Mężczyzna - istota heroiczna (czasami)

 

     Pewnym odzwierciedleniem specyfiki męskiego serca jest obraz budującego się Kościoła, gdzie mamy multum pomocników - facetów, którzy wiedzą, że mogą się tu na coś przydać. Gdy Kościół jest już ukończony, pojawiają się kilka razy, dumni, że przyłożyli do tego swoją rękę. Potem się gdzieś rozpływają. Widzą, że tu już ich rola się skończyła. Bo niestety słynne 3xS (stój, słuchaj, śpiewaj) nie jest naszą domeną.

    Drugi obraz to mężczyźni postawieni pod ścianą, doprowadzeni do ostateczności i wówczas wracający do Kościoła. Pamiętamy robotników, których wokół Chrystusa gromadził bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Ci ludzie wiedzieli bardzo dobrze, że Kościół w tamtym trudnym czasie będzie dla nich azylem. Widzieli ogromną wartość w duchowym przywództwie ks. Jerzego. A przecież bardzo często wcześniej nie widzieli potrzeby bycia w Kościele. Żadne wsparcie duchowe nie było im potrzebne.

    Jest jeszcze trzeci obraz. Kiedy ogromna większość polskiego społeczeństwa uznała, że wojna się skończyła, byli ludzie, którzy nie przyjmowali tego do wiadomości. Dla nich jedynie zmienił się okupant. Patrzymy na nich obecnie z wielkim podziwem. Co kieruje męskim sercem, że nawet gdy sytuacja jest beznadziejna, potrafi trwać do końca? Myślę, że w tamtym przypadku była to po prostu przysięga. 

   Dla mężczyzn bardzo ważne są rytuały. Szczególnie te typowo męskie. Przysięga przed wstąpieniem w szeregi podziemnego polskiego wojska była składana wobec krzyża. Na pewno składało ją wielu ludzi, będących z Kościołem raczej na bakier. Czy był jakiś bunt? Czy ktoś protestował przeciwko temu krzyżowi? Walcząc za kraj, wielu z tych żołnierzy odkrywało na nowo tożsamość swojej Ojczyzny. Odkrywali wartość naszych chrześcijańskich korzeni. Kościół stawał się dla nich bardzo ważny, bo wiedzieli, że za chwilę może Go nie być. Że Kościół może im zostać zabrany. Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych mieli taką piękną modlitwę na ustach:

"Panie Boże Wszechmogący - daj nam siły i moc wytrwania w walce o Polskę, której poświęcamy nasze życie.

Niech z krwi niewinnie przelanej braci naszych,
pomordowanych w lochach gestapo i czeki, niech z łez
naszych matek i sióstr, wyrzuconych z odwiecznych swych siedzib, niech z mogił żołnierzy naszych, poległych na polach całego świata - powstanie Wielka Polska.

O Mario, Królowo Korony Polskiej - błogosław naszej pracy i naszemu orężowi. O spraw Miłościwa Pani - Patronko naszych rycerzy, by wkrótce u stóp Jasnej Góry i Ostrej Bramy zatrzepotały polskie sztandary z Orłem Białym i Twym wizerunkiem."

Miłość do Ojczyzny była czynnikiem, który zbliżał tych ludzi do Boga. Marzyła im się Wielka Polska. Nie było miejsca na minimalizm.

    Są to trzy obrazy bliskości mężczyzn z Kościołem. Z każdego możemy wyciągnąć coś dla siebie. Są tacy, dla których heroizmem będzie pójście do parafii i zaoferowanie swojej pomocy przy budowie, remoncie czy organizacji jakiejś uroczystości - coś przenieść, zainstalować, po prostu pomóc. Tak od święta. Ale co dalej? Przecież sama pomoc proboszczowi do zbawienia nie prowadzi.

   Dla innych heroizmem będzie zwrócenie się w stronę Kościoła i pozwolenie, by dać się poprowadzić, gdy sytuacja w życiu jest krańcowa. Mężczyzna, który daje się poprowadzić - rzeczywiście heroizm. Piszę to bez cienia sarkazmu. Współcześnie wydobyć mężczyznę z fałszywego obrazu siebie, mówiącego, że sam sobie doskonale poradzę, to prawdziwa sztuka. Dlaczego jednak wielu, którym udało się pomóc, spoczywa na laurach i o Kościele zapomina?

    Są też tacy, dla których heroizmem będzie walka za Kościół. To już nie są okazyjni pomagierzy czy ludzie, których udało się wyprowadzić na prostą i wystarczy. Żołnierze Wyklęci pokazują współczesnym mężczyznom wielką nieustępliwość i niezłomność. Ci ludzie walczyli również o to, byśmy mogli swobodnie wyznawać naszą wiarę. Współcześnie w Kościele są niezłomni mężczyźni. Znam kilku. Niestety, (jest to już dawno wytarty frazes) wciąż jest ich za mało.

    Do czego może być potrzebny mężczyzna w Kościele? Nie tylko do pracy fizycznej. Każdy ksiądz, zanim go wyświęcą, pyta się Pana Boga przez sześć lat: co ja mam tu robić? Tu jest klucz. Nie pytajmy siebie samych, ale Pana Boga: do czego ja tu jestem potrzebny? Sam się do Kościoła nie powołasz. To Pan Bóg powołuje. Odpowiesz - będziesz Jego żołnierzem niezłomnym. I mam nadzieję, że nikt nie myśli, że namawiam w tym miejscu wszystkich facetów do pójścia do seminarium. 

    To pytanie do Pana Boga jest receptą na nasz "heroizm czasami". Oczywiście samo zadanie pytania nie wystarczy. Przyjdzie odpowiedź, wobec której będziemy musieli stanąć w prawdzie. Okłamując samych siebie, pozostaniemy tylko Bożymi rezerwistami, a do nieba idzie jedynie ta regularna armia.