Lizbona 2023 - zakończenie
Często po zakończeniu wielkich wydarzeń w Kościele katolickim czekamy na to, że owoce będą dostrzegalne natychmiast, że niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki różne kryzysy miną, a Kościół, a razem z nim świat, stanie się miejscem bardziej chrześcijańskim, niż jest obecnie. Takie oczekiwania z jednej strony mówią dużo o tym, jak bardzo potrzebujemy zmiany i jak mocno oczekujemy na to, żeby Kościół był inny, lepszy (oczywiście według naszych wyobrażeń), a z drugiej strony mówią dużo o nas, którzy czekamy na jakąś cudowną interwencję, na to, że coś się „samo” zmieni.
Myślę, że nie o takie owoce w tym wszystkim chodzi. Nie o to, żeby nagle Kościół się zmienił. Kościół nie jest gdzieś obok nas, to nie jest korporacja, instytucja (choć często przebiera się w taki strój), ale to jesteśmy my, ludzie, i Kościół się nie zmieni, jeśli to my się nie zmienimy.
Jest to oczywiście (albo może być) okropny frazes i truizm, ale ja sam na to patrzę inaczej w kontekście minionych Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie nie pod kątem organizacji, logistyki i tego, co na zewnątrz, ale ze względu na to, jak dobrze Ojciec Święty wyczuł stan młodzieży w dzisiejszym świecie. Jego zwrócenie uwagi na to, że młodzi ludzie pogrążeni są w lęku, w kryzysie zdrowia psychicznego, w poczuciu przygnębienia pogłębiającym się kryzysem klimatycznym i wybuchającymi co chwila wojnami i niepokojami na świecie. Jego praca domowa, którą zadał temu półtoramilionowemu tłumowi, jest niezwykła, trudna i wymagająca. Papież poprosił młodych ludzi o to, żeby byli odważni, żeby nie dali sobie narzucać narracji, żeby pomimo tego, co na świecie się dzieje, podążali za swoim młodzieńczym idealizmem, za pewnym radykalizmem, a że mówił do młodych katolików – radykalizmem chrześcijańskim.
Myślę też, w kontekście minionych Światowych Dni Młodzieży, że zapominamy, że było to wydarzenie kierowane do młodych katolików i często było przedstawiane jako coś wrogiego Kościołowi, coś spoza jego granic. Mam takie głębokie poczucie, że Kościół, który znamy z niedzielnej Mszy, czyli – nie oszukujmy się – z pewnego dystansu, jest już w bardzo schyłkowej fazie, a wiedza o tym przyjdzie do nas zbyt późno, jeśli nie weźmiemy do siebie tego, o czym mówił papież, i nie przestaniemy traktować młodych w Kościele w sposób protekcjonalny, jako tych, którym musimy coś zorganizować, zamiast oddać im pole przynajmniej do wyrażenia swojego zdania. Cały czas, według mnie, tkwimy w poczuciu, że wiemy lepiej, że z racji doświadczenia lepiej rozumiemy świat, a on nam już dawno odjechał, chociaż kurczowo trzymamy się jego wyimaginowanego obrazu.
Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie to wspaniały akcent i manifestacja Kościoła europejskiego z udziałem wielu grup spoza naszego kontynentu. Była ogromna grupa młodych katolików ze Stanów Zjednoczonych, były grupy z pogrążonych w religijnych zamieszkach regionów Indii, były grupy z dawnych portugalskich kolonii w Angoli i Republice Zielonego Przylądka, ale była też grupa z Estonii, gdzie jest tylko 6 tysięcy katolików, którym posługuje 13 księży misjonarzy, a dwóch z nich przyjechało do Lizbony. Młodzież przyjechała z ponad dwustu krajów i regionów. Były to prawdziwie dni światowe, kolorowe i różnorodne, a w dalszym ciągu katolickie. Bo taki jest (a może powinien być bardziej) nasz Kościół, który od wieków docenia lokalne kultury, dokonując inkulturacji chrześcijaństwa. Wszelkie próby stłamszenia lokalnej tradycji kończyły się bardzo źle, czego najlepszym przykładem są Chiny, gdzie przed przymusową latynizacją rozwijała się liturgia w języku chińskim, a załamała się, kiedy ktoś uznał, że musi być jak w Europie.
Bardzo się cieszę, że Kościół z papieżem Franciszkiem na czele dostrzega znaki czasu, kieruje Łódź Piotrową na niespokojne morza współczesności, wyławiając z głębi lęków, uzależnień, narcyzmu, beznadziei i utraty zaufania młodych ludzi, dając im ratunek w postaci jedynej rzeczy, która jest prawdziwie za darmo, jak mówił sam papież, a mianowicie Jezusa, Miłości, który jest źródłem tej zadanej podczas tych dni pracy domowej, czyli odwagi. To bardzo mocno wybrzmiało, Bóg jest Miłością, za darmo, bez warunków i to On daje moc i siłę. To zostanie ze mną na długo po tych dniach i wierzę, że będzie owocować w wielu sercach tej ponadpółtoramilionowej rzeszy młodych ludzi, którzy będą zmieniać swoje kościoły lokalne, a przez to nasz jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.