Nie muszę się tłumaczyć

Pierwsze dziecko jest trochę jak królik doświadczalny. Na nim tak naprawdę próbujemy wszystkich technik wychowania – od perswazji, gorszego naszego samopoczucia, bezradności, cierpliwości po wzruszenia, radości i pełnię szczęścia. Jest to z pewnością mieszanka wybuchowa. Dla tak małego dziecka przebrnięcie przez taki zestaw różnych emocji jest nie lada wyzwaniem. Dla rodziców z kolei to ogromny wysiłek i lekcja wielkiej pokory i cierpliwości. Przy drugim dziecku dochodzą nowe trudności w postaci konfliktów między rodzeństwem, zazdrości, nierównego traktowania. 

A przy tym wszystkim musimy zmierzyć się z czujnym okiem różnych obserwatorów, którzy to nieraz wiedzą lepiej od nas, jak powinno wyglądać wychowanie dzieci. Którzy niestety często zamiast pomóc, czekają na nasze potknięcia, by móc wyrazić swoją opinię, oczywiście według nich wynikającą z troski o nasze zdrowie i skuteczność różnych metod. To sprawia, że czujemy ogromną presję. Ciągle za coś przepraszamy, tłumaczymy każde niemal zachowanie dziecka. Siebie również tłumaczymy, bo nie dajemy sobie czasem możliwości popełnienia błędu. Boimy się, że ktoś uzna nas za nieszczerych, nieautentycznych w tym, jakimi staramy się być rodzicami. I nie bez powodu piszę tu o staraniach. 

Wychowanie przecież nie jest tylko oddziaływaniem w jednym kierunku – rodzica na dziecko. To długotrwały proces współoddziaływań, w którym i rodzic, i dziecko czerpią naukę i doświadczenie. I zawsze jest możliwość poprawy, jeśli tylko jest dobra wola i chęć współdziałania. Po drodze zawsze napotka się trudności, w których upadniemy, a nasze założenia ustąpią miejsca zniecierpliwieniu, a czasem rezygnacji. Poświęcamy temu wszystkiemu sporo pracy i energii, ale nagroda jest warta oddania i zaangażowania. 

To wszystko brzmi bardzo patetycznie. I z pewnością chcemy osiągnąć na polu macierzyństwa wspomniany sukces. Jednak są sytuacje, kiedy zamiast reagować, rozmawiać, poznać powody, tłumaczyć dziecku, że czuć to i to jest czymś zupełnie normalnym, że potrzeby jego i moje są ważne, chce się tylko zapaść pod ziemię, nie musieć reagować i mierzyć się właśnie z krytyką, która czasem nie jest sprawiedliwa.

Najtrudniej jest mi słuchać opinii, że nie powinnam pozwalać sobie wejść na głowę. Należy przecież dziecku tłumaczyć, że jego zachowanie jest niewłaściwe. Owszem czasem chciałoby się tupnąć nogą. Tylko my naprawdę wiemy, że dane zachowanie faktycznie nie jest odpowiednie. To, że nie reagujemy zaraz krzykiem, przemocą, karą, nie oznacza, że nie zauważamy problemu. Kiedy jednak we wspomniany sposób zareaguję, czuję ogromny ból i porażkę, choć daję sobie czas, by cała złość ze mnie uleciała, by przeprosić i naprawić błąd. Niektórzy uważają, że takie sytuacje wymagają natychmiastowości, że raz po raz dziecko powinno się uspokoić, ewentualnie przeprosić i po krzyku. Ba, sama bym tak chciała. Wiem, że w takich sytuacjach spokój i opanowanie są najlepsze i kiedy faktycznie uda się to zrobić, wówczas zwykłe przytulenie czy spojrzenie w oczy synka natychmiast go uspokaja i jest szansa na rozmowę, na wyjaśnienie powodów takiego zachowania, przyjęcie, że zachowanie było niewłaściwe, pokazanie mu konsekwencji i danie mu uznania za wykonanie ciężkiej pracy. Bo to była ciężka praca. Zrozumieć swoje emocje i jeszcze przeprosić za zachowanie, które wyrządziło krzywdę. A i nam niełatwo przychodzi przepraszać.

