Nie zabijaj

Piątek, I Tydzień Wielkiego Postu, rok II, Mt 5,20-26

 Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i ofiaruj dar swój. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz». 

 

To wołanie Bóg kieruje do człowieka od samego początku naszego istnienia. Pan pragnie nas chronić i dawać nam realne poczucie bezpieczeństwa. Bóg jako stwórca upomina się o prawo do życia i godnego istnienia całego stworzenia. Nie zabijaj, to przede wszystkim uszanuj Bożą wolę. Jednakże wymiar odbierania prawa do życia dotyczy także całej rzeczywistości uszanowania osoby, którą można skrzywdzić nie tylko gilotyną ale i słowem. Tak wiele pada słów pozbawionych odpowiedzialności.

A przecież podczas każdej Mszy Świętej dokonuje się gest pojednania i przebaczenia. Ile jest prawdy w tym zwróceniu się do drugiego ze słowem – pokój z tobą? Czy czasami bardziej prawdziwe nie są słowa: odejdź ode mnie! Czy słowo obmowy, szyderstwa, oszczerstwa itd., jest przez nas postrzegane w perspektywie wspomnianego przykazania? Czy zbyt łatwo nie wytłumaczyliśmy sobie prawa do ploteczek jako pospolitej formy budowania relacji ze spotkanym człowiekiem. Coś muszę powiedzieć, a więc płyną słowa i brakuje spojrzenia nieco dalej – dokąd one dopłyną. Czy wypowiadane przeze mnie słowa stają się zaproszeniem do dobra, pojednania lub przebaczenia? Czy gdy ranię słowem, to odczuwam wewnętrzny ból i smutek? Czy nie przygasiłem w sobie tej wrażliwości wewnętrznej, która daje poczucie bezpieczeństwa?

 Kilka lat temu poznałem mężczyznę w średnim wieku. Jego historia była pełna ran spowodowanych złymi słowami Jego najbliższych. Żona potrafiła namawiać synów do przypalania ojca papierosami. On zawsze z taką troską mówił o swoich najbliższych, szukając dobrych wobec nich rozwiązań. Tak to trwało, aż do dnia, w którym odebrał sobie życie. Mógł synów za pobicie wtrącić do więzienia, ale tego nie uczynił. On nadal ich kochał. Pamiętam, jak wdowa z płaczem przyszła zgłosić pogrzeb. Wtenczas musiałem wyjść z biura, bo mógłbym za dużo powiedzieć. Na Jego pogrzebie było wiele osób, bo żegnaliśmy dobrego człowieka.

Czy nas nie zabrakło przy nim, gdy żył. Powiedziałem wtenczas, spoglądając na trumnę: rodzina ma być miejscem bezpieczeństwa a nie katem. Jednakże czy każdy może czuć się  bezpieczny wtenczas, gdy my otwieramy usta, by mówić?