobie, by każda kolejna rocznica ślubu pogłębiała przyjaźń między nami. A wówczas niezrealizowane młodzieńcze wizje, tak jak w naszym przypadku zapisane gdzieś na kartkach, nie będą nas złościć i frustrować, tylko z nostalgią będziemy o nich myśleć. I się cieszyć, że udało nam się pójść dalej. Razem.