Podobnie jest w sytuacjach, kiedy synek nie chciał podać komuś ręki czy się przywitać. To dotyczy sytuacji nie tylko tych, kiedy syn kogoś nie zna, ale podobnie jest nawet wobec osób mu znanych, często spotykanych. Czasami sama się zapominam i proszę, by się przywitał czy podziękował. Później mówi mi, że się wstydził, czasem kogoś się bał, czuł się niepewny. Ma prawo tak czuć, poza tym sami uczymy go, że nie powinien rozmawiać z obcymi.

Czasami do dzieci i ich dziecięcych opinii podchodzimy z dużą rezerwą. Nie dajemy im możliwości wyrażania ich, bo nadal w nas pokutuje przekonanie, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. A tak nie jest. Czy wobec niektórych dorosłych, którzy czasem mają o nas złe zdanie bądź bardzo ambiwalentny stosunek, czujemy większy respekt, poczucie, że trzeba się wytłumaczyć? A dlaczego wobec własnych dzieci tego nie czujemy? Tym bardziej że one polegają tylko na nas, że pragną z nami żyć w zgodzie. Dlaczego zatem je ignorujemy? Dlaczego nie mogą wyrazić opinii, że coś im się nie podoba, że obiad im nie smakuje? Dlaczego dziecko nie może po prostu się na coś nie zgodzić, bo nie czuje się z tym dobrze? Odpuszczanie jest znacznie lepsze, niż pójście w zaparte. 

Nie musimy w związku z tym czuć potrzeby ciągłego tłumaczenia naszego syna. Tak samo nie muszę czuć się źle, że nasz syn jest uparty, że do wszystkiego i wszystkich czuje dystans, że potrzebuje więcej czasu, by się sam do niektórych rzeczy przekonać, że ma po prostu zły humor czy gorszy dzień.

Tak też powinno być odnośnie do spraw, które dotyczą mnie bezpośrednio jako mamy. Staram się walczyć ze stereotypami dotyczącymi matek, ale jednocześnie poddaję się niekiedy presji, że muszę postępować, tak jak przystało. Zapominamy, że żadna mama, bez wyjątku, nie musi się tłumaczyć, że jest zmęczona, że w domu nie zawsze musi panować porządek. Nie zawsze mamy na wszystko ochotę i czas. Nie od razu musi dojść do upragnionej figury, ale też nie można krytykować matki za to, że chce wyglądać i czuć się dobrze i atrakcyjnie. Tak też jest z karmieniem piersią czy butelką. Wiem, że są mamy, które czują ogromną trudność w karmieniu piersią czy z czasem jego trwania. Nie oznacza to przecież, że są gorszymi matkami. Tak samo nie powinno się robić wyrzutów z powodu karmienia butelką. Czasami to jedyna możliwość. Dobrze, że ona istnieje. Rodzice ponadto mają prawo do wychowania dzieci w określony sposób i prawo do egzekwowania swojego systemu wartości wobec najbliższej rodziny. Nam by się przydało więcej zaufania i empatii. To dotyczy również podejścia do zdrowia, form wypoczynku, karmienia, rozszerzania diety, usypiania dzieci, odpieluchowania, noszenia na rękach, sposobu ubioru, zatrudnienia niani czy pozostania z dziećmi w domu i wielu innych kwestii.

Zawsze się znajdzie ktoś, kto sprawi, że my jako mamy poczujemy, że gdzieś po drodze zawiodłyśmy – czy wśród najbliższych, przyjaciół czy nawet w kościele czy od przypadkowej osoby napotkanej na spacerze. Jedno jest pewne, nie musimy za nic przepraszać i się tłumaczyć. Bycie mamą nie polega na tym, by się komuś przypodobać. Macierzyństwo to dar, który nas określa, wypełnia i daje możliwość bycia lepszą osobą. Odkąd zostajemy mamą, nic nie jest już takie samo. W jednej chwili zmienia się wszystko, a trwa to pozornie krótko. Dzieci szybko rosną i nawet się nie obejrzymy, a już po raz ostatni będziemy mieli szansę im coś przekazać, zmienić, tulić bez ograniczeń, wspólnie odkrywać świat. Dlatego tak ważne jest, byśmy nie bały się być mamami ze wszystkimi swoimi emocjami, trudnościami, błędami.