Marzenia...

Sobota, Św. Elżbiety Węgierskiej, zakonnicy (17 listopada), rok II, Łk 18,1-8

W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem". Przez pewien czas nie chciał Lecz potem rzekł do siebie: "Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie". I Pan dodał: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”

 

Na początek zastanówmy się nad naszym marzeniem. Masz pragnienia? Może nie myślisz nawet, żeby się coś zmieniło... Nie do końca wierzysz, że to jest możliwe. Znasz siebie, innych, świat. Pierwszą sprawą będzie więc: odnalezienie tego pragnienia, tego ważnego. Kto wie, może wydawać się mało realne do spełnienia, dlatego jest tym istotniejsze, tym nam bliższe.

Co chcielibyśmy, aby wydarzyło się albo przestało się dziać w naszym życiu, w życiu innych. Obudzić w sobie tęsknotę i spojrzeć na nią z wiarą, że może się spełnić. Odnaleźć niewiele, choćby ziarenko wiary – bo ono może góry przenosić. I z tym marzeniem uklękać, uklękać, …, uklękać do modlitwy. Ja spróbuję, ponieważ będę się dobijał do Kogoś naprawdę wpływowego.