Ojciec Dehon – potężny przed Bogiem
1. W oczekiwaniu na beatyfikację
Kilka miesięcy przed śmiercią, Jan Paweł II ustalił datę beatyfikacji ojca Jana Leona Dehona, założyciela Zgromadzenia Księży Sercanów, na 24 kwietnia 2005 roku. Niestety Papież zmarł, a w wyniku niczym nieuzasadnionych oskarżeń o antysemityzm, beatyfikacja naszego Ojca została odłożona w czasie. Nie podano też nowego terminu uroczystości, w której ojciec Dehon zostałby ogłoszony błogosławionym.
W wyniku tego co się stało, wielu zaczęło wątpić w Jego świętość i podważać autentyczność świadectwa tego Sługi Bożego. Nie brakowało wśród nich także i duchowych synów ojca Dehona. Ostygł zapał i opadły emocje po niedoszłej beatyfikacji. Wielu modlitwę za wstawiennictwem ojca Dehona wydrukowaną na obrazkach z racji beatyfikacji, umieściło w formie jedynie zakładki w książce czy modlitewniku…
2. „Francuzik”
Ojciec Leon Dehon, nie przestał jednak wspierać wszystkich, którzy są z nim związani, a szczególnie Jego duchowych synów, czyli nas sercanów. Nie przestał też towarzyszyć nam w naszej posłudze i misji realizowania charyzmatu zgromadzenia, które przecież założył. Nie przestał też wspierać ludzi, do których jako księża Najświętszego Serca jesteśmy posłani, czyniąc naszą posługę skuteczniejszą.
Pierwszy raz przekonałem się o tym, gdy przychodząc na egzorcyzm, usłyszałem od złego ducha: „Zabierz stąd tego Francuzika!” W pierwszej chwili, nie zrozumiałem o co chodzi. Po chwili jednak przypomniałem sobie, że przed wejściem na modlitwę, zabrałem do kieszeni sutanny relikwie ojca Dehona. Wyciągnąłem więc małe pudełeczko z relikwiami i przyłożyłem je do ciała osoby opętanej. Znowu rozległ się krzyk: „Zabierz stąd tego Francuzika. Urąbaliście mu rękę, by jego kości rozlazły się jak pluskwy po całym świecie. Nienawidzę jego i was!”
Innym razem, gdy modliłem się nad osobą, która nie znała ani naszego zgromadzenia, ani problemów związanych z beatyfikacją ojca Dehona, złe duchy zaczęły w pewnym momencie przeraźliwie wyć. Zapytałem dlaczego tak krzyczą. Odpowiedziały: „Przyszedł tu ten klecha, którego jesteś synalkiem. On zawsze jest z wami. Zawsze. Nie udało nam się przeszkodzić w jego beatyfikacji. Już niebawem będziecie się cieszyć, a my będziemy się smucić.” Poczułem wtedy wielką miłość ojca Dehona do nas – Jego duchowych synów. Wszystko bowiem co robimy w naszej misji, jest poparte Jego błogosławieństwem. On idzie jakby krok przed nami i wspiera nas w posłudze wobec ludzi. Niesamowitym jest to, że ojciec Dehon nie tylko jest święty, ale jest potężny w owej świętości i we wstawiennictwie przed Bogiem. Na Jego widok drżą nawet duchy piekielne.
3. Dla Niego żyję, dla Niego umieram
Jednak najmocniej w moim sercu żyje wspomnienie uwolnienia pewnej kobiety, które dokonało się w ósmym dniu nowenny do ojca Dehona. Gdy ta osoba miała przyjechać na kolejny egzorcyzm, dziewięć dni wcześniej rozpoczęliśmy modlitwę za wstawiennictwem naszego ukochanego Ojca, prosząc o cud wolności dla tej osoby. Nie był to też przypadek. Jakiś czas przed rozpoczęciem nowenny, kobieta która była egzorcyzmowana, a która mieszkała kilkaset kilometrów od miejsca w którym mieliśmy się modlić, spotkała na ulicy staruszkę, która ją zaczepiła i uderzając ją w twarz powiedziała: „Nie dopuszczę do ciebie tego, który dla Niego żył i dla Niego umierał!” W rozmowie telefonicznej kobieta ta opowiedziała mi całe zdarzenie pytając, co mogłyby znaczyć te dziwne słowa. Wtedy opowiedziałem jej o ostatnich słowach Ojca przed śmiercią, które właśnie tak brzmiały: „Dla Niego żyję, dla Niego umieram.” Dziękując Bogu za ten znak, rozpoczęliśmy modlitwę do ojca Dehona.
Egzorcyzmy trwały trzy dni. W ostatni zaplanowany dzień modlitw, a zarazem ósmy dzień nowenny, po wielu godzinach sprawowania egzorcyzmu, stanęliśmy przed faktem ujawnienia się Lucyfera. Był to ostatni z duchów, który pętał ciało tej kobiety. Gdy się ujawnił było bardzo ciężko. Nie mogliśmy sobie poradzić. Wielka siła, krzyki i jakiś lęk przed tym co nas czekało. Towarzyszyli mi jeszcze trzej sercańscy diakoni, dzisiaj już księża. W moim sercu przez chwilę pojawiło się jakieś zawahanie, czy modlić się dalej. I wtedy, sięgnąłem do kieszeni sutanny po relikwie ojca Dehona. Pomyślałem, że to jest właśnie ten moment, ostatecznej batalii, którą razem z nami miał stoczyć ojciec Dehon. Przykładając relikwie ojca Leona do ciała tej kobiety, zacząłem wypowiadać formułę egzorcyzmu. Demon krzyczał, bym zabrał od niego te relikwie. Wtedy poprosiłem ojca Dehona: „Proszę Ojcze, egzorcyzmuj tego ducha i wyrzuć go! Na znak twojej świętości dla całego zgromadzenia, niech ta biedna kobieta zostanie uwolniona!” Usłyszeliśmy potężny ryk i po chwili nastała wielka cisza. Kobieta została uwolniona. Łzy płynęły po naszych policzkach. Uwolniona osoba, zaczęła patrzeć w jeden punkt i śpiewać „Sanctus”. Po chwili powiedziała: „Boże, ilu aniołów. I Matka Najświętsza i ojciec Dehon. Mój Ojciec… On tak bardzo wam dziękuje, że byliście dzielni i że wytrwaliście do końca.” Następnie odwracając głowę w moją stronę, powiedział: „Ojciec jest smutny, gdyż nie masz Jego obrazu w pokoju.” To był znak od Ojca Dehona. Rzeczywiście, gdy wróciłem do pokoju to zobaczyłem, że nie mam nigdzie Jego wizerunku. Bardzo szybko uzupełniłem te braki, dziękując za ten znak obecności jaki nam dał tuż po uwolnieniu.
4. Ojcze dowieź nas do domu
Po uwolnieniu kobieta nad którą modliliśmy się, pojechała do swoich rodziców, gdzie czekały na nią jej dzieci. Pożyczyła od swojego taty samochód, by móc wraz z dziećmi wrócić do swojego domu, oddalonego o kilkaset kilometrów. Gdy wyruszali w drogę, włożyła za siedzenie kierowcy obrazek ojca Dehona i powiedziała: „Ojcze a teraz dowieź nas do domu.” Gdy wyruszała miała wprawdzie zatankowany samochód, lecz w portfelu nie miała takiej ilości pieniędzy, która pozwoliłaby jej na zakup paliwa na całą drogę. Po 400 km zjechała więc na stację benzynową, by zatankować, pomimo iż wskaźnik pokazywał, że jest pełny bak. Pomyślała, że jest zepsuty, a paliwo na pewno się kończy. Próbowała zatankować samochód, jednak nie było to możliwe gdyż dystrybutor zachowywał się jak gdyby bak był pełen. Poprosiła więc pana z obsługi stacji, by jej pomógł. Pan stwierdził, że bak jest pełen. Z niedowierzaniem wsiadła więc i pojechała dalej. Po przejechaniu kolejnych kilku godzin, dojechała do miejsca docelowego. Zajechała na stację, by zatankować. Sytuacja się powtórzyła. Pojechała więc do mechanika, by sprawdził co się dzieje z samochodem. Ten stwierdził, że wszystko jest OK. Wskaźnik pomiaru ilości paliwa jest sprawny, a bak jest pełny. Jak później stwierdziła ta kobieta, za swoje niedowiarstwo zapłaciła mechanikowi 15 zł. Jeszcze długo jeździła nie tankując. Paliwa zaczęło ubywać w momencie, kiedy ta kobieta znalazła pracę!
Poprzez moją posługę doświadczam tego, że Ojciec Leon Jan Dehon jest nie tylko święty, ale jest także potężny w swoim orędownictwie przed Bogiem. Z nową wiarą i z nowym zapałem zacznijmy wzywać Jego pomocy i orędownictwa, a jestem przekonany, że będziemy na co dzień świadkami potęgi Jego działania.