Na początku drogi

Czwartek, XVII Tydzień Zwykły, rok II, Mt 13,47-53

Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak jest. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd.



       Piekło nie jest puste. Bóg nie chciał tam ludzi, bo Ewangelia mówi, że jest to miejsce przygotowane dla Szatana i jego aniołów, tam będzie płacz i zgrzytanie zębami. Ale Jezus stale ostrzega, że ludzie mogą prowadzić życie, które tam się zakończy. Można zakończyć w towarzystwie naszego nieprzyjaciela i oskarżyciela na miejscu jego wiecznej kary. 
      Grzech, który mieszka we mnie, grzech pierworodny sprawia, iż nie boję się tego, a przecież powinienem panicznie się bać. Naturalnie i łatwo się grzeszy. Cóż za ironia - Szatan obiecywał nam, że będziemy jak Bóg. To było takie atrakcyjne, niezależne, po swojemu... Zająłem miejsce Boga na tronie mojego życia. I niczego się nie spodziewając, stałem się jak Szatan - nawet łatwo mogę z nim spędzić resztę wieczności. 
       Pamiętam czas, kiedy żyłem z postawą "później się sprawami religijnymi zajmę", teraz studia, pieniądze, samochód, miłość. Oczywiście czułem się przyzwoitym człowiekiem.  I  takie uspakajające, usypiające przekonanie, że z tym piekłem to nie jest tak źle, Bóg jest miłosierny i jakoś to będzie. 
Tak naprawdę pamiętam zdziwienie, kiedy usłyszałem kiedyś z Pisma słowa Jezusa o piekle i dotarło do mojego umysłu, że tam będą tłumy. Dalej się nie boję panicznie, ale mój umysł już wierzy Jezusowi.  Jak dobrze, że Jezus odnalazł mnie i zaprosił do powrotu. Zapłacił moje długi. Zaprosił do "bycia jak Jezus".
         Owszem stale się muszę podnosić do walki, żeby spędzić z Jezusem kilka chwil, dostosowywać się w czynach do Jego standardów.  I samo nic mi nie przychodzi tak, jakby to było nienaturalne, trzeba się naginać, niemal siłowo.  Dosłownie tak, jakbym rzeczywiście w naturze swojej do niedawna "był jak Szatan", ale teraz już mogę "być jak Jezus". Gdzieś w sercu pojawiają się myśli od Ducha Świętego, łapię się na tym, że słyszę jak gdzieś tam w tle sama śpiewa się jakaś pieśń ze spotkań modlitewnych, 
pojawiają się teksty z Pisma.... 
       Jezus przyszedł i naprawił wszystko, otworzył drogę, abym mógł stać się uczniem królestwa i dał mi możliwość wybierania tej drogi w praktyce. Owszem, to nie dzieje się samo, tak jakby to była bardzo wąska brama i stroma ścieżka, a szeroka brama i przestronna droga stale kusi... 
        Ale skoro Bóg tak to zrobił, w ten sposób objawił swoją miłość i tak naprawił moją sytuację, to chcę Mu zaufać. Święci świadkowie twierdzą, że jeśli ktoś się zaprawia w walce i ćwiczy w dobrych wyborach i postawach, to ta sytuacja zaczyna się odwracać. Po prostu jestem na początku drogi.