Nic Cię nie obchodzi, że ginę…?

Sobota, III Tydzień Zwykły, rok II, Mk 4,35-41

Owego dnia, gdy zapadł wieczór, Jezus rzekł do swoich uczniów: «Przeprawmy się na drugą stronę». Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. A nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała wodą. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się!» Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: «Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!» Oni zlękli się bardzo i mówili między sobą: «Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?».

 

Gwałtowny wiatr niosący wilgoć Morza Śródziemnego wpadał w wąskie doliny opadające w stronę Jeziora Galilejskiego ze wzgórz wznoszących się na wysokość około 200 metrów ponad taflę jeziora. W tym samym czasie suchy wiatr wiejący od strony wschodniej wpadał w wąskie, głębokie doliny przecinające wzgórza, które górują nad taflą jeziora od strony wschodniej. Przeciwne wiatry spotkały się nad spokojną dotąd powierzchnią wody… Uderzyły w siebie impetem, zawyły, zawirowały, zwarły w jakimś szaleńczym uścisku. Jezioro, które wydawało się dotąd uśpione, szturchnięte nagle smaganiem wiatrów, przebudziło się nagle. Wody pociemniały, poruszyły się gwałtownie. Poruszone szaleńczym wirem uderzających w siebie przeciwnych wiatrów jezioro przestało być tylko jeziorem – zbiornikiem życiodajnej wody, spichlerzem ryb dającym chleb powszedni rybakom wypływającym codziennie na połów i przygodną amboną dla wędrownych kaznodziejów, siadających czasem w łodzi – i z łodzi nauczających tłumy. Stało się tym, czym było na chwilę przed pierwszym stwórczym słowem Boga: bezładem i pustkowiem, przewalającym się szarą masą wód z jednego końca niestworzonego świata na drugi, wielką otchłanią i siedzibą mitycznego potwora Lewiatana.

Na tych wzburzonych odmętach dwunastu ludzi toczyło dramatyczną walkę o życie w maleńkiej drewnianej łupince łodzi miotanej falami. Trzynasty spał spokojnie w tyle łodzi…

A kiedy tym Dwunastu brakowało już sił, wołali w swej bezradności do Śpiącego, nie umiejąc nawet swego wołania zapakować w jakąś sensowną prośbę… Czy Ci to obojętne, że giniemy? On wstał, nałożył kaganiec wściekłemu Lewiatanowi, wypowiedział dwa zdania – do nich? do siebie? do mnie? I położył się znów w tyle łodzi…

A oni nie wiedzieli jeszcze, kim On właściwie jest, i nie znali jeszcze odpowiedzi o najgłębszą przyczynę swego lęku. I wcale nie byli mądrzejsi... Ale jedno wiedzieli na pewno: nie było Mu to obojętne…!