Męczennicy sercańscy, cz. 3
Wczas rano jeden z oficerów wraz z 6 żołnierzami zjawili się u nas i zebrali nas wszystkich razem na wewnętrznym podwórku naszych zabudowań. Oficer zawziął się na księdza Bellinkx, oskarżając go o planowanie ucieczki i chciał zastosować wobec niego najwyższą karę, przewidzianą za ucieczkę, czyli karę śmierci. Poruszony naszym zaskoczeniem, zmienił karę śmierci na chłostę. Winny musiał zdjąć sutannę i położyć się brzuchem na ziemi. Przeczuwaliśmy bardzo bolesną torturę nazywaną „zarządzenie przeciwlotnicze”, wprowadzoną u nas w Kongu ze zwyczajów chińskich. Dwaj żołnierze chwycili księdza za ramiona i przy użyciu swych kolan zaczęli je mocno zbliżać do siebie, wiążąc równocześnie mocno sznurami ręce, poczynając od nadgarstków aż do ramion, a następnie przywiązując je mocno w tyle na wysokości podbrzusza. Nieszczęsny wył z bólu. Następnie żołnierze przybliżali związane stopu do przywiązanych rąk. Teraz jedynie brzuch i podbródek oparte były o ziemię. Aby zwiększyć ściskanie sznura, żołnierze lali na niego wodę. Biedny ksiądz musiał pozostać w takiej pozycji przez 15 minut. Oglądaliśmy tę torturę zbulwersowani dzikością działań żołdaków. W końcu nasz współbrat zostali uwolniony z tych pęt, lecz nie potrafił wykonać najmniejszego ruchu, księża musieli go zanieść do pokoju na jego łóżko i dopiero po dłuższym czasie odzyskał władzę w swoich kończynach.
Nie był to jeszcze koniec naszych upokorzeń. Nasza kalwaria dopiero się zaczynała. Był dzień 24 listopada, dzień wyzwolenie Kisangani przez spadochroniarzy belgijskich. Dowiedzieliśmy się o tym od jednego Greka, który miał ukryte radio. Obawialiśmy się najgorszego. Wieczór otwarło się przed nami piekło.
Było nas 5 księży i 2 Braci zakonnych, odmawialiśmy razem z ks. biskupem Wittebols modlitwy wieczorne. Nagle otworzyły się niespodziewanie drzwi z wielkim wrzaskiem i banda Simba rzuciła się na nas z karabinami wymierzonymi w nasze piersi; byliśmy bici kolbami karabinów i kopani buciorami. Zapędzili nas do kąta naszej kaplicy i tam jeszcze prze parę minut pastwili się nad nami. Następnie brutalnie popychali nas w stronę domu naszej misji. Nasza misja w Wamba składa się z trzech budynków niezależnych; jest centralny dom misji, z prawej jego strony jest dom Sióstr zakonnych, a z lewej rezydencja biskupa. Tam właśnie przebywali inni księża, oni również zostali pobici aż do krwi. Musieliśmy wszyscy zdjąć buty i skarpety, odłożyć na bok okulary i zegarki. Przełożony domu musiał otworzyć kasę domową, której zawartość zaraz zniknęła w kieszeniach bojowników Simba.
Ustawiono nas następnie w rzędzie na zewnętrznym dziedzińcu naszego domu. Przyprowadzono do nas innych Europejczyków (plantatorów kawy), z których utworzono drugi szereg obok nas. Jednemu z nich puściły nerwy i starał się uciec z szeregu. Simba biegali za nim, chwycili go i przyprowadzili na dawne jego miejsce w szeregu. Tu zwalili go na ziemię i zakłuli dzidami, zmarł biedny w naszej obecności. Straszne widowisko!
Biegliśmy szybko w stronę więzienia, boso, po drodze wyżwirowanej drobnymi kamykami. Ułożono nas w dwuszereg i zmuszano do szybkiego biegu. Na samym początku tej grupy, złożonej z 34 osób znajdował się ks. biskup Wittebols. On będąc krótkowidzem, a pozbawiony okularów, ciągle się potykał na wyboistej drodze, za każde potknięcie otrzymywał ciosy w głowę i plecy. Nasz bieg do więzienia odbywał się nocą, co jeszcze bardziej utrudniało drogę ks. biskupowi. Przez cały czas Simba biegli koło nas i biciem zmuszali nas do szybkiego biegu. Staraliśmy się unikać ciosów zadawanych kijami, lecz nikomu się to nie udało, byliśmy ciągle bici kijami i kolbami karabinów. Biedny ks. biskup przeżywał prawdziwe męczeństwo na tej drodze. Jeden z oprawców zawziął się przeciwko niemu i bez przerwy go bił.
Ogłupiali, na pół żywi, dobiegliśmy do więzienia. Na dziedzińcu więzienia zmuszono nas do położenia się na ziemi na brzuchach, a bojownicy Simba deptali nas buciorami po plecach, robiąc z nas jakby żywy chodnik. Biada było temu, kto uniósł do góry plecy, chodzący po nim Simba przywracał go zaraz do pozycji horyzontalnej. Aby zmienić to męczenie nas, które w końcu już ich nudziło, podpinali swoje pasy i bili nas nimi. Nie wolno było krzyczeć, ani się użalać. Najmniejsze użalanie się kosztowało biedną ofiarę podwójną porcję uderzeń. Nagle rozległ się głos komendanta; „Wystarczy na dziś”. W końcu otwarły się drzwi do więzienia, skierowaliśmy się wszyscy w stronę otwartych drzwi, aby uniknąć dalszych tortur. Bici i pędzeni do drzwi w ciemności nocy, nie zauważyliśmy, że tuż za drzwiami bramy więziennej, był wykopany rów. Pierwszy przewrócił się w tym rowie ks.Vandaele, następny potknął się na nim i tak upadli na nich pozostali. Utworzyło się jakby mrowisko ludzi, którym trudno było wydostać się z tego rowu. Patrząc na tę żałosną scenę, Simba zebrani wokół ogniska, pobrali z niego rozpalone żagwie i wkładali je między ludzi stłoczonych w rowie, starających się uwolnić z tego kłębowiska ludzkiego. Liczni księża doznali dotkliwych poparzeń. W końcu znaleźliśmy się w dużej pustej sali, to było więzienie, pomieszczenie całkowicie ciemne. Siedząc na cementowej podłodze wzdłuż muru, zaczęliśmy odczuwać ból i zauważać krwawiące rany. Bezsenna noc wydawała się nam niekończącą się. Przy blasku dnia zauważyliśmy czerwone plamy krwi na naszych sutannach. Ks. P. Vandemoere wymiotował cała noc. Ks. biskup Wittebols był bardzo obolały, miał przeraźliwy ból w piersiach, który nie pozwalał mu usiąść na dłużej niż 5 minut; ciągle wstawał, robił kilka kroków i znów siadał, i tak spędził całą noc. Wszyscy utraciliśmy dużo krwi. Kołnierz i przednia część sutanny ks. biskupa była zalana jego krwią.
c.d.n.