Nakarmić i otoczyć opieką
Ta troska obowiązuje zarówno wobec tych, którzy mają naście lat, jak i więcej, ot choćby wobec Barbary z Kanady, lat 77, która do Polski przyleciała wraz z nastoletnią wnuczką. Obie, jak wielu innych pielgrzymów, doświadczyły w tych ostatnich dniach już pierwszych łez rozstania i poczucia pustki po bliskim człowieku.
Pielgrzymi bowiem właśnie opuszczają w tej chwili parafie w diecezjach i wyruszają w stronę Krakowa. Wydaje się, że to, co najlepsze dopiero przed nimi. To prawda - to tam będzie centrum, tam spotka się z nimi Papież Franciszek, tam doświadczą radości i entuzjazmu, które nieść będą w sercach tłumy młodych ludzi. Jednak przez ostatnie dni wydarzyło się dla nich równie coś cennego – doświadczyli spotkania z konkretnym człowiekiem, konkretną rodziną.
Małe miasto gdzieś w południowo - zachodniej Polsce. Zapada wieczór. Dwie Kanadyjki grają w gumę z pewną sześciolatką. Trzecia pomaga innej małej dziewczynce wdrapać się na zjeżdżalnię. Na ogrodowym stole pojawiają się placki ziemniaczane z gulaszem, gołąbki. Jedzenie podczas tych dni odgrywa bardzo ważną rolę. Niektóre portale jako czołowe informacje podają, że Europa i świat uczą się słowa: pie-ro-gi. I coś w tym jest, bo naprawdę wszyscy o te pierogi pytają. Z mięsem, z serem, z serem i ziemniakami, z jagodami. Kanadyjki zasiadają do stołu z gospodarzami. Krótka modlitwa. Zaczyna się czas jedzenia i czas rozmowy. Długie godziny każdego wieczoru mijają na opowieściach o rodzinie, bliskich, o szkole, pracy, wielkich radościach i stratach. Jest w tym wszystkim dużo intymności. Każdy wpuszcza do swojego świata bez żadnych barier. Buduje się relacja, przyjaźń, więź. Ale to, czego doświadczają goście w polskich domach, ma też inny wymiar i nosi imię zwyczajnej „troski”. O to, by brzuchy były pełne, by było wygodnie, by było bezpiecznie, by było ciekawie.
Uczestnicy ŚDM stają się dla Polaków dziećmi, o które trzeba w sposób szczególny w tym czasie zadbać.
W tym samym mieście jakiś tydzień temu ludzie skrzyknęli się po niedzielnej Mszy Św. Myśleli i myśleli: co my możemy dać młodym z całego świata? Będą mieli, gdzie spać, co jeść, ale – pomyśleli ludzie – dajmy im zaznać naszej życzliwości, troski i gościnności. I ludzie wymyślili „Polski Stół”. Przez cały tydzień urywały się telefony o to, jak przynieść żurek, by był gorący, czy lepiej upiec sernik, a może jabłecznik, kompot ze śliwek, czy z porzeczek? Normalnie można pomyśleć, że zwykłe zawracanie głowy, ale nie! Większość z tych ludzi nie mogła przyjąć pielgrzymów do siebie, do domu, bo różne bariery były przeszkodą – wiek, samotność, język, a często i brak funduszy. Jednak, żeby ulepić pierogi, okrasić je cebulką, włożyć w garnek, owinąć ściereczką i przytaszczyć z ostatniego piętra tak, by były ciepłe i od razu do skosztowania, potrzeba i niewiele, i bardzo wiele.
„Polski stół” uginał się od jedzenia: od kiszonych ogórków, pajd ze smalcem, kotletów i krokietów, pieczonego schabu, barszczu, żurku, bigosu, ciast wszelakich. Ten „Polski Stół” ledwie udźwignął ową polską życzliwość. I kiedy goście z niedowierzaniem patrzyli, że to wszystko dla nich, i kiedy nawet zaczął powoli wyłaniać się problem, co zrobić z taką ilością jedzenia, ktoś zmienił wektor patrzenia na całą sprawę i powiedział głośno: To nie jest problem! To znaczy, że ludzie są dobrzy, że mają potrzebę, by coś dać drugiemu, by się z nim podzielić, by się o niego zatroszczyć! I to jest najważniejsze.
W Krakowie za kilka dni będzie blisko 2 mln młodych ludzi. Większość z nich w polskich domach, w miastach i miasteczkach, już doświadczyła przesłania ŚDM: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” – „albowiem” żegnając się ze swoimi gospodarzami prawie wszędzie padały słowa wdzięczności: Czułam się jak w domu. Dziękuję!
Jak w domu...