Noc Bożego Narodzenia
Noc wielu ludzi napełnia lękiem. Szczególnie dzieci boją się ciemności. Doświadczają wówczas opuszczenia przez osoby kochane. Dlatego tak bardzo pragną, aby w ich pokoju paliła się nocna lampka i mama była blisko. To w nocy wychodzą na łowy zwierzęta, ale i ludzie trudniący się kradzieżą, rozbojami. Obawiano się, że nocą pojawiają się demony, które tak opanują serce człowieka i skłonią go odczynów, których za dnia będzie się wstydził. Niektórzy powiadają, że wokół nich jest noc, podobnie jak i we wnętrzu. Dla wielu ludzi życie się załamało, wiele spraw straciło na znaczeniu, otchłań bezsensu opanowuje umysły i serca. To właśnie noc jest symbolem depresji. Wiele spraw posiada odcień szary a nawet czarny. Człowiek odczuwa wewnętrzny paraliż. Wielu ludzi męczy bezsenność w nocy.
Noc stała się również symbolem stanu ducha. Św. Jan od Krzyża mówi o ciemnej nocy duszy, którą musi przejść człowiek na swojej duchowej drodze. W tej nocy odczuwa on, że Bóg jest od niego daleko. Brak odczucia Jego obecności sprowadza wielkie duchowe, psychiczne cierpienie. Jednym z najczęściej pojawiających się lęków, również w nocy jest ten, że pozostanę sam, nikomu niepotrzebny, nieprzydatny, niekochany. Trudna staje się noc, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nikt już o nas nie myśli. Może wtedy, w naszym dotychczas bardzo zajętym sercu i duszy znajdzie się trochę miejsca dla Boga.
Boimy się zostać sami, a noc jest szczególnie „łaskawa” przypominać o tym. Rzadko drogę do Boga można przeżyć samotnie, dlatego dopuszcza Jezus lęk, strach, niepokój, cierpienie, aby mi towarzyszyły. A właściwie to jest jeszcze inaczej. To On jest obecny w mojej nocy lęku, nocy strachu, nocy niepokoju i nocy cierpienia. Przez to wszystko przeszedł, przeżył. Idę za Nim drogą nocy, prowadzącą do Światła.
Skoro Jezus rodzi się w nocy, traci ona swoją przerażającą moc. Staje się czasem przynoszącym szczęście. Jest to święta noc gdyż Ten, który się rodzi w Betlejem, jest Święty. Bóg daje człowiekowi odczuć, że jest z nim. To w takiej nocy zabłysło dla człowieka Światło, którym jest Mesjasz, Pan. Dlatego noc przestaje być straszna. Wezwanie imienia Jezus, oddala upiór nocy. Dobrze jest pamiętać, że nie jestem sam w nocy. Jest Jezus, Maryja, pasterze, aniołowie śpiewający, a potem i trzej królowie dołączyli. Nie jestem w nocy pozostawiony samemu sobie: ktoś o mnie pamięta, ktoś się rodzi, ktoś pomoże, i ktoś się za mnie modli, ktoś mnie odwiedzi.
Gdy mam świadomość jedności z moim Bogiem, noc nie jest mi straszna. Potrzeba tej nocy odczuć wspólnotę, jedność z tymi, którzy bardzo tęsknili. Jezus przychodzi dla „oświecenia” mojego, bowiem trochę na Niego stałem się obojętny. Obojętność dała mi odczuć pozostawienie mnie na pastwę zła, choroby, lęku. Zrozumienie tego, dla kogo Jezus tej nocy się rodzi pozwala mi nie odczuwać tak bardzo tego, co skupiało uwagę na sobie samym. Światło, które tej nocy zajaśniało pozwoliło wiele zrozumieć, odzyskać nadzieję na to, że nie wszystko dla mnie skończone, zamknięte.
Noc stała mi się szkołą, szczególnym miejscem poznawania siebie. To dlatego, że nie starałem się częściej być sam, samotność budzi mój wielki opór. To chwile nocy i samotności pozwoliły na odkrycie, że życie duchowe nie składa się z żadnych specjalnych myśli, idei czy uczuć, ale zawiera się w prostych, zwyczajnych, codziennych doświadczeniach. Są nimi również te doświadczenia które nazywam nocą: lęk, strach, niepewność, niezrozumienie, osamotnienie, samotność, gniew, żal, upór, zamknięcie się w sobie, nuda. A przecież bez samotności nie ma prawdziwych ludzi. Jeśli nie przeżyję tej nocy, jeśli ją odrzucę, to uniemożliwię tym samym narodzenie się Boga we mnie. Czyż nie boimy się tych, którzy uciekają od samotności, od przeżywania nocy, doświadczania tego co ich wypełnia? Niejedną noc trzeba przeżyć, aby tworzyć autentyczną wspólnotę z innymi. Po co jest ta noc? Żeby innym pozwolić zbliżyć się do siebie.
Bóg przychodzi w nocy, aby mnie pocieszyć. Ten, który pociesza, ten okazuje mi swoją wierność. Pocieszenie Boga sprowadza na mnie wewnętrzną wytrzymałość, męstwo, hart ducha. Przyjście Jezusa sprawia, że życie moje otrzymuje nową jakość. Już nie odczuwam, że wszystko we mnie i wokół mnie się wali, cały mój świat się chwieje. On jest moją ziemią tej nocy, dzięki której odkrywam na nowo pewność wiary i nadzieję. Pociecha z którą rodzi się dla mnie Jezus tej nocy połączona jest z darem odwagi. On pocieszając wprowadza mnie w odwagę życia. Miejsce w którym żyję staje się dla mnie środowiskiem, z którego czerpię odwagę. To miejsce zaufania, miejsce, które odkrywam jako własne.
Smucić się to upadać, być osłabionym i bezsilnym. Smutek jest wynikiem mojego przywiązania się do tego, co pozbawia mnie wolności. Pojawia się ociężałość ciała sprowadzona przez brak uwagi na życie duchowe. Jedynym sposobem na zaradzenie smutkowi jest pocieszenie jakie otrzymuję w Noc Bożego Narodzenia. Pociecha daje mi oparcie w mojej bezsilności. Nie jest mi ona odjęta, lecz Bóg umożliwia mi jej przeżycie, przez pocieszenie płynące z nocy Jego narodzenia. Jezus pociesza mój smutek. W taki sposób i tylko wtedy mam siłę zgodzić się na smutek, bezradność, bezsilność. Smutek sprawiał, że przestawaliśmy realizować Boży plan wobec nas.
Czyż ta noc nie jest mi darem? Ta ustawiczna cisza nocy może być moim uzdrowieniem. Ja jednak próbuję dostrzec to, co będzie później, gdy obudzi się świt, co mnie wtedy czeka? Nie dostrzegam Jezusa choć jest tak blisko w nocy. Odejść od myślenia o swojej przyszłości, ale jak? Nie mam na nią wpływu. Mogę i powinienem przeżywać „teraz”, te chwile, które zdają się być jednym wielkim koszmarem. Jezus rodzi się w moim koszmarze i fatalnym samopoczuciu. Każdej nocy odkrywam, że moje życie, dla mnie samego jest tajemnicą. Gdy pomyślę, że Bóg jest największą Tajemnicą, odczuwam wspólnotę, jakąś małą łączność z Nim. Przez myślenie o Nim odchodzę od pamiętania o tym, że się boję.
Noc pozwala nam odkryć to, że nikt z ludzi nie może nam dać tego, czego oczekujemy. Stąd tęsknoty nie podejmowane przez innych również prowadzą nas do odczuwania nocy. Myślimy o tym, aby nie szukać uczuć innych ludzi. Szukając uczuć, cierpimy, gdy ich nie otrzymujemy. Gdy ich nie szukamy, również cierpimy. Gdy otrzymujemy nie te uczucia, jakich się spodziewamy, także cierpimy. Co może wyrwać nas z cierpienia, które jest nocą tęsknoty i oczekiwania na miłość? Pokój Jezusa, Jego Osoba wnosi te wszystkie uczucia będące wielkim oczekiwaniem na uczucia ludzi spotykanych w życiu. Jezus wypełnia, zaspokaja, wycisza. Kiedy człowiek żyje w kochającej, podtrzymującej na duchu wspólnocie, adwent i Boże Narodzenie wydają się samą radością. Gdzie są takie wspólnoty?
Noc uświadamia nam, że potrzeba zmierzać w jednym kierunku, „pragnąć jednego”. Łatwiej byłoby wówczas przeżyć noc która przychodzi. Taka świadomość umożliwia pozbycia się wielu cierpień i rozterek, będących udziałem człowieka. Kiedy pozwolę Panu, by stał się ośrodkiem życia mojej duszy, ono okaże się prostsze, bardziej jednolite, skupione. Mogę czuć się u siebie, w domu, mimo wielkich ciemności wokół mnie i we mnie, mimo samotności, mimo wielu nieporozumień jakich doświadczam w relacjach z innymi, mimo zranień i chorób. Noc nie jest mi straszna. Bóg w nią wszedł, a tym samym we mnie. Dotychczas było nocą to wszystko co w sobie odczuwałem i przeżywałem. Teraz stałem się małym promykiem światła, przez Światło, które tej nocy zstąpiło na ziemię, czyli na mnie. Każdej nocy czuję się ziemią, pooraną i „zgnojoną”, po której inni nieświadomie przechodzą. Depczemy się nawzajem i w jakiś sposób „gnoimy”, dlatego trudno przeżyć noc Bożego Narodzenia. A jednak poczułem się przez małą chwilę „ziemią Boga” na którą ON przychodzi.
Fot.:sxc.hu