Mama w Wielkim Poście

Wielki Post to obok Adwentu bardzo ważny dla naszej rodziny okres. W naszych rodzinnych domach bardzo pilnowano, by ten czas nie był tylko czasem niejedzenia słodyczy, i to dotyczyło dzieci i dorosłych, ale by przeżyć ten czas jak najbardziej wartościowo. Z wiadomych względów Adwent, a po nim Boże Narodzenie dzieciom kojarzy się znacznie ciekawiej, cieplej, radośniej. Wielki Post jest z kolei nie do końca czasem dla nich zrozumiałym. To czas, kiedy wyrzekamy się wielu rzeczy, śpiewamy smutne pieśni, dużo mówi się o śmierci, a przede wszystkim jest to okres dość długi w porównaniu do Adwentu. 

Musiało minąć trochę czasu, żebym zrozumiała istotę Wielkiego Postu, a przede wszystkim Świąt Wielkiej Nocy. Potrzebowałam dojrzeć, by zrozumieć, dlaczego dla katolika akurat te Święta są najważniejsze. I z czasem doceniłam ich atmosferę, inny charakter. Myślę, że naszym dzieciom również będzie potrzeba czasu, by zrozumieć, czym jest Wielki Post i Wielkanoc. A najłatwiej uczy się tego przez przybliżanie bogatych, bądź co bądź, zwyczajów czy wielkopostnych, czy już wielkanocnych.

Ponadto także wiek dziecka jest tu nie bez znaczenia. Trudno dziecku wytłumaczyć, czym jest post, jałmużna, zbawienie, zmartwychwstanie. Modlitwę, myślę, kojarzą, ponieważ codziennie razem przed snem się modlimy i synek czynnie w niej uczestniczy. Wie również, że w tym czasie ograniczamy słodycze i inne przyjemności, ale już dlaczego, to niekoniecznie. Poza tym każdy katolik co roku musi sobie to uświadamiać na nowo. Skoro my, dorośli, mamy z tym nieraz problem, to czego chcemy wymagać od dziecka? No właśnie, a czy wymagać? Dzieci takie jak nasze nawet nie mają obowiązku uczestniczenia w obrzędach religijnych ze względu jeszcze na wiek. Natomiast starsze potrzebują naszego przykładu. Nasze umartwienie nie może być dla nich jakąś męczarnią. Trzeba wyczuć dobrze moment i charakter dziecka. Najgorsze byłoby ich zniechęcenie. Nie jest dobrze traktować wyrzeczenia wielkopostne dzieci jak rywalizację. Jedne dzieci myślą tylko o nagrodzie, a inne się zniechęcają i nie czują się dość dobre, pomimo wielu zasług. Z kolei jeszcze inne dzieci potrzebują takiego motywatora do stawania się lepszymi. Tak samo mamy my, dorośli. 

Przykład idący z góry, w tym przypadku od rodziców, jest najlepszą lekcją. Ile razy słyszymy, jak rodzice napominają dzieci w kościele, by się tak, a nie inaczej zachowywały, albo nie daj Boże straszą „boskimi” konsekwencjami, a sami znajdujemy często furtkę do ucieczki przed zobowiązaniami, liczne zamienniki naszych wyrzeczeń. Nietrudno się domyślić, że dzieci szybko wyczują nasze oszustwa. Dlaczego one mają się starać, a my tylko tak trochę? To nie jest żaden wstyd, kiedy pokażemy im, że czasem coś nam nie wychodzi albo zachowaliśmy się nie w porządku, szczególnie wobec nich. Nie trzeba wielkich teologicznych rozpraw, by wyjaśnić istotę spowiedzi, rekolekcji. Sądzę, że bardziej im to zobrazuje, że błądzić jest rzeczą ludzką, ale że trzeba akceptować naszą naturę i pragnąć nie ustawać w drodze do bycia lepszym, a w konsekwencji zbawionym.

Poza tym, jak już wspomniałam, nasza tradycja jest naprawdę bogata w jasne symbole i obrzędy. Sądzę, że w tej kwestii też nie trzeba się mocno nadwyrężać, by tłumaczyć drogę krzyżową, samo zmartwychwstanie. Bez łaski wiary wielu z nas pewnie by wciąż zadawało sobie pytanie, po co to wszystko, dlaczego. Tylko my mamy tendencję do zapominania, a bycie w tym czasie z dziećmi, rozmowa z nimi, czasem dla nas może stać się odkrywcza. Zazwyczaj szerokim łukiem omijałam wszystkie dziecięce nabożeństwa czy Msze Święte. Wraz z pojawieniem się dzieci sytuacja się nieco zmieniła. Raz, że czasem mniej się stresujemy naszymi wędrowniczkami po całym kościele, bo nie chodzą same i jakoś więcej osób nie zwraca na to większej uwagi. A dwa, że nasz syn sam zaczyna zadawać pytania, brać udział w nabożeństwach. Czy to ze względu na muzykę, ponieważ bardzo lubi gorzkie żale śpiewane (czasami śpiewamy poza niedzielą, przed snem), czy ze względu na niezwykle ciekawą historię opowiadaną podczas nabożeństwa drogi krzyżowej i możliwości liczenia stacji, bo liczenie to teraz jego „konik”. 

Nie ukrywajmy, Boże Narodzenie to czas bardziej wdzięczny. Jest mnóstwo ciekawych pozycji książkowych, pięknie wydanych, nawet tych z odniesieniami czysto religijnymi. Długo szukałam czegoś, co by choć w minimalnym stopniu wytłumaczyło dzieciom, co się dzieje chociażby w Triduum Paschalnym. Tak, by dziecka nie przestraszyć, ale może i nawet zmusić do pytań, do wnikania w symbole, których jest mnóstwo w tym czasie. Sporo jest książek czy kolorowanek o tematyce czysto wielkanocnej, przedstawiających głównie zajączka wielkanocnego, pisanki. Znalazłam też kilka przedstawiających drogę krzyżową, jednak z całą pewnością przeznaczone były dla dzieci starszych niż moje. Niemniej z czystym sercem mogę polecić jedną pozycję, która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. To książka Małe opowieści na Wielkie Dni Kingi Rybarczyk i Marcina Walczaka. Jak sugeruje tytuł, to opowieści, teksty Ewangelii z komentarzem odpowiednim do wieku dziecięcego, które będą czytane podczas już Wielkiego Tygodnia, począwszy od Niedzieli Palmowej do Niedzieli Wielkanocnej. Przede wszystkim pomaga ona rodzicom wytłumaczyć, co się dzieje w ostatnich dniach życia Pana Jezusa, bez żadnego nadęcia, moralizowania. Jasno i przejrzyście tłumaczy poszczególne obrzędy Triduum Paschalnego. Dzięki tej książce łatwiej nam się rozmawia i odpowiada na dość szczegółowe pytania synka.

W planach podczas tegorocznego Wielkiego Postu mamy jeszcze zrobienie własnoręcznie krzyża, uczestnictwo w drodze krzyżowej ulicami naszego miasta, uczestnictwo w Misterium Męki Pańskiej czy odwiedzenie pobliskiej Kalwarii Warmińskiej w Głotowie. Myślę, że takie rodzinne uczestniczenie we wszystkich wspomnianych nabożeństwach, inscenizacjach czy odwiedziny miejsc kultu religijnego mimo wszystko nas i nasze dzieci ubogaci. Wielki Post nie jest nudny i smutny. Okazuje się, że jest wiele propozycji dla rodzin, żeby być blisko Kościoła i tłumaczyć dzieciom meandry wiary.