Nie wzmacniajmy lęków

Zdarza nam się w złości na dziecko powiedzieć wiele przykrych rzeczy, typu: „nie podchodź do mnie”, „nie chcę z Tobą teraz rozmawiać”, albo, choć mam nadzieję, że to tylko wyjątki – „już Cię nie będę kochać”. Reagujemy tak najczęściej ze zwykłej bezsilności, kiedy nic już nie możemy wskórać, a nasze prośby, groźby odbijają się o uszy naszych dzieci niewzruszonych żadną refleksją. Czasami też nie potrafimy się skupić na tym, że ich reakcje są dla nas wskazówką, jak my dorośli powinniśmy postąpić w danej sytuacji. Dzieci na przytoczone komunikaty najczęściej reagują lękiem, i to lękiem najpewniej uzasadnionym, gdyż może on zachwiać ich poczuciem bezpieczeństwa. Warunkowanie miłości, oddalanie dziecka od siebie, kiedy pojawia się problem, jest agresją i wzmacnianiem lęków.

Lęk jest i był nieodzownym elementem życia człowieka. Determinuje on też poznawanie przez dziecko otaczającego go świata. Lęku nie da się wyeliminować z naszego życia. Należy go po prostu zaakceptować i – jak to ładnie określają specjaliści – przepracować. Tylko w ten sposób mały zalękniony Jaś nauczy się odpowiednio sobie z nim radzić, by dorosły Jan już nie musiał odczuwać z każdym niepokojem traumy. Chciałoby się, aby nasze dzieci nie odczuwały lęków, jednak okazuje się, że każdy etap rozwoju człowieka posiada w swym programie określone lęki, które niejako po prostu muszą wystąpić. Zaczyna się od lęku przed utratą rodzica, a tym samym przed utratą poczucia bezpieczeństwa. Później pojawia się lęk przed samotnością, ciemnością, przed duchami, przed różnego rodzaju próbami nowych rzeczy, przed zwierzętami, aż w końcu lęki związane z naszym zachowaniem wobec dzieci, jak chociażby właśnie utrata naszego zainteresowania, miłości. Nasze doświadczenia z ostatnich miesięcy również nam uzmysłowiły, ile lęków czeka jeszcze nas w życiu i jak nieraz trudno im zaradzić, wytłumaczyć czy pogodzić się z nimi.

Jedyne, co możemy zrobić, to nie wzmacniać i nie potęgować w dziecku tych lęków. Mówienie: „nie bój się” albo „to tylko…”, jak wiadomo, nic nie da. Dziecko i tak będzie się bało, a w dodatku będzie bardziej rozdrażnione naszą ignorancją w kwestii jego potrzeb. Wzmacnianie lęków to nic innego właśnie, jak gniewanie się, złoszczenie się na lęki dziecka, mówienie mu, że jest na to za duże, zbyt słabe i tym podobne określenia. Niestety trudno nam czasem odpuścić takie reakcje. Może dlatego, że sami denerwujemy się na swoje obawy i niepokoje oraz na nasze reakcje na nie. A dzieci czasami, jak kalka, przejmują nasze lęki i emocje z nimi związane.

Zapominamy o tym, że straszenie dziecka, że je zostawimy, bo się na przykład nie chce szybko ubrać, może w konsekwencji wzmacniać jego dorosłą samotność, poczucie opuszczenia. Raczej dobrze by było, aby nad lękiem przed utratą rodzica z jakiegoś powodu, jak na przykład wyjazd rodzica, pobyt w szpitalu, bardziej się pochylić. Więcej o tym rozmawiać, nazwać lęki, poszukać wspólnie sposobów radzenia sobie z nimi. To, co sprawia przykrość czy obawy naszym dzieciom, to temat, któremu powinniśmy chyba poświęcić więcej czasu, czasem kosztem jakiegoś naszego wcześniej utartego planu czy organizacji życia rodzinnego. Tak samo jest w sytuacji warunkowania naszego zainteresowania i uczuć względem dziecka od tak zwanej „grzeczności” dziecka. To powoduje, że dziecko będzie chciało się nam przypodobać za wszelką cenę, bo to straszna perspektywa dla dziecka – bycie niekochanym przez swoich rodziców. Złe zachowanie dziecka zawsze z czegoś wynika. Trzeba poszukać przyczyny i tam doszukiwać się sposobu zaradzenia sytuacji. Cokolwiek by się działo, dziecko musi wiedzieć, że kochamy je bezwarunkowo. Podobnie jest z krytykowaniem dzieci. Ocenianie każdego niewłaściwego zachowania dziecka prowadzić może do przyzwyczajenia się do nadanej mu etykiety i poczucia bycia złym. Tak samo działają nagrody i kary. Znowu warunkujemy swoją miłość. A przecież dobrze wiemy, że nic w życiu nie jest czarno-białe. Lęk przed byciem tym złym objawia się później niepewnością, niechęcią do działania, starania się.

Za każdym razem, kiedy słucham jakiejś konferencji dla rodziców czy przeczytam książkę o wychowaniu, okazuje się, że mimo wszystko na nowo uzmysławiam sobie, jak wiele zależy od naszych – rodziców – słów, reakcji. Te pozornie naiwnie i bezwiednie wypowiedziane czasem zdania przytoczone wyżej i wielokrotnie powielane w różnych rodzinnych sytuacjach tak wiele mogą zdziałać zła.