IV konferencja pastoralna Sercańskiego Centrum Duchowości – 12 października 2024
Duszpasterstwo otwartego serca i umysłu
o. Jan Leon Dehon
IV konferencja pastoralna Sercańskiego Centrum Duchowości
Kraków – Domus Mater, 12 października 2024 r.
Generał zakonu Najświętszego Serca Jezusowego apeluje do polskich władz o uszanowanie godności aresztowanego księdza
Generał Księży Sercanów, ojciec Carlos Luis Suarez Codorniú, zaapelował do polskich władz o „poszanowanie godności naszego współbrata” ks. Michała Olszewskiego. „Jak to możliwe, że europejskiemu wymiarowi sprawiedliwości przytrafiają się takie rzeczy?” – czytamy w artykule Jonathana Luxmoore’a, OSV News.
Jak czytamy dalej: „przełożony generalny Księży Sercanów, zwanych sercanami, powiedział 11 września w wywiadzie dla OSV News, że chociaż wiadomość o zatrzymaniu polskiego księdza Sercanina „oczywiście ogromnie nas zasmuciła”, to „szczególnie zasmucił go sposób, w jaki — jak usłyszeliśmy — traktowano (ks. Michała) lub jak przeżywał te pierwsze chwile po aresztowaniu”.
Przełożony Sercanów dodał: "W żadnym wypadku nie chodzi o działanie wbrew sprawiedliwości, ale na pewno bardzo zależy nam na poszanowaniu praw naszego współbrata, a także innych osób zatrzymanych w związku z tą (sprawą)”.
Generał powiedział, że osobiście zna księdza Olszewskiego i jego posługę oraz że osobiście odwiedził strukturę budowaną w Warszawie i mógł prześledzić genezę tego projektu i wydawało się, że wszystko jest jasne.
Kto jest osobą bliską dla ks. Michała Olszewskiego? Zakaz widzeń. KONFRONTACJA (4)
Z ks. Sławomirem Knopikiem SCJ, przełożonym Prowincji Polskiej Księży Sercanów, i adwokatem księdza Michała Olszewskiego, Krzysztofem Wąsowskim, rozmawia Sylwester Latkowski na kanale Latkowski Konfrontacja.
W marcu 2024 roku doszło do zatrzymania ks. Michała Olszewskiego SCJ. Duchowny ma być zamieszany w aferę Funduszu Sprawiedliwości. Ponad pół roku przebywa w areszcie tymczasowym.
6 września odbyło się posiedzenie sądu w sprawie zażalenia na zatrzymanie ks. Olszewskiego. Rozprawa została utajniona, a następnie odroczona do 18 października.
#murem_za_ks_Michałem
Drodzy Przyjaciele Fundacji Profeto i księdza Michała Olszewskiego,
Drodzy Przyjaciele,
Wszyscy odczuwamy ogromny ból i niepokój z powodu aresztowania księdza Michała. To, co przeżywamy jako wspólnota, jest trudne do opisania słowami. Każdy z nas pragnie, by ksiądz Michał jak najszybciej wrócił do naszej wspólnoty.
Wiemy, że wielu z Was chce zrobić coś więcej – zorganizować manifestacje, zbierać podpisy czy nagłaśniać sprawę w mediach. Choć my jako Profeto nie możemy angażować się w takie działania ze względu na naszą rolę w postępowaniu, doceniamy każdy gest wsparcia, który pochodzi od Was. Wasze zaangażowanie ma ogromne znaczenie i może przynieść pozytywne efekty, dlatego zachęcamy wszystkich, aby działali w duchu chrześcijańskiej miłości i szacunku.
Powtórka z rozrywki
Nowy rok zawsze daje nowe możliwości zrobienia czy zaplanowania czegoś lepiej, dokładniej. Tak byśmy już na starcