Milczący Józef

Rozpoczynając taki tydzień jak ten, który przed nami, nie sposób nie napisać kilku słów także i o nim. O najbardziej milczącej postaci z kart Nowego Testamentu. O czuwającym nad brzemienną Małżonką. O opiekującym się nowo narodzonym maleńkim Jezusem. Tym, którego głos jest nam tak obcy. I często nieznany.

Czytając tę historię, można kilka razy przecierać oczy ze zdumienia. Można nie dowierzać. Powątpiewać. A jednak…

Wszystko wydarzyło się już jakiś czas temu, bo w roku 1930. W pewnym ukraińskim mieście. Kilkudziesięciotysięcznym Borysławie, miejscowości oddalonej godzinę jazdy samochodem od Lwowa. A konkretnie na niewielkiej plebanii. W pokoiku wikarego, księdza Adama Sikory. Była noc…

W tejże właśnie ciemnej i głuchej nocy duchowny zaczął naraz słyszeć, jak ktoś ewidentnie dobija się do jego drzwi. Po chwili usłyszał nawet głos.

– Proszę zaraz iść do chorego, który dogorywa w bloku przy ul. Sobieskiego nr 50 na drugim piętrze!! – polecał.

W pierwszej chwili księdzu Adamowi wydawało się, że to tylko sen. Że to tylko przywidzenia. Z drugiej jednak strony… Może rzeczywiście ktoś teraz potrzebuje jego posługi? Duchowny wstał więc i ubrawszy się, otworzył drzwi. Na zewnątrz jednak nie było nikogo. Tylko nocna ciemność.

– Czyli jednak sen… – pomyślał duchowny i wrócił do łóżka.

Nie poleżał w nim jednak za długo. Cała sytuacja powtórzy się bowiem na nowo. Za kilka chwil duchowny ponownie usłyszy to samo pukanie w drzwi. Tym razem w głowie księdza pojawią się lękliwe podejrzenia. „Kto wie? Może to Ukraińcy chcą mnie wypłoszyć przed ganek, aby tam następnie zamordować?” – po ostatnich nerwowych ruchach między Polakami a Ukraińcami taka myśl prędzej czy później musiała pojawić się w głowie przebudzonego.

Wstanie więc i raz jeszcze sprawdzi, kto to woła. Ale historia się powtarza. Na spowitym nocnym mrokiem ganku nie widać nikogo. Duchowny wraca ponownie do łóżka. Tym razem jednak kładzie się już w ubraniu. Wszystko to wydaje się być dość dziwne. Lepiej będzie trwać w tej sytuacji w gotowości.

I rzeczywiście. Duchowny nie zdąży ponownie zasnąć, jak ponownie usłyszy ten sam hałas. Tym razem już nie pukania w okiennice. To odgłos stóp chodzących po podłodze! Ksiądz Adam przechyli głowę, aby po chwili zobaczyć zbliżającego się doń mężczyznę. „Jak to?! Przecież na pewno ryglował drzwi! Sprawdzał to kilka razy! Jak tu mógł się ktokolwiek dostać?”. Nie zdąży zadać pytania, gdy nieznoszący sprzeciwu głos odezwie się pierwszy:

– Natychmiast idź pod wskazany adres, bo ten człowiek umiera! – wykrzykuje starszy wiekiem brodaty mężczyzna i ściskając wikarego za rękę, zrzuca go z łóżka.

Tego było już za wiele. Spanikowany ksiądz biegnie w te pędy do kościoła. Chwyta Najświętszy Sakrament, zabiera święte oleje i jak najszybciej biegnie na ul. Sobieskiego pod wskazany numer 50. Pilnujący kamienicy stróż jest jednak zdziwiony nadejściem kapłana.

– Nic mi nie wiadomo, aby tu ktoś chorował i wzywał w nocy księdza… – odpowiada ospałym głosem.
– Ktoś mnie trzykrotnie wybudzał, nakazując przyjść pod Sobieskiego 50. Na drugie piętro – wydusza z siebie zmęczony pośpiechem ksiądz Adam.
– A… No tak… Faktycznie. Na dwójce mieszka pewien schorowany lekarz – przypomina sobie nagle stróż. – Ale on przecież niewierzący. Nie wiem, czyby sobie życzył wzywać kapłana do ostatniej posługi.

Nie inne reakcje spotykają kapłana już w samym mieszkaniu. Zaskoczona nocnymi odwiedzinami żona chorego pozwala jednak wejść księdzu do męża. Ten jest nie mniej zdziwiony. Krótka rozmowa, wyjaśnienie. Po chwili sam chory prosi żonę, aby ta przyniosła wiszący w przedpokoju obraz.

– Czy to ten człowiek pana wybudził? – zapytuje księdza Adama, gdy żona przynosi już portret wizerunkiem św. Józefa.
– Tak, ten sam – odpowiada coraz bardziej przejęty ksiądz Adam.
– Czyli mamy odpowiedź – szepcze wzruszony lekarz. – Dostałem ten obraz od umierającej mamy. Wraz z przepisaną na kartce modlitwą do św. Józefa. Modlitwą o szczęśliwą śmierć. Poprosiła mnie, abym odmawiał tę modlitwę do końca życia. I chociaż straciłem wiarę w Boga, to przez posłuszeństwo i słowo dane mamie, machinalnie ją odmawiałem. Teraz już wiem dlaczego…

Tej nocy ksiądz Adam wysłucha spowiedzi nawróconego lekarza. A wszystko wydarzy się na kilka chwil przed jego odejściem z tego świata. Święty Józef zdążył. Zawsze zdąża. Nawet jeśli do Betlejem nadal daleko.