Mamą nastolatków być…
Miałam mieć w końcu czas na czytanie, wysypianie się, życie bez stresów. O, jakże byłam naiwna, że jak dzieci urosną, wszystko to będzie możliwe. Nie, nie jest. Ale czy to źle?
Kiedy moje dzieci były małe i wychodziłam z nimi na spacer, w różnych miejscach – w parkach, sklepie, komunikacji miejskiej – słyszałam pytanie, które zazwyczaj zadawały mi starsze panie: „A jak sobie pani radzi z tyloma dziećmi? Niech pani powie, bo moja córka nie radzi sobie z jednym”. No cóż, nie powiem, łatwo nie było, ale przetrwaliśmy ten czas. Szkód w sprzętach i ludziach nie było. Dziś, jak sama patrzę na wielodzietne mamy, które przed sobą pchają podwójny wózek, a z boku, niczym winogronka, oblepiają je starsze dzieci, sama się zastanawiam, jak sobie wówczas radziłam i jak one dziś sobie radzą. Prawdą jest, że dopóki dzieci były zdrowe, wszystko hulało jak w zegarku. Karmienie, spacer, drzemka, obiad, spacer, zabawa, czytanie, kąpanie i o dwudziestej upragniona cisza. Schody zaczynały się wtedy, kiedy któreś zaczynało chorować albo, nie daj Boże, chorowały wszystkie naraz albo jeszcze wspólnie z mamą. Wtedy to już całkowita kaplica. Niejednokrotnie przeżywaliśmy takie „atrakcje”. Na szczęście i z tych opresji wyszliśmy cało.
Nocne wstawania, karmienia, przewijanie, raczkowanie, zjadanie z podłogi porozrzucanych przez rodzeństwo klocków, smarowanie pluszaków i mebli tłustym kremem na odparzenia, kreatywne zabawy… I ciągle ktoś czegoś chciał. A to płacz, że siostra zabrała zabawkę, a to pisk, że ktoś kogoś szturchnął albo źle spojrzał. Każdego dnia miliony bodźców, które powodowały u mnie ogromne zmęczenie. Wieczorem, kiedy dom pogrążał się w ciszy, a małe dzieci słodko sobie spały, czułam się totalnie bez życia. Ostatkiem sił kończyłam jakąś pracę, coś pisałam lub czytałam, a najczęściej – padałam ze zmęczenia po przeczytaniu kilku linijek tekstu. O ile nie usnęłam wcześniej z dziećmi. W tamtym czasie miałam jedno marzenie – niech już te dzieci urosną, niech będą samodzielne, niech się czymś zajmą, niech pozwolą mi się wyspać i w spokoju poczytać książkę.
I oto nadszedł ten czas, wyczekany i wymarzony – w domu są nastolatki. Samodzielne, jeść sobie zrobią, czas zorganizują. Ale cisza, o której tak marzyłam, to nadal towar deficytowy. Kłócą się ze sobą, dyskutują z nami, trzaskają drzwiami. I robią to wszystko znacznie głośniej niż wtedy, kiedy były małe. To może chociaż udaje się wyspać? I z tym bywa różnie. Co prawda nikogo w nocy karmić i przewijać nie trzeba, za to do historii odszedł czas, kiedy dzieci grzecznie szły spać o relatywnie wczesnej porze. O nie, nie. Zagonić nastolatki do łóżka to nie taka prosta sprawa. Jeszcze trzeba jakieś lekcje zrobić, jeszcze poplotkować z koleżanką, jeszcze skończyć serial… Powodów, dla których nie warto chodzić wcześnie spać, zawsze znajdzie się mnóstwo. I nawet jak padnę pierwsza, to i tak mnie obudzą swoimi pielgrzymkami po domu.
To może chociaż w spokoju można wieczorami poczytać, skoro one są zajęte swoimi sprawami? To też nie zawsze jest proste, bo działa jakaś dziwna zasada. Kiedy już usiądę i wezmę książkę, nagle moje dzieci zaczynają mieć potrzebę rozmowy. A w takiej sytuacji trzeba korzystać, że chcą coś opowiedzieć, pobyć z rodzicami, więc czytanie trzeba odłożyć na bok.
I ostatnia sprawa – kiedy dzieci były małe, miałam je na oku i pod kontrolą. I to dawało mi poczucie spokoju. Nastolatki potrzebują trochę więcej wolności niż kilkulatki (i dobrze). Wyprawy do galerii, spotkania na mieście z koleżankami i kolegami, życie w świecie wirtualnym na grupach klasowych i innych, do których rodzice dostępu nie mają. Nie powiem, żebym się tym nie martwiła. A kiedy nie odbierają telefonu albo nie reagują na moje wiadomości, liczba czarnych myśli zalewających moją głowę bywa wręcz przytłaczająca. I nie przekonuje mnie fakt, że kiedyś sama byłam nastolatką i znikałam na całe dnie z koleżankami. Nie przekonuje, bo ja się wtedy nie martwiłam, martwił się kto inny. A teraz to ja jestem tym martwiącym się rodzicem. I to wcale miłe nie jest. Tylko siwych włosów mi przybywa.
Oczywiście, są też plusy tej sytuacji – co by nie mówić, udało się jednak odzyskać trochę wolności, z czego jako rodzice korzystamy. Kino, wyjście z przyjaciółmi to już nie problem, bo nastolatki niani nie potrzebują. Rozmowy też nabrały zupełnie innego wymiaru. I co by nie powiedzieć, nie tylko my uczymy życia nasze dzieci, ale i one uczą nas. Uczą swojego świata, patrzenia, rozumienia go. I tylko czasem, kiedy znów nie odbierają telefonu, bo się zagadały, tęsknię za czasami, kiedy były małe. Wtedy wszystko było jakieś prostsze, choć wówczas bynajmniej nie byłam tego aż tak pewna jak dziś.