Mikołaj nie istnieje?
Przed nami wyjątkowy dzień – Mikołajki. 6 grudnia przypada wspomnienie Świętego Mikołaja, biskupa z Miry. Zawsze lubiliśmy w domu robić sobie niespodzianki podkładane na przykład do buta, a później w Wigilię pod choinkę. Mój tata kazał dzieciom iść pod jakimś pretekstem do drugiego pokoju, a w tym czasie otwierał okno i z krzykiem nas wołał, że właśnie Święty Mikołaj u nas był i zostawił prezenty. Z naszymi dziećmi też tak się bawimy. Czyścimy buty na przyjście Mikołaja, piszemy listy. Tylko nie wiem, dla kogo to jest większa frajda. Córka jeszcze raczej nie rozumie za bardzo, co się dzieje w tych dniach, natomiast nasz przedszkolak przeciwnie. Czytaliśmy wiele legend o tym niesamowitym Świętym. Jaś wie, że jest to postać historyczna, że istniała naprawdę. Choć zauważamy, że jego wiedza i wyobrażenie czasem gdzieś się rozmijają. Cóż się dziwić, ma dopiero niespełna pięć lat. I chcemy, by wierzył w Świętego Mikołaja, i broń Boże nie zamierzamy mu czegoś na siłę tłumaczyć. Przecież święci byli i są nadal wśród nas.
Zaczęłam się nad jego wiarą w Świętego zastanawiać po tym, jak do przedszkola zawitała znana postać z książeczek dla dzieci – Kicia Kocia. To miał być szczególny dzień. Nie znam dziecka, które nie lubiłoby tej postaci i jej przygód. Jednak jakie było zdziwienie moje i męża, gdy na pytanie, jak mu się podobała Kicia Kocia, syn wybuchł oburzeniem. Mówił, że była ogromna, ale „ktoś nią sterował od środka, bo miała dziwne ludzkie oczy”. Nie był pewien, czy to była prawdziwa kotka. Można sobie tylko wyobrazić nasze zdumienie i uśmiech na twarzy. Nie przypuszczaliśmy, że tak poważnie syn podejdzie do sprawy. A co będzie z Mikołajem?
Jeśli tylko możemy, w Adwencie chodzimy z dziećmi na roraty. Co roku również odwiedza nas Święty Mikołaj, ale faktycznie ubrany w szaty biskupie z pastorałem i biskupią mitrą na głowie. Synek doskonale pamięta te odwiedziny w naszym kościele i dumnie mówi, że to ten prawdziwy Mikołaj. Nawet wcześniej nie zastanawiałam się, jak przekazywać dzieciom prawdę o Świętym Mikołaju. U nas jakoś tak naturalnie wyszło, że Święty jest czy był prawdziwą postacią, pomagał potrzebującym i dziś na pamiątkę tamtych wydarzeń w święta Bożego Narodzenia można go spotkać w naszych domach. Poniekąd wbrew komercyjnym wyobrażeniom Świętego jako leciwego brodacza z Laponii czy bieguna północnego. Ten wizerunek bardzo mocno przylgnął do naszej kultury i chyba nie ma co się za bardzo na to obrażać. Po to my, rodzice, jesteśmy, by naszym dzieciom przekazywać wiedzę czy wartości w czasie, który my uznamy za najlepszy. Poza tym mało jest faktów historycznych, by dogłębnie poznać Świętego. Z pewnością jego życiorys jest mieszaniną faktów i wielu legend. Jako ciekawostkę dodam, że mieliśmy okazję ostatnio przeczytać legendę, w której o dziwo dwie strony medalu zostały ze sobą pogodzone. A mianowicie, kiedy prawdziwy Święty Mikołaj został świętym, jego zasługi tak bardzo podobały się Panu Bogu, że dał mu na biegunie dom i pomocników, by każdego roku w święta obdarowywać wszystkich prezentami. Pewnie i taki przekaz znajdzie swoich zwolenników i przeciwników.
Co do prezentów myślę, że syn wierzy, że przynosi je sam Mikołaj. Uważam, że nie trzeba tego jakoś prostować. Bo i po co? To wyjątkowy czas dla dzieci. Z początku postrzegają święta przez pryzmat prezentów, może szopki czy choinki. To zupełnie naturalne, że z wiekiem zaczynają rozumieć więcej, może bardziej duchowo przeżywają wyjątkowość świąt. A co do samych prezentów z własnego doświadczenia wiem, że zdarzy się kiedyś sytuacja, że nasze dzieci znajdą gdzieś ukryte głęboko w szafie prezenty. Zresztą jest w tym czasie wiele akcji charytatywnych, gdzie sami niejako wcielamy się w Świętego Mikołaja. To wspaniała okazja, by nauczyć dzieci, że jest radość nie tylko z brania, ale i dawania prezentów. Jeśli nawet przygotowujemy je sami, to robimy to z miłości i chęci wywołania uśmiechu na twarzy obdarowanych. W tych świątecznych dniach nikt nie powinien być sam i każdemu należy się prezent.
No właśnie, ale czy każdemu? Od niemal połowy listopada Internet zalała fala krytyki, by nie straszyć dzieci Świętym Mikołajem. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to rzeczywiście tak jest. Przyznam się otwarcie, że i mnie się zdarzyło powiedzieć, że „Mikołaj patrzy i obserwuje…”. Wymagamy, by dzieci były grzeczne i trochę takim szantażem emocjonalnym wymuszamy, bo inaczej nie da się tego nazwać, pewne postawy czy działania. I czy wtedy prezent rzeczywiście jest jeszcze prezentem? Skoro warunkujemy otrzymanie podarunku? Przykład Świętego Mikołaja zaprzecza temu, by dawać coś w zamian. A czy takie same obwarowania stosujemy wobec dorosłych? Czy każdy z nas był na tyle grzeczny, by nie dostać rózgi? No właśnie, gdy odwrócimy role, zdaje się nam to trochę dziwne, może nawet śmieszne. Jednak nie jest dobrym pomysłem, by straszyć własne dzieci. Jest to raczej pójście na skróty i zastępowanie prawdziwego, empatycznego podejścia do dziecka i jego potrzeb zwykłymi karami i nagrodami. A jak dobrze wiemy, to działa tylko na chwilę, nie uczy wcale samodzielności czy stosowania się świadomie do pewnych reguł, a jedynie wzbudza poczucie winy i strachu. Mikołaj nie może zastępować rozmów. To tak, jakbyśmy przez jedenaście miesięcy starali się być rodzicami uważnymi na potrzeby dziecka, a na koniec roku sobie odpuszczamy, bo Mikołaj załatwi sprawę.
Jestem pewna, że każda mama czy tata chce, by ich dziecko miało miłe wspomnienia związane ze Świętym Mikołajem. By raczej ta postać inspirowała do dzielenia się, bo to patron „daru człowieka dla człowieka”, jak określił go kiedyś Święty Jan Paweł II. Ważne jest, by dzieci odbierały go jako kogoś kochającego każde dziecko bezwarunkowo.