Najważniejsze, by powtarzać: „Ojcze” …

Środa, XXVII Tydzień Zwykły, rok II, Łk 11,1-4

Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie.

 

Wydaje się, że prawdę o naszej  relacji z Bogiem określa sposób modlitwy, a właściwie stopień zaangażowania w nią serca. Pewnie nie bez przyczyny Jezus, spełniając pragnienie uczniów dotyczące zdobywania umiejętności modlenia się, dając jej też wzorcowy przykład, rozpoczyna od słowa: „Ojcze”. Tak naprawdę to wyrażenie zamyka w sobie wszystko, co konieczne, by modlitwa była z naszej strony dobrą. Bóg do nas przecież podchodzi jak do dzieci i czeka, byśmy w Nim zobaczyli prawdziwego Ojca, na miarę naszych tęsknot i wyobrażeń, nawet wtedy, gdy ziemskie doświadczenia w tym względzie daleko odbiegają od ideału.

Ze słowem „ojciec” kojarzy się bezpieczeństwo, zależność, troska wyrażona w zaspokajaniu najbardziej podstawowych potrzeb, ale nie tylko;  wyrozumiałość, przebaczenie, po prostu miłość i to najwyższego stopnia, którą mierzy się bezinteresownym darem z siebie. Przykładem tak spełnianego Bożego ojcostwa wobec człowieka jest Jezusowa przypowieść o miłosiernym Ojcu. Tam ów marnotrawny syn rozumie, kim jest Ojciec wtedy, gdy ze swoją poranioną historią wtula się w wyciągnięte, silne, ojcowskie ramiona. Nagle klecone przez całą drogę słowa prawdy przestają mieć znaczenie, bo ojciec chce, by wszyscy obok znowu zobaczyli w nim jego syna.

W modlitwie nieważne  jest, czy będzie w niej więcej słów czy milczenia, czy skorzystamy z gotowej formułki książeczkowej, czy też zatopimy się w myślach. Istotne jest, aby podejść do Boga tak, jak do Kogoś, kto bezgranicznie kocha, a jeśli kocha, to ma dla mnie to, co w danym momencie najlepsze i konieczne, także zrozumienie, przebaczenie i gotowość chronienia ode złego. Ten Ktoś jest w domu niebieskim i czeka na strudzonego pielgrzyma, o którym nie przestaje myśleć i pamiętać, nawet wtedy, gdy tamten by zapomniał. W modlitwie trzeba nam na nowo odkrywać, że jesteśmy dziećmi, ale stanie się to tylko wtedy, gdy w Bogu najpierw zobaczymy Ojca, nie tylko Pana, nie Stróża, nie Buchaltera dokładnie liczącego straty i zyski, nie  jakiegoś Innego, nie Zegarmistrza, który nakręcił ów zegar tykający w moim życiu, ale dalej nie interesuje się człowiekiem, ale po prostu miłosiernego, a zarazem mądrze wymagającego Ojca.

Kluczem do prawdziwej modlitwy jest poczucie bycia synem, córką, którzy nie wstydzą się, nie lękają, by do Boga  podchodzić z przekonaniem, że jest Ojcem prawdziwym, a wszystko przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, bo w Nim jest nasze usynowienie.