Mądrość starszych

Czwartek, XXXI Tydzień Zwykły, rok II, Łk 15,1-10

Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata z domu i nie szuka staranne, aż ją znajdzie. A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca.

    To bezsprzecznie łaska dawana młodym, którzy bogaci w energię, ale biedni w doświadczenie życiowe, skorzy są do podejmowania szybkich decyzji i nieuzasadnionego sądzenia. Nieszczęściem jest, kiedy pochopne oceny i decyzje podejmują osoby, od których zależy los innych, kiedy lekką ręką rezygnuje się z tej zgubionej drachmy lub zabłąkanej, z własnej winy zaginionej owcy

    Mój podeszły w latach rozmówca, plastycznie przedstawił mi zdarzenie, które miało miejsce w Krakowie pewnego styczniowego dnia 1945 roku. Przechadzając się brzegiem Wisły, zobaczył płynącego z prądem i tonącego żołnierza armii czerwonej. Szybko powiadomił stojący nieopodal radziecki patrol i prosił, aby prędko przyszli z pomocą tonącemu towarzyszowi. I jakież było jego zdziwienie i smutek, kiedy usłyszał soczyste przekleństwa skierowane pod adresem umierającego i dobroduszne stwierdzenie, że u nich ludzi mnogo, a ten „ …” niech sobie zdycha.

     Nie wiem, czy ktoś z nas odmówiłby pomocy tonącemu, ale czyż nie zdarza się nam pokusa pozostawienia „zabłąkanego” chrześcijanina samemu sobie, bo wokół nas ludzi wierzących jeszcze „mnogo”? Czyż ci, którzy, z różnych powodów, są na manowcach nie mają prawa do naszej uwagi i naszych modlitw? Pytania te stawiam i sobie, kiedy muszę podejmować decyzję, jak postąpić w sprawie danego człowieka. Jak szanując wolną wolę, mimo wszystko pomóc temu, którego dni są policzone? Jakich argumentów użyć, aby dany człowiek, odkupiony przez Jezusa, usłyszał w końcu o zbawieniu i przyjął ten dar? Myślę, że małe liczebnie stado szybciej otwiera pasterzowi oczy na fakt, że jeszcze jedna owieczka „poszła się błąkać”. Odwaga pójścia za nią na pustynię i przekonywania w porę i nie w porę, wykazania błędu, pouczania i podnoszenia na duchu z całą cierpliwością i wytrwałe noszenie tzn. znoszenie upadków, odwaga nieprzerwanej modlitwy za słabego duchem brata lub siostrę są dziś bardzo potrzebne i oby zawsze były w cenie.

      Bez miłości do utracjusza, który nie kocha siebie, nic nas nie zmusi, abyśmy zaczęli szukać zaginionych. Pokusa nieinteresowania się tymi ,,na zewnątrz” jest duża i może stać się niestety naszą praktyką, dopóki sami nie popadniemy w kłopoty. Bezsilność i brak nadziei powoduje wówczas marazm i tonięcie w coraz głębszych odmętach tego, czym do tej pory się brzydziliśmy, co było nam obce i groźne. Upodlenie grzechem i życiowymi błędami, obrzydzenie do samego siebie może być tak mocne i obezwładniające, że już nie widzimy bezpiecznego wyjścia. Nie wierzymy, że możemy się wykaraskać z tej duchowej i emocjonalnej biedy, i dlatego zaczynamy brnąć dalej i dalej, podśpiewując dla dodania sobie kurażu „Jak dobrze być owieczką”. Lecz mimo wszystko, świadomie lub podświadomie, oglądamy się za siebie ze strachem, podejrzewając niebezpieczną obecność wilków. Jak dobrze, gdybyśmy wtedy usłyszeli nowinę, że komuś na nas jeszcze zależy i że mimo wszystko, choć według nas to już pewnie niemożliwe, mamy szansę powrotu i bezpiecznej przyszłości.

     Dlatego tak ważnym jest dla mnie i pewnie dla Ciebie, że kiedy pobłądzę i wybiorę pustynię zamiast bezpiecznej łąki, znajdzie się ktoś, kto mnie odszuka, i zamiast bić mnie słowami krytyki, zaproponuje mi pomoc w powrocie i poprawie. I będzie na tyle cierpliwy, że spokojnie i z wyrozumiałością zniesie moje wątpliwości i niewiarę w lepsze jutro oraz ,,kwękanie”, że dla mnie nie ma już szansy, już nie uda mi się wrócić do Kościoła.

       Zaskoczyło mnie stwierdzenie pewnego mądrego chrześcijanina, zwracającego mi uwagę na fakt braku w standardowych modlitwach wiernych wezwania za ciężko grzeszących i żyjących w grzechach śmiertelnych członków parafii. Czyż mamy prawo o nich zapominać? Czyż mamy modlić się tylko za tych, którzy „dobrze się mają i nie potrzebują nawrócenia”? Od tego dnia wprowadziłem do modlitwy wiernych wezwanie za żyjących z dala od wspólnoty Kościoła i rozbite rodziny z naszej parafii. Wszyscy praktykujący odnieśli się do tej zmiany z daleko idącym zrozumieniem i większym zatroskaniem o tych, którzy do tej pory wydawali się już duchowo martwi. Nasze wspólne modlitwy oczywiście przyniosły owoce, a raczej owce. Dobry Pasterz przyprowadził je z powrotem do stada.