Męczennicy sercańscy, cz. 5
Większość spośród nas było Holendrami; wystarczyła im nasza deklaracja, nie wymagali poświadczenia tego dowodami osobistymi. Był wśród nas Brat Leon, Jugosłowianin, urodzony i wychowany w Niemczech. Pułkownik poklepał go po ramieniu i powiedział: „Bardzo dobrze! Towarzyszu komunisto. To dobra godzina dla ciebie. Jesteś wolny”. Pułkownik zaczął z nim rozmawiać w języku jugosłowiańskim. Na to wszedł do sali komendant miasta Wamba. Jeden z oficerów powiedział do niego: „Jest Pan komendantem miasta, do Pana więc należy rozwiązanie tego zagadnienia. My jesteśmy tu ludźmi obcymi i nie mamy prawa rozwiązywania waszych spraw”. Przez długi czas komendant ze spuszczoną głową miał wzrok utkwiony na swoich stopach. Następnie podniósł głowę i powiedział: „ Ja nie mogę nic uczynić w tym wypadku bez zgody generała”. Nieco później wszedł do Sali dyrektor więzienia i powiedział: „Lekarze, proszę wystąpić do przodu!” Wymieniliśmy między sobą pytające spojrzenia, zastanawiając się, czy zrozumieliśmy dobrze dany nam rozkaż? Ponieważ nikt nie występował do przodu, dyrektor sam wybrał trzech „lekarzy” i dał im do podpisania zaświadczenie, że są Doktorami nauk medycznych. Wypuszczono ich na wolność, byli to nowo mianowani Doktorzy! Spośród Sióstr zakonnych zwolniono te, które były pielęgniarkami. Zostało nas jeszcze w więzieniu 12 księży i 22 zakonnice. Przebywaliśmy jeszcze w więzieniu trzy dni i trzy noce, był to czas upokorzeń i wykorzystywania seksualnego Sióstr zakonnych. Po tym czasie wróciliśmy do naszych domów zakonnych.
Czekaliśmy na zakończenie tych tragicznych wydarzeń. Od Greków, którzy mieli ukryty radioodbiornik dowiedzieliśmy się, że Narodowa Armia Kongijska posuwa się szybko na południe i północ kraju. Nie było jednak wiadome, kiedy dotrą do Wamba. Aby skrócić dłużący się nam czas oczekiwania, zaczęliśmy snuć przypuszczenia o dacie wyzwolenia nas, lecz żadne z tych przypuszczeń nie sprawdzało się nam. Czy zapomnieli o nas, czy uważają nas może już za nieżywych?
W wigilię Bożego Narodzenia, około godziny 5 wieczorem, komendant miasta wezwał mnie do siebie i powiedział mi: „Otrzymałem list od generała Olenga, który poinformował mnie, że ksiądz z siostrą przełożoną macie się udać do generała, który jest teraz w Mungbere, aby ustalić z nim waszą sytuację”. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na tę propozycję. „Rozumiem księdza wahanie, powiedział komendant, jestem zgodny, żeby was wyjechało do generała 5 księży i 5 Sióstr zakonnych. Przygotujcie się do wyjazdu, za pół godziny wóz zabierze was sprzed waszego domu.
Pół godziny później jechaliśmy już w stronę Mungbere, ściśnięci we wozie jak sardynki w konserwie. Było całkowicie ciemno i chłodno. Mungbere znajduje się 130 km od Wamba, trzeba nam było 4 godziny, aby tam dojechać. Szofer zatrzymywał się w każdej wiosce, aby sobie odświeżyć gardło dobrym napitkiem i dać czas „Młodzieżówce Lumumbistów” do wyzywania nas i kpienia z nas do woli. O godzinie 11 w nocy byliśmy w Mungbere. Spotkaliśmy tam jednego pułkownika, który drzemał i był całkowicie pijany. Kapitan, towarzyszący nam, miał rację, zostawiając go w spokoju, aż wytrzeźwieje do rana. Kapitan zaprowadził nas na spoczynek.Tę bożonarodzeniową noc spaliśmy nie na słomie, czy sianie, lecz na betonowej podłodze. Następnego dnia pojawił się pułkownik, sprawdził nasze dokumenty, przeczytał list od komendanta i tłumaczył nam, że on nie ma władzy decydowania o naszej sytuacji, oraz że wszyscy księża i siostry zakonne z Wamba powinni przyjechać do Mungbere.
Następnie przyszedł do nas dobrze usposobiony major i tłumaczył nam, że nie mamy się czego bać, i że będziemy odwiezieni do Aba na granicy z Sudanem, a stamtąd będziemy przewiezieni do Europy za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Mimo tych obiecujących zapewnień, spędziliśmy Boże Narodzenie w niepewności. Wieczorem dowieziono do nas 13 księży z Wamba. Przez następne dni ciężarówka ciągle krążyła miedzy Wamba i Mungbere. Ostatni kurs tej ciężarówki był z 10 Belgijkami oraz z ich 7-giem dzieci. Były to kobiety, których mężowie zostali zamordowani. Ciężarówka popsuła się przy przewożeniu ich w miejscowości Betongwe. Kobiety spędziły noc w pustym domu, gdzie żołda-cy dali upust swoim instynktom epikurejskiej deprawacji. Dnia 28 grudnia, w jednej wielkiej ciężarówce przywieziono do nas, razem 40 księży i sióstr zakonnych. W Wamba został jedynie Brat zakonny Wolfgang, zatrzymany tam przez bojowników Simba, w celu naprawiania ich samochodów, był on bardzo dobrym mechanikiem. Zostało też w Wamba 7 sióstr zakonnych.
(Wyzwolenie w Wamba) Dnia 28 grudnia, o godzinie 6 rano, kolumna wojska najemnego zapo-wiedziała się serią petard i baz walki zajęła pocztę w Wamba. Brat Wolfgang i Siostry zakonne uczestniczyli wtedy w porannej Mszy świętej. Siostra Franciszka zdecydowała się podchylić drzwi od kaplicy. Zauważyła żołnierza europejskiego, który się zbliżał w stronę ich domu. Zaczęła krzyczeć z radości: „Jesteśmy wolni” i biegła, co sił w stronę żołnierza, którym okazał się Ojciec Dominikanin, przebrany w mundur wojskowy, aby służyć najemnikom za tłumacza. Żołnierze byli zdziwienie tak małą liczbą osób, spotkanych tu na miejscu. Gdy dowiedzieli się, że inni Europejczycy są w Mungbere, spieszyli się, aby jak najszybciej dojechać najpierw do miejscowości Pawa. Wzięli do Busa 9 misjonarzy, oraz 11 Greków i z pośpiechem odjechali w stronę Pawa. Następnej nocy w kolumnie bojowej był wóz pancerny, 3 ciężarówki i 3 Jeep i tak udali się w stronę Mungbere. W nocy spotkali się z 4 ciężarówkami bojowników Simba, wywiązała się krótka walka między nimi i nasza kolumną wojskową. W walce zginęło około 400 Simba, a z armii wyzwoleńczej nikt nie był nawet ranny.