Obraz, tilma i róże… Trzy aspekty Guadalupe według papieża Franciszka
Wygłoszona w tym roku papieska homilia na temat rocznicy maryjnych objawień w Guadalupe porusza skromnością i oszczędnością słów. W latynoskim świecie – tak przecież pełnym wielomówstwa, emocji i krzyku – staje się pewnym drogowskazem, jak patrzeć dziś na te objawienia. Najstarsze z maryjnych objawień, jakie poznał Kościół.
Tę historię ze szczegółami zna zapewne każdy meksykański Indianin. Ta historia znaczyła i nadal znaczy dla nich chyba najwięcej. Wszak wydarzyła się akurat w takim momencie ich dziejów, kiedy rzeczywiście spodziewali się absolutnego końca. Końca istnienia. Końca świata.
W latach 30. XVI wieku znaków rzeczywiście było aż nadto. Z jednej strony brutalność najeżdżających indiańskie ziemie konkwistadorów. Do tego przywleczona przez białych żołnierzy epidemia zabijająca połowę autochtonicznej ludności. Wreszcie trzy następujące po sobie tragiczne w skutkach trzęsienia ziemi. I oczekiwanie na to czwarte, mające być według ich własnej indiańskiej mitologii, ostatnim. Takim, które dopełni końca. Końca świata.
W takim właśnie momencie dziejów przychodzi do meksykańskich Indian Ona. Zasłaniająca sobą słońce. Stojąca na księżycu. Brzemienna. Z płaszczem w gwiazdozbiory. Z niezwykłą urodą.
Kilka dni temu obchodziliśmy rocznicę tego wydarzenia. Wydarzenia, o którym mówi się w Meksyku bez niepotrzebnego patosu. Raczej ze wzruszeniem. Z uniżeniem. I nieprawdopodobną wiarą. Wydarzenia, które rozpoczęło się pamiętną sobotą 9 grudnia 1531 roku. Gdy to 57-letni Juan Diego, dopiero co ochrzczony Indianin, szedł ze swojej wioski na katechezę do pobliskiego kościoła. I przechodząc przez wzgórze Tepeyac, usłyszał wołanie. Całą resztę historii zapewne już wszyscy znamy.
Wiemy o sceptycyzmie ówczesnego biskupa Zumárragi, który nie dał wiary zapewnieniom prostego Indianina twierdzącego, że jest posłańcem Matki Bożej. Wiemy, że hierarcha poprosił go o dowód na swoje rewelacje. I wiemy też, jak to wszystko się skończyło. Jak to Maryja wskazała Juanowi Diego pobliski szczyt wzgórza Tepeyac, z którego Indianin miał Jej przynieść w swojej tilmie – płaszczu indiańskim wykonanym z włókien agawy – bukiet kwiatów. Dziś można powiedzieć, że dowód, o który prosił biskup Zumárragi, zadziałał ze zdwojoną siłą. Z opóźnionym zapłonem. Po pierwsze mogło się zdawać, że Matka Boża poleciła Indianinowi wykonanie czynności z racjonalnego punktu widzenia bezsensownej. Wszak o tej porze roku w Nowej Hiszpanii nie rosną już kwiaty. Tym bardziej na tej wysokości. Jednak, jak się wkrótce ma okazać, to wcale nie kwiaty mają odgrywać w tej historii główną rolę. To nie one mają być spektakularnym dowodem na poświadczenie prawdy słów Juana Diego. Będzie nim sam wizerunek Maryi odciśnięty na agawowym płaszczu Juana Diego, w którym Indianin przyniósł biskupowi kwiaty.
Ten sam płaszcz przechowywany jest w Mexico City po dziś dzień. Będąc celem pielgrzymek dla milionów ludzi rocznie. Pielgrzymek, których apogeum przypada właśnie na środek grudnia, gdy wspominane są rocznice wyżej wymienionych wydarzeń.
Objawienia Matki Bożej z Guadalupe – zarazem najstarsze znane Kościołowi objawienia maryjne – przyciągają do stolicy Meksyku każdego. Indian, metysów, białych. Ludzi bogatych i ludzi z marginesów społecznych. Część z nich wyrusza w niezwykłą pielgrzymkę do Matki Bożej już 1 grudnia. Kierują się ze swoich wiosek i miejscowości, obierając azymut na Bazylikę Guadalupe. Aby odwiedzić „Morenita del Tepeyac”, aby wziąć udział we Mszy i wreszcie, aby złożyć tu tak liczne podziękowania. Od 1 do 12 grudnia do La Villita przybywają setki tysięcy ludzi. Nie inaczej było w tym roku.
Jak co roku ważnym dniem obchodów staje się dzień 11 grudnia. To właśnie wówczas tysiące ludzi gromadzą się, aby być i odśpiewać tradycyjne mañanitas. Wszak dzień później 12 grudnia następuje oficjalny już dzień obchodów „Morenita”.
Wszystko jest tu szczegółowo zaplanowane. Po południu 11 grudnia rozpoczyna się serenada na cześć Dziewicy z Guadalupe. Następnie już około północy rozpoczynają się mañanitas. Zaś wczesnym rankiem już dnia następnego rozbrzmiewają pieśni, modlitwy i muzyka na celebrację „Morenita”.
W tym roku na okazję wspomnienia Matki Bożej z Guadalupe papież Franciszek poświęcił Jej treść homilii wygłoszonej w jedynej rzymskiej bazylice poświęconej właśnie Maryi. Poniżej prezentujemy treść krótkich rozmyślań Ojca Świętego.
„Pierwszą rzeczą, która przychodzi dziś na myśl, jest wizerunek Dziewicy odwzorowany na tilmie.
Jest to obraz pierwszego ucznia Matki wierzących. Obraz samego Kościoła, który pozostaje odciśnięty w pokorze tego, czym jesteśmy i co posiadamy. Co nie jest wiele warte, ale będzie czymś wielkim w oczach Boga. Właśnie to jest wydrukowany na tilmie.
Dziewica prosi Juana Diego o drobną pracę przy zbieraniu kwiatów. Kwiaty w mistycyzmie oznaczają cnoty, które Pan wszczepia w serce. Które nie są naszym dziełem. Akt ich gromadzenia objawia nam, że Bóg chce, abyśmy przyjęli ten dar, aby naszą słabą rzeczywistość napełnić dobrymi uczynkami, eliminując nienawiść i lęki.
Jeśli spojrzeć na orędzie z Guadalupe, słowa Dziewicy: „Czyż nie jestem tu z tobą, czyż nie jestem twoją Matką?” nabierają nowego znaczenia. Ta „istota” Dziewicy, ta „istota” bycia tutaj ma pozostać trwale odciśnięta – właśnie w tych biednych ubraniach. Śladem odciśniętym w pachnących cnotach, których świat nie jest zdolny wyprodukować. Cnotach, które wypełniają nasze ubóstwo w prostocie małych gestów miłości, które rozświetlają naszą tilmę, choć nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Są obrazem Kościoła, który niesie Chrystusa w swoim łonie.
Te trzy rzeczy. Obraz, tilma i róże… Oto przesłanie. Takie proste, bez połysku. Orędzie pewności, że oto Ona jest moją Matką, że Ona tu jest. I właśnie to przesłanie chroni nas przed wieloma ideologiami społecznymi i politycznymi, za pomocą których tak często wykorzystuje się gwadelupską rzeczywistość do usprawiedliwiania siebie, do zarabiania pieniędzy. Przesłanie z Guadalupe nie toleruje żadnego rodzaju ideologii. Tylko obraz, tilma i róże”.