Miłość można obudzić
Świat iluzji
Uśpienie sprawia, że żyjemy jakby obok Boga, tracimy przeświadczenie o Jego wpływie na naszą codzienność, gubimy wrażliwość, pomagającą w odczytywaniu znaków Jego miłości, których ostatecznie nie brakuje w życiu każdego człowieka. Słabnie w nas realistyczne spojrzenie na kruchość ludzkich możliwości, a w wyborach kierujemy się niejako sennymi marzeniami o znaczeniu jednostki, wyższości prawa, stanowionego przez ludzi nad prawem Bożym lub naturalnym. Stan uśpienia chrześcijan stanowi podatny grunt dla środków masowego przekazu, lansujących w wielu przypadkach filozofię życia bez wymagań, zobowiązań, konsekwencji, odpowiedzialności i najlepiej bez poświęcenia, ofiary, a szczególnie cierpienia.
I choć raz po raz przekonujemy się, że taka wizja przegrywa z prozą życia, to mimo wszystko dalej poddajemy się sile tej mantry, próbując na jej iluzjach budować potrzebną każdemu człowiekowi hierarchię wartości. I tak łudzimy się, że można coś osiągnąć bez wzmożonego, osobistego wysiłku, ludzkiego potu, a nade wszystko miłości, która w szacunku dla drugiego człowieka, trosce, odpowiedzialności, poświęceniu, przezwyciężaniu własnego egoizmu znajduje potwierdzenie własnej realności i prawdziwości. Takiej miłości trzeba się ciągle uczyć. Jej najlepszym nauczycielem jest Jezus Chrystus wraz ze swoją Ewangelią.
Przez czuwanie i modlitwę…
Ta prawda jest bliska o. Leonowi Janowi Dehonowi, Założycielowi Zgromadzenia Księży Sercanów, który w Koronce do Najświętszego Serca Pana Jezusa proponuje także i dzisiejszemu, nierzadko w większym czy mniejszym stopniu uśpionemu człowiekowi wnikanie w tajemnice Jezusowego Serca. Miłości tej szuka na wszystkich drogach, po których kroczył Chrystus. Dostrzega ją szczególnie w tajemnicy Jego męki. W swoich rozważaniach zaprasza nas m.in. do Ogrójca, by w obrazie tamtych groźnych chwil zauważyć bezmiar ofiarnej miłości Jezusowego Serca, Jego osamotnienie i ostatecznie udręczenie, przynaglające człowieka do wybudzenia się z letargu, w którym egzystuje.
Realizm tamtego momentu budzi nas, ospałych, do aktywnej miłości, która wydaje się jedyną sensowną odpowiedzią daną Bogu, wychodzącemu nam naprzeciw ze swoim miłosierdziem. Zanim więc wypowiemy słowa: „Najświętsze Serce Jezusa, spraw, niech Cię kocham coraz więcej”, idźmy z Jezusem do ogrodu Oliwnego – ogrodu Jego samotności. Wraz z Piotrem, Janem i Jakubem jesteśmy zaproszeni, by czuwać i modlić się tak, aby nie ulec pokusie, bo „duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (Mk 14,38).
Nie ma bowiem lepszego lekarstwa na ludzką niemoc od czuwania i modlitwy. Kiedy się nad tym głębiej zastanowimy, to zrozumiemy, że te dwie rzeczywistości pomagają człowiekowi świadomie przeżywać własne życie. Czuwanie i modlitwa to także inne imiona nawrócenia, do którego przecież jesteśmy nieustannie wzywani przez naszego Pana i Mistrza. Czuwanie pozwala ludziom zażegnać niebezpieczeństwo śmierci duchowej, jaką zawsze jest grzech ciężki, inaczej mówiąc śmiertelny. Ono pomaga utrzymać umysł w trzeźwości spojrzenia na rzeczywistość, dzięki czemu wiemy, kim jesteśmy i kim jest dla nas Bóg.
W praktyce czuwanie oznacza bycie człowiekiem sumienia, które pomaga nam odróżnić zło od dobra. Czuwanie sprzyja rozeznawaniu dobrych natchnień od złych, za którymi czasem nawet pod pozorem jakiegoś niby-dobra może się ukrywać szatan. Czuwanie także pomaga, pomimo naporu pseudowartości, pozostać przy niezmąconej niczym myśli. Modlitwa zaś jest wyrazem ludzkiej pokory i świadomości tego, że bez łaski Bożej nie jesteśmy w stanie czynić prawdziwego dobra. Ona dotyka naszą słabą wolę, hartując ją i czyniąc mocniejszą, bardziej odporną na słabości związane z ludzką naturą i zewnętrzne ataki Złego. Modlitwa wreszcie pomaga nam być przy kochającym nas Bogu, który pragnie przymierza opartego na miłości i przyjaźni z człowiekiem.
Przez współczucie…
Niełatwo być wiernym tym dwóm sposobom, pomagającym w pozostawaniu w orbicie działania Bożego. Apostołowie, pomimo miłości do Chrystusa, tamtej nocy przegrali. Być może przekonali się na własnej skórze, że łatwiej wypowiedzieć słowo „kocham”, niż potwierdzić swoją przyjaźń konkretnymi czynami.
Dla nas z tamtego wydarzenia również płynie nauka, mówiąca, że odczuwanie miłości to jeszcze za mało. Miłość sprawdza się w konkretnej sytuacji, dotyczy naszych postaw i czynów, a podtrzymuje się ją także poprzez czuwanie i modlitwę. Warto więc wracać w swoim przeżywaniu wiary do tamtej szczególnej nocy, podczas której poznaliśmy prawdę zarówno o Bożej miłości, jak i tej naszej – jakże kruchej. Warto towarzyszyć udręce Chrystusa, który w całkowitym osamotnieniu modlił się: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42). Takie towarzyszenie uwrażliwia serce człowieka i wydobywa z niego impulsy miłości współczującej. Ta zaś przynagla nas do podjęcia konkretnych aktów wynagrodzenia Jezusowemu Sercu za grzechy swoje i innych, a wszystko po to, by autentycznie kochać. Kochać coraz więcej i wychodzić w ten sposób z duchowego uśpienia.