Męczennicy sercańscy, cz. 4

         ...z jednej jego strony ustawieni byli Amerykanie, z drugiej Belgowie, nieco dalej za nimi, pozostali więźniowie. W grupie Amerykanów było dwóch misjonarzy protestanckich, z których jeden był rzeczywiście Amerykaninem, a drugi Anglikiem. Byli oni razem z nami w więzieniu. Ogłoszono im, że będą zabici w czasie tego spotkania. Zaraz zwalono ich na ziemię, a jeden Simba zabił ich kilkoma kopnięciami uderzeniem  w kark ciężkimi butami. Kilku bojowników wrzuciło ich na ciężarówkę, która odjechała w stronę rzeki, gdzie miano wrzucić ich ciała do wody.


           Belgowie musieli znosić najprzykrzejsze obelgi, a biskup Wittebols był ich pierwszą ofiarą. Rozwścieczeni żołdacy oskarżali go o bycie nieprzyjacielem ludności czarnoskórej, utrzymywali oni, że każdego poranka podawano mu do obfitego śniadania małe dziecko afrykańskie. Największym jednak jego przewinieniem było posiadanie radionadajnika, służącego do przywoływania Amerykanów do Wamba. Zabrali mu krzyż biskupi z szyi i powiesili go na szyi ks. P. Beutener, ogłaszając go nowym biskupem diecezji Wamba. Wrócili znów do sprawy nadajnika radiowego i mówili do biskupa Wittebols: nadszedł czas ukazania twojej mocy i zmuszali go do krzyczenia po flamandzka: „ Jestem w Wamba w więzieniu, przybywajcie z waszymi samolotami, aby mnie uwolnić”. W końcu kapitan zareagował i oddalił od biskupa jego oskarżycieli. Następnie powiedział, że został przysłany z Kisangani, aby nas uwolnić. „Wróćcie do waszych mieszkań, dodał, lecz nie bierzcie więcej udziału w polityce”. ( Słowo polityka w żargonie Simba miało znaczenie krytykowania ich reżimu).


           Około godziny 7 rano drzwi więzienia otwarły się przed nami. Dwaj księża musieli podtrzymywać biskupa w drodze powrotnej, gdyż był niezdolny sam przemieszczać się. Na drodze unikaliśmy grysu kamiennego, którego wczoraj nie czuliśmy nawet pod bosymi stopami z powodu ustawicznego bicia nas. W domu umyliśmy się, coś zjedli i poszli spać. Około godziny 1 w nocy usłyszeliśmy dobijanie się kogoś do drzwi wejściowych. Znów przyszli Simba. Tym razem mieli wygląd ludzi spokojnych, a nawet przyjaznych nam. Po raz kolejny sprawdzali nasze dane osobowe, aby wiedzieć, którzy są Belgami. Belgowie poszli znów do więzienia. Było to ostatni raz, gdy mogliśmy widzieć naszego biskupa i 7 współbraci narodowości belgijskiej.
          Poranek 26 listopada nie przyniósł nam żadnych nowych wydarzeń, byliśmy jedynie przygnębieni. Co stało się z naszym biskupem i współbraćmi Belgami? Około godziny 13 słyszeliśmy salwy wystrzałów z broni automatycznej. Nieco później jeden kapitan przyszedł na misję, aby sprawdzić mieszkanie ks. biskupa Wittebols. Skorzystałem z jego wizyty u nas, aby go zapytać, co znaczyły wystrzały, które słyszeliśmy po południu. Dawał nam odpowiedzi wymijające na ten temat, mówił, że nie był na miejscu tych wystrzałów, lecz wydaje mu się, że zastrzelono kilka osób.
          Następnego dnia rano przyszedł do nas człowiek ładnie ubrany, który się przedstawił jako oficer sądowy i pytał nas, gdzie znajduje się mieszkanie ks. biskupa Wittebols. Następnie zwizytował dwa pokoje biskupa, pokój sypialny i pokój przyjęć,  zamknął drzwi wejściowe do tych pokoi, klucz schował do swojej kieszeni i napisał na drzwiach: „Zmarły”. Uczynił następnie to samo z pokojami naszych współbraci Belgów i 6 kolonizatorów, osób świeckich. Wszyscy zginęli.
         Tego samego dnia po południu chciał się spotkać ze mną pewien uczeń z naszej szkoły w Kisangani. Od niego dowiedziałem się dokładnie, jak dokonano zbrodni na naszych współbraciach. Wczesnym rankiem Simba krążyli ulicami Wamba i zwoływali ludzi na egzekucje Białych. Wszyscy mieli przyjść z dzidami i nożami. Gdy ludzie zgromadzili się na placu przed więzieniem, wyprowadzono z więzienia 24 skazańców, ubranych jedynie w krótkie spodenki i zmusili ich do położenia się na brzuchach na trawie, wzdłuż muru. Kilku Simba zbliżyło się do nich i oddali serie z karabinów po ich głowach i plecach. Pułkownik domagał się, aby sam osobiście mógł zabić ks. biskupa. Ludzie obserwujący zbrodnię, byli zmuszeni ciąć ciała nożami i przebijać dzidami. Stróż domu biskupiego, stary wierny sługa, był zmuszony odciąć siekierą nogę kochanemu biskupowi, którego ciągle otaczał wielkim szacunkiem. Kawałki ciał wrzucono na ciężarówkę i wywieziono w stronę potoku Wamba, który płynął w pobliżu misji. Zbrodni dokonano w porze suchej i wtedy nie było dużo wody w strumieniu. Woda nie przykryła ciał i powoli rozkładały się w promieniach słońca tropikalnego. (Po wyzwoleniu Wamba, wojsko najemne obiecało nam, że powrócą tu później, aby pogrzebać należycie ciała pomordowanych).


          Dwa dni później Simba zamordowali 4 innych Belgów, dwaj z nich byli lekarzami, Doktor Lambert i Doktor Swerts. Ten ostatni był specjalistą wysokiej klasy, od roku 1947 kierował szpitalem dla trędowatych w miejscowości Pawa, gdzie był szpital założony przez Czerwony Krzyż. Miejscowość Pawa jest jedną z misji, należących do diecezji Wamba.
          Nie mieliśmy żadnych wiadomości, co stało się z Siostrami zakonnymi. Były one również zatrzymane 24 listopada, były bite i zamknięte w jednym z Hoteli w areszcie domowym. Zdarto z nich wszelkie ubrania i przez całą noc musiały znosić upokorzenia przeciwne ich godności zakonnej, zadawane  przez żołdaków. Następnego dnia odesłano je do klasztoru, gdzie nie przestawały odmawiać różańca.
         Trzy siostry odmówiły 9 różańców, jeden po drugim, inne zastępowały je w tej modlitwie i tak modlitwa różańcowa trwała bez przerwy dzień i noc. Nawet misjonarze protestanccy odmawiali różaniec razem z siostrami w każdy dzień, przynajmniej przez jedną godzinę.
            Po tych wydarzeniach wzmocniono rygory pilnowania nas. Jedyną czynnością, jaką nam zostawiono, była modlitwa i czytanie; byliśmy stłoczeni w jednym pomieszczeniu. Wielu z nas znajdowało się w stanie przygnębienia, a powodem tego był brak czynności zredukowany do zera. Jednak najcięższą sprawą było myślenie o naszej przyszłości, jakie będzie nasze jutro. Zawzięty pułkownik szalał ciągle w Wamba, a nasi dozorcy powtarzali nam ze śmiechem: „On was wszystkich pozabija, dziś pięciu, jutro dziesięciu…" Gdy zatrzymał się jakiś samochód przed misją, zaraz serca zaczynały nam mocniej bić ze strachu, cichły rozmowy i wszyscy automatycznie wyjmowaliśmy różańce z kieszeni. W czasie tych ciemnych godzin modlitwa była jedyną naszą nadzieją i wsparciem.

cdn...
Fot. sxc.hu