Niedziela Palmowa w lesie tropikalnym
Niedziela, Niedziela Palmowa, rok B, J 12,12-16
Wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: „Hosanna. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie” oraz: „Król izraelski!” A gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go, jak jest napisane: „Nie bój się, Córo Syjońska, oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu”. Jego uczniowie początkowo tego nie rozumieli. Ale gdy Jezus został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili.
W roku 1997 w czasie wojny byłem z klerykiem na objeździe wiejskich kaplic i zagarnęło nas jako zakładników wojsko prezydenta Mobutu Sese Seko. Udało nam się jednak zbiec i ukryć w puszczy tropikalnej razem z jednym z naszych katechetów. Po tygodniu pobytu w puszczy minęła zawierucha wojenna i sobotni poranek był cichy, nie słychać było wystrzałów ani tych dalekich z Yatolema, ani bliskich z wioski Yalimbo; błogosławiona cisza tętniącego życiem tropikalnego lasu zwiastowała koniec wojny.
Nazajutrz ma być Niedziela Palmowa, dzień uroczystej procesji z palmami w parafiach, dzień rozpoczynający Wielki Tydzień. Powiedziałem do kleryka: Odprawmy tu Mszę Świętą. Co prawda nie mamy ornatu ani stuły, lecz mamy albę, kielich, hostię, wino – właściwie mamy wszystko, co konieczne jest do odprawienia Mszy Świętej.
Zaczęły się przygotowania do naszej Mszy. Katecheta Marcin wystukiwał na specjalnym tam-tamie, że jutro z rana będzie odprawiona Msza Święta dziękczynna za ocalenie nas w czasie zawieruchy wojennej dla wszystkich chętnych na jego polanie. Dziś wieczorem będzie spotkanie dla młodzieży w celu przygotowania śpiewów na Mszę.
Kleryk Lievin zabrał się z Marcinem do przygotowania ławek na przyjęcie uczestników jutrzejszej Mszy Świętej. Pod wieczór utworzone zostało z powalonych i oczyszczonych drzew dość szerokie półkole przed małym wzniesieniem, gdzie mieliśmy ustawić ołtarz. Na budowę ołtarza nie było już czasu, gdyż młodzież pod wieczór zaczęła się już schodzić na przygotowanie śpiewów liturgicznych. Kleryk był zdolnym dyrygentem i lubił młodzież; młodzi się z nim nie nudzili. Część młodzieży i starszych dzieci prosiła o spowiedź, przychodzili do mnie do naszego szałasu i tam się spowiadali. Wśród młodzieży przygotowującej śpiewy liturgiczne było dość dużo młodych ludzi z innych wyznań. W takich nadzwyczajnych momentach znikają kłótnie międzywyznaniowe i wszyscy czują się dziećmi Bożymi. Cząstkę różańca odmawialiśmy wieczorem dość późno i uroczyście, kleryk przeplatał dziesiątki pieśniami maryjnymi. Radość z powodu końca wojennych utrapień zagościła w naszych sercach.
Poranek Niedzieli Palmowej był piękny, słoneczny, lecz tu w lesie dość chłodny i przez to przyjemny. Na ołtarz przeznaczyliśmy dwa krzesła, które zabrał ze sobą do lasu nasz katecheta. Ustawiliśmy je jedno obok drugiego; dzieci przystroiły oparcia krzeseł pięknymi polnymi kwiatami i tak nasz ołtarzyk przedstawiał się dość ładnie. Marcin wystukiwał ciągle na tam-tamie wiadomość o uroczystej dziękczynnej Mszy Świętej, mimo że ludzie już zaczęli się gromadzić na nią. Zebrało się dużo ludzi. Las afrykański jest jak dobra matka, który potrafi tylu ludzi przygarnąć, ukryć, wykarmić. Prawie wszyscy katolicy przyszli na Mszę Świętą z gałązkami palm w ręku lub bukietami kwiatów, jak to czynią wierni w naszych kościołach i kaplicach w Niedzielę Palmową.
Było tak zielono na tej Mszy Świętej – zieleń lasu, zieleń w rękach ludzi, a w sercach radość i szczere przekonanie, że Chrystus jest Mocarzem mocnych i Panem panów. Ludzie w czasie Mszy śpiewali gromko, bez obaw, pieśń szła hen daleko i znikała gdzieś w gąszczach lasów. Wczoraj wieczorem ustaliliśmy, że nie będziemy czytać w czasie Mszy Męki Pańskiej, lecz kleryk wygłosi na to miejsce kazanie. Mówił w homilii o wielkości Chrystusa, o Jego triumfalnym pochodzie wśród narodów; jego kazanie było krótkie i piękne. Na ofiarowanie ludzie złożyli dary w naturze, było ich dość dużo, nikt nie myślał więcej o czynieniu zapasów, gdyż wojna była skończona.
W czasie Mszy Świętej wydawało mi się, że sprawuję Ofiarę w ogromnej katedrze, której granic nie można okiem ogarnąć, i że mam się modlić za wszystkich i za wszystko, co w niej jest. Mam się modlić za tych ludzi, którzy są przede mną, zmęczonych jak i ja, mam się modlić za tych, którzy nie wiedzą o naszej Mszy Świętej, lecz są razem z nami w lesie na łowach, przy uprawie pól, w ucieczce przed wojskiem, aby przetrwać. Mam się modlić za szczęśliwy powrót ludzi do ich wiosek i za dobre urodzaje na tym miejscu, gdzie jesteśmy.
Nie było nam spieszno do opuszczenia lasu po skończonej Mszy Świętej. Na drogach było dużo wojska nowego szefa, generała Kabili. Wszyscy mówili, że to nowe wojsko, złożone głównie z dzieci, jest życzliwe dla ludności, lecz prowadzi drobiazgowe kontrole wszystkich podróżujących, a nasze dokumenty przepadły razem z całym naszym dobytkiem. Poniszczone wioski i nasza podróż pieszo – gdyż wojsko ukradło nam motory – do Kisangani odległego o przeszło 100 km też nas nie zachęcały do szybkiego opuszczenia lasu. Postanowiliśmy więc rozpocząć naszą podróż do Kisangani rano w Wielki Poniedziałek.