Lubię tę naszą codzienność!
Dzisiaj bardzo mocno stara się odkłamać wizję szczęśliwego macierzyństwa i matki Polki. Myślę, że jest to poniekąd dobre, chociażby dla nas samych, dla naszego zdrowia psychicznego, samopoczucia i samooceny. Nie ukrywajmy, czasem rodzicielstwo to jazda bez trzymanki, nierówna walka. Niemniej jednak nie umiemy już bez tego wyobrazić sobie naszego życia. Choćby się waliło, paliło, zawsze znajdziemy czas i sposobność, by sprostać różnym wyzwaniom związanym z macierzyństwem.
To zupełnie normalne, że kiedy jest źle, to nasz osąd i chęci do naprawy czy współpracy najczęściej wyznaczają nasze trudne emocje. Choćbyśmy nie wiem, jak się zarzekali, to niestety najwięcej trudności przysparzają nam właśnie nasze odczucia, emocje. Odpowiednie nastawienie do wyzwań rodzicielstwa, dobra wola, by chcieć zauważać w dziecku przyjaciela, nie wroga, jego potrzeby i umieć go zaakceptować, i to, na co czasem nie mamy wpływu – są kluczem do sukcesu. Jednak jednocześnie jest to największa trudność. Wiedzę i doświadczenie mamy, natomiast z wykonaniem jest znacznie gorzej. Dlatego dobrze jest czasem odpuścić. Uznać, że czasem możemy popełnić błąd i spróbować cieszyć się z tego, co mamy. A mamy tak wiele.
Zauważyłam, że to, co czasem nas w rodzicielstwie pokonuje, denerwuje, demotywuje, może jednocześnie dawać wbrew pozorom wiele satysfakcji. Tak mamy na przykład z porankami i wieczorami. Są dni, że od samego rana człowiek już wzrokiem mógłby zabić. Dziecko jest na "nie", wyjście się opóźnia, emocje sięgają zenitu. I tak czasami dzień w dzień. Aż w końcu przyjdzie poranek, że wstajemy dużo wcześniej, wypoczęci, dziecko współpracuje jak nigdy, czasem mamy czas, by coś zjeść i wypić. W drodze do przedszkola czy pracy jest czas na spacer, rozmowę, snucie planów. Ja zawsze staram się celebrować takie poranki. Czuję ogromną wdzięczność i taki mały sukces, że tym razem sama nie poganiałam i nie wprowadziłam nerwowej atmosfery. A synek zawsze wtedy dodaje, że on po prostu wstał dzisiaj prawą nogą. Podobnie jest z wieczorami. Czasem jest nerwowo, przedłużają się wszystkie czynności, począwszy od kolacji, przez kąpiel, mycie zębów, po pacierz, śpiewanie i czytanie książek. Czasem to trwa godzinę, a niekiedy zaledwie parę minut. Wiele zależy od mojego nastawienia czy zmęczenia. Czasem irytuje mnie jeszcze karmienie piersią, to szarpanie, wybudzanie się. Niekiedy wręcz uspokaja ta bliskość córki, to łapanie przez nią w trakcie jedzenia mojej twarzy, włosów. Rozmowy z synkiem, jego dedukcje czy improwizowana modlitwa, w której przeprasza, że źle się zachował, albo prosi Pana Jezusa, by tata miał siłę z nim się bawić. To może z boku wydawać się naiwne, ale bardzo mnie rozczula. I jak przed sekundą zdarza mi się czuć niemoc, podenerwowanie, to ich twarze we śnie potrafią wszystko inne wymazać. I lubię, kiedy możemy z mężem wtedy mieć czas tylko dla siebie. Coś obejrzeć, porozmawiać, zjeść kolację bez pośpiechu. Dobrze jest na koniec dnia czuć satysfakcję, że był to dobrze przeżyty i wykorzystany dzień.
Takich rzeczy naprawdę jest wiele. Czuję ogromną wdzięczność, kiedy w ciągu dnia, znajdę czas tylko na swoją samotnię. Kiedy uda mi się położyć córkę i wówczas mogę pobyć po prostu sama ze sobą, ze swoimi myślami. To naprawdę bardzo istotne i potrzebne. Taki mały reset w ciągu dnia. A czasami w trakcie takiej drzemki, nie wiadomo skąd człowiek otrzymuje siły i co ważniejsze chęci, by zrobić tyle rzeczy naraz. Nadrobić zaległości w sprzątaniu, praniu, prasowaniu, ugotować obiad, czasem zrobić ekstra deser. I nie czuć przy tym znużenia czy jakiejś niechęci. Dzieci też potrafią zaskoczyć. Posprzątają bez zbędnego przypominania. Albo chcą nam towarzyszyć w różnych domowych obowiązkach i uda im się naprawdę pomóc.
Zresztą, dzieci i ich małe sukcesy czy nowe umiejętności zawsze nas bardzo cieszą. Tym bardziej, kiedy widzimy, jak mocno się starają i się nie poddają. Zdumiewa mnie czasem to, co już potrafią. A przy tym, że my, rodzice, umiemy im w tym towarzyszyć i nie przeszkadzać. Tym bardziej że zdarza się przecież nam coś ponaglać, prostować, niecierpliwić się. Jak się uda tego wszystkiego uniknąć, to ich małe zwycięstwa smakują jeszcze lepiej.
Poza tym bardzo lubię naszą codzienność. Szczególnie weekendy, kiedy nigdzie się nie spieszymy. Pozwalamy sobie wtedy na nicnierobienie, na długie chodzenie w piżamach, choć do tego musiałam dojrzeć. Wtedy nawet zabawa z dzieckiem jest czystą przyjemnością, a nie obowiązkiem, z którego czasem próbujemy się wymigać. Lubię nasze spacery, przejażdżki samochodowe bez konkretnego celu. Pomimo że czas pandemii mocno nadwyrężył kondycję rodziny, to jednak dobrze wspominam wspólne długie dni. Lubię to, że wszystko toczy się w swoim rytmie. A nie ukrywam, lubię mieć kontrolę nad wszystkim. To jednak nasze małe rytuały zastąpiły plany, które nie zawsze udaje się zrealizować. Lubię to, że bez wyrzutów sumienia potrafimy odpuszczać i przewartościować patrzenie na wiele spraw okołodomowych, rodzinnych czy nawet społecznych.
A już najbardziej uwielbiam te chwile z dziećmi, kiedy się przytulamy, czytamy czy tańczymy i śpiewamy. Wiem, że za parę lat to już może być trochę dziwne i nie na miejscu według naszych dzieci. Dlatego staram się teraz wykorzystać ten moment. To właśnie teraz tworzymy historię naszej rodziny, wspomnienia, tradycję. To teraz dzieci są szczere do bólu. I potrafią z nami otwarcie, na swój sposób rozmawiać i chcą się tym z nami podzielić. A przy tym ich uśmiech, nieskrywana i szczera radość dają nam tak wiele i tak wiele jednocześnie chcemy dać z siebie. Uwielbiam to, kiedy dzieci same przychodzą i przytulają się, dają buziaka. Ileż radości i wzruszeń daje wypowiedzenie słowa „mama” czy „kocham cię”, czy prośba o długiego „przytulasa”, jak mówi to nasz syn. Choćby nie wiem, jak ckliwie to brzmiało, każdy rodzic za tym tęskni najbardziej. To najprawdziwsza prawda, że matka tęskni za dzieckiem, które dopiero co wyszło do babci, przedszkola, kiedy w końcu ma czas dla siebie. Ile razy czujemy ogromne zmęczenie po nieprzespanej nocy, kiedy dzieci zamiast u siebie śpią z nami. A mimo wszystko lubimy z nimi spać, mieć je przy sobie, czuć ich ciepło i bliskość.
Myślę, że każdy z rodziców ma sprawy czy chwile, które uwielbia w swojej codzienności z dzieckiem. Inne mają mamy, inne z pewnością ojcowie. Ile by człowiek książek przeczytał o wychowaniu, ile rad przyjął, to doświadczenie czegoś na własnej skórze nie oddaje tego wszystkiego. Czasami może skupiamy się za bardzo na byciu najlepszą wersją rodzica. Dobrze byłoby być po prostu rodzicem, bo dla dzieci jesteśmy wystarczający, nawet gdy popełniamy błędy. Codzienność nie musi być rutyną w złym tego słowa znaczeniu. Może być wyzwaniem i okazją do wdzięczności za to, co mamy.