Nadzieja umiera ostatnia…

Mówią, że ciąża to nie choroba. A jak wiele czasem trzeba, by ciążę donosić, utrzymać, tym bardziej że pozwala na to współczesna medycyna. Dzisiaj nawet poczęcie dziecka nieraz graniczy z cudem. A kobieta – przyszła bądź już aktualna mama – potrafi naprawdę znieść wiele, by wydać życie, mieć swój udział w cudzie stworzenia. Niektóre z nich powtarzają, że trudy, bóle, nawet te najgorsze, są niczym w porównaniu z radością, gdy dziecko jest już na świecie. A nasza pamięć potrafi schować to, co było nieraz gorzkie, ukryć gdzieś, by zrobić miejsce na pozytywne i szczęśliwe wspomnienia, jakkolwiek byśmy je postrzegali.

Moja droga do bycia mamą też nie należała do prostych. Historii podobnych do moich znam naprawdę wiele i czasami trudno zrozumieć tak po ludzku, dlaczego tak się dzieje, dlaczego czasami jesteśmy doświadczani. Dziś wiem, że moje dzieci i ich narodziny były cudem. Cuda naprawdę się zdarzają niemalże codziennie. Nie są głośne, na pokaz, spektakularne. Dla mnie cudem są osoby, które spotkałam na swojej drodze ku macierzyństwu. Lekarz, który nie był obojętny, położne, które pomogły mi przejść przez trud porodów, i ich spostrzegawczość, i umiejętności, które pozwoliły szybko działać, gdy zaczynało się robić niewesoło. A także mąż, rodzina i przyjaciele, którzy byli przy mnie, kiedy połóg okazał się być ponad moje wysiłki, nie tyle fizyczne, ile psychiczne. I wciąż doświadczam takich cudów. Choć trudy macierzyństwa, czasem zmęczenie, czasem rezygnacja każą mi myśleć negatywnie, to znajdzie się chwila bądź osoba, która postawi mnie do pionu. 

Dziś chcę się podzielić piękną historią i postawą wspaniałej dziewczyny, za jej zgodą, pomimo że jej walka o bycie mamą nadal trwa i – jak sama mówi – nie jest usłana różami. Mam taką cichą nadzieję, że i tym razem stanie się cud, jakikolwiek on miałby być w zamyśle Bożym. Podobnie jak zdarzają się cuda, tak i bohaterzy chodzą po ziemi obok nas.

Karolina, bo o niej mowa, jest młodziutką żoną i mamą dwójki dzieci. Córki Oli, która już jest w niebie, i synka Stasia, który wciąż pod jej sercem czeka, by nas jeszcze niejednym zaskoczyć. Ktoś pomyśli może – historia, jakich wiele. A nie daj Boże, znajdzie się ktoś, kto powie – nie ona pierwsza, nie ostatnia. Po prawdzie pewnie tak jest i będzie, ale każda z tych historii jest ważna. Ważna dla tych kobiet i ich rodzin. Nikt nie jest w takich sytuacjach obojętny. Każde nasze trudne doświadczenie naprawdę sprawia, że stajemy się silniejsi, choć może z tej siły czasem nie zdajemy sobie sprawy. Każda z takich historii powinna wybrzmieć indywidualnie. Nie wolno ich wrzucać do jednego worka. 

Ta historia, jak się można domyślić, również do łatwych nie należy. Najpierw długie starania o potomstwo. Kiedy w końcu się udaje, w 9. tygodniu ciąży serce Oli przestaje bić. Wielka rozpacz, niedowierzanie, ale też nadzieja, że jest jeszcze szansa. Ta wbrew pozorom nie przychodzi szybko i bezproblemowo. Czekanie na dziecko i poczucie, że każdy miesiąc bez poczęcia jest stracony, potrafią niekiedy mocno odbić się na zdrowiu psychicznym kobiety, ale również i męża. Wiem coś o tym. I jak to mówią, kiedy w końcu się odpuści, to i przyczyna się znajdzie albo po prostu człowiek jest na tyle pogodzony z przeciwnościami, że one przestają istnieć. 

Rozmawiałyśmy wielokrotnie na ten temat i ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się wiadomość o istnieniu Stasia. Po poronieniu myślę, że rodzice drżą o każdy dzień dziecka. I kiedy mijają kolejne tygodnie, miesiące, człowiek coraz bardziej odczuwa podniecenie, satysfakcję, że już bliżej szczęścia niż dalej. Niestety w 24. tygodniu ciąży Karolinie odeszły wody. Wraz z mężem szukali pomocy w jednym szpitalu, później trafili do drugiego, gdzie ta pomoc się znalazła. Trzeba wziąć poprawkę na to, że w dobie pandemii sporo spraw w systemie zdrowia stoi do góry nogami. A już opieka okołoporodowa niestety przeżywa okres jak za dawnych smutnych czasów. Oby nie we wszystkich przypadkach. Jeszcze do tego wszystkiego dochodzi fakt, że przy kobietach ciężarnych czy chorych w różnym stopniu w tej chwili nie może być nikt z bliskich.

Najtrudniejsze było czekanie, dwa dni bez żadnej wiedzy, po potwierdzeniu tylko, że wody odeszły, a ruchów dziecka brak. Można sobie tylko wyobrazić przerażenie mamy. Bez poczucia takiego bezpośredniego wsparcia, otarcia łez czy przytulenia. W końcu stwierdzono bezwodzie, zlecono nawadnianie, ruchy dziecka, choć słabo wyczuwalne, ale jednak. I – co chyba dla mnie osobiście byłoby wyrokiem – leżenie w szpitalu, najprawdopodobniej do porodu. Wiem, że w tamtej chwili szukałam słów pocieszenia, ale wszystkie były tylko żalem. Aż w końcu Karolina zaczęła pocieszać mnie. No tak, mama jest w stanie naprawdę wiele przetrzymać. Nadzieja była teraz jej najbliższą przyjaciółką i sojuszniczką.

Każda jej kolejna wiadomość to niegasnąca ufność. I jak się okazuje, jej upór, stosowanie się do zaleceń, spokój, miłość przynoszą efekty. A jeszcze podparte to wszystko wiarą i namacalną opieką Matki Bożej. Karolina nie wstydzi się mówić o takich małych znakach, które nie pozwalają jej się bać, że coś może pójść nie tak. Poza tym spokojnie mówi o tym, że przyjmie każdą wolę Bożą. Podjęła się nowenny pompejańskiej, która ma zakończyć się dokładnie w Boże Narodzenie. Zamierza kontynuować modlitwę, która z kolei ma skończyć się w planowanym terminie porodu. Wprost mówi, że nie może to być przypadek. Jestem ubogacona jej świadectwem wiary i spokoju ducha.

Żeby dodać trochę dramatyzmu tej historii, dodam, że w szpitalu została zarażona koronawirusem. Pomimo złego samopoczucia, dreszczy, bólu głowy nie poddaje się i – jak mówi – wirus to już tylko pestka. Jednak najgorzej jest wytrzymać osamotnienie i tęsknotę za mężem, rodziną. Mówi, że to niestety jedyny aspekt, który ją trochę podłamuje. Jednak wierzy, że to tylko umocni ich miłość i przywiązanie. Stwierdziła, że jeżeli faktycznie przyjdzie im się spotkać dopiero na sali porodowej, to nie będą już marnować chwil na jakieś nieporozumienia.

Dziś Stasiu ma się całkiem dobrze. Rośnie, rozwija się i jest 1200-gramowym Cudem swoich rodziców. Wciąż potrzebuje wiary, nadziei i miłości. Ta historia, która czeka na szczęśliwe zakończenie, to opowieść o tym, żeby umieć akceptować swoje życie i niczego nie żałować, a także, by wciąż stawać się lepszym. Bo mamy z kim to życie dzielić. Karolina z kolei będzie miała okazję przeżyć swój adwent, jeszcze bardziej zjednoczyć się z Tą, którą tak bardzo podziwia i której ufa.