Może to ON

Świat targany jest ostatnio wieloma kryzysami, które każą nam zastanowić się nad kondycją człowieczeństwa, naszą etyką, moralnością i kierunkiem, w którym my – jako ludzkość – zmierzamy. To, co aktualnie dzieje się w Afganistanie, skupia jak w soczewce w zasadzie wszelkie ostatnie kryzysy. Mamy tu w jednym opakowaniu kilka spraw: fundamentalizm islamski, prawa kobiet, kryzys migracyjny, imperializm amerykański i narkobiznes. 

Nie ma się co dziwić, że przejęcie władzy przez Talibów uruchomiło głowy i pióra publicystów i polityków z każdej ze stron sporu politycznego na świecie. Jest to również doskonała okazja do podjęcia próby ugrania czegoś, przekonania nieprzekonanych, dowalenia rywalom politycznym. Widać to szczególnie w nagłówkach największych mediów, a każde z nich ma jakieś ideologiczne tło. Z jednej strony pisze się o tym, że Łukaszenka gra uchodźcami, żeby wywrzeć presję na Unii Europejskiej i zarobić na tym pieniądze. Z drugiej strony ta sama gazeta pisze o tym, że polscy katolicy są beznadziejni, bo przecież „byłem przybyszem”. Zawsze znajdzie się kij, którym można uderzyć tego, na kogo aktualnie jest zlecenie – kto aktualnie jest politycznym wrogiem.

Cynizm dzisiejszego świata jest cechą przeważającą. Widać to już od najniższych szczebli drabiny społecznej. Widać to przy wypadkach samochodowych, gdzie ludzie zwalniają, żeby nagrać filmik, zrobić zdjęcie albo choćby się pogapić. Tak bywa przy próbach samobójczych, kiedy gawiedź z włączonymi kamerami czeka, co się stanie. Zdarzało się, że ktoś krzyczał „skacz!”. Cynizm jest reakcją obronną wobec naszych słabości. Jest pancerzem na naszą wrażliwość, którą pokazywać to wstyd, bo zostaniemy uznani za mięczaków i frajerów. Lepiej obśmiać, wyszydzić, wzruszyć ramionami i pójść dalej, nie zaprzątając sobie głowy nie swoimi problemami.

Tłumaczymy się bardzo często oklepanymi frazesami: "co ja mogę”, „to i tak nic nie da”, „co ludzie powiedzą”. Oczywiście, my jako zwykli ludzie niewiele możemy w samotności, o ile nie pełnimy żadnych znaczących funkcji, które dają nam władzę. Zwykły człowiek może niewiele, ale z całą pewnością między wzruszeniem ramionami i cynicznym uśmieszkiem a „niewiele” jest ogromna przestrzeń.

Pierwsze, co możemy, to zdjąć ten pancerz i pokazać naszą wrażliwość. Odrobinę empatii wobec tych, którzy realnie cierpią. I nie, nikt nie każe przyjmować ci afgańskiej rodziny, naprawdę. Natomiast należy zastanowić się nad tym, co rzeczywiście się tam dzieje. 

Talibowie wracają do władzy po dwudziestu latach obecności amerykańskiej w Afganistanie. Obecności, która była jedyną gwarancją podstawowych praw człowieka w tym kraju. Dwadzieścia lat to sporo. To czas, w którym zdążyły się wytworzyć zalążki lokalnych elit, które utrzymywały dobre relacje z Amerykanami. To czas, w którym styl życia normalnych Afgańczyków był daleki od radykalnego szariatu narzucanego przez Talibów. 

Niektórzy są zdziwieni tym, co obecnie robią Talibowie. Dlaczego pozwalają tak ogromnej grupie Afgańczyków wyjechać za granicę? Odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Im mniej opozycji, tym lepiej. Im mniej osób powiązanych z dawnymi rządami, tym prościej będzie zaprowadzić nowy porządek. To okienko, otwarte lotnisko nie potrwa jednak zbyt długo. I teraz należy sobie zadać pytanie, czy my – Zachód, również Polska – mamy moralne prawo odmówić azylu tym, którzy z nami współpracowali, którzy byli lokalnym oparciem obcego ciała, czyli administracji amerykańskiej, która przecież była jedynym gwarantem trwałości rządu afgańskiego. Czy mamy prawo nie wpuścić ludzi, którzy uciekają przez targami niewolników, przed barbarzyńskim prawem „oko za oko”, przed marszami wstydu? Czy mamy prawo odmówić azylu kobietom, które zostaną pozbawione jakichkolwiek praw i będą zamknięte w domach? Pytania, z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej, są oczywiste. 

Chrześcijaństwo nawet nie potrzebuje pytania „dlaczego?”. Nasza gotowość powinna być bezwarunkowa, a nieczęsto zdarzają się tak jasne moralnie sytuacje jak ta obecnie.

Oczywiście, że ta sytuacja, jak każda, uruchomi wszelkiej maści cwaniaków, oportunistów, którzy będą chcieli zbić taki czy inny kapitał na tej sytuacji. Ale przecież od tego są ci, którzy sprawują władzę, a którzy bardzo często pokazują się w sytuacjach religijnych, którzy nie unikają sytuacji, w których mogą pokazać się w kościele. 

Nikt z własnej woli nie zostawia domu, dobytku, rodziny, przyjaciół i nie wskakuje do samolotu, ryzykując własne życie dla oportunistycznych celów. Pamiętajmy o tym i wyjdźmy z oblężonej twierdzy naszych serc i umysłów i dopuśćmy do siebie chociaż myśl o tym, że może to ON, że może wygoda moich przekonań, widzenia świata nie jest warta tego, żeby się w niej okopywać. Po to Bóg dał nam rozum, żeby z niego korzystać. Ale jednocześnie dał nam dwa przykazania, jak mamy z niego korzystać. I tam jest o tym, że z całego tego rozumu mamy kochać Boga, a bliźniego swego jak siebie samego.

Czy my kochamy siebie? Ja osobiście w to wątpię. Nie można dać więcej, niż samemu się ma. Ale nasze życie jest drogą, w której – jako katolicy – powinniśmy się doskonalić, bo przecież mamy spełniać przykazania, których wymaga od nas Bóg. Katolik nie może unikać odpowiedzialności za wspólnotę, ale nie tylko tę małą – modlitewną, ale również tę dużą – gminy, powiatu i państwa. Potrzeba ludzi, którzy będą w życiu politycznym służyć Opatrzności. Ich pokora i modlitwa są potrzebne szerszej wspólnocie. Módlmy się, angażujmy się we wspólnoty, ale nie zamykajmy się w ekskluzywnych klubach. Naszą wspólnotą są wszyscy ludzie.

Zamiast kochać często nienawidzimy. I nawet o tym nie wiemy. Tłumaczymy sobie, że kochamy przecież męża, żonę, dzieci, rodzinę, przyjaciół. Ale im dalej, tym chłodniej. A jeśli czegoś nie rozumiemy, coś nie mieści się w naszym światopoglądzie, automatycznie dostaje łatkę potencjalnego niebezpieczeństwa. Niechęć do poznawania innego patrzenia na świat jest ignorancją, której katolik powinien się wystrzegać, a często robimy to ze strachu przed zagrożeniami duchowymi, które mogą iść za tą wiedzą. Skoro boimy się tego, jak świadczy to o naszej wierze? Katolik nie może nienawidzić. Nienawiść jest trucizną, która zabija zarówno obiekt nienawiści, jak i człowieka, który nienawidzi. Nie ma ludzi złych – są tylko ofiary zła.

Ignorancja i niechęć do jej przezwyciężania, a co najgorsze niewiedza o tym, że się nie wie, jest rakiem toczącym ludzką rodzinę. Najgorsze jest to, że brakuje narzędzi do globalnej walki z tym zjawiskiem. Tym bardziej że często zdarza się tak, że stawia się ją na ołtarzach współczesności, oddając jej hołd, zgodnie z aktualnymi modami, niczym pogańskim bożkom w czasach rzymskich. Smutne.

Wyjdźmy ze swoich wygodnych przestrzeni. Porzućmy wyuczone patrzenie na Kościół jako instytucję, tradycję, która się nie zmienia. Kościół to mistyczne ciało Chrystusa i jego los jest losem Chrystusa. A to On jest głodny, nagi, chory, jest przybyszem, więźniem. On – jeden z tych braci naszych najmniejszych – Chrystus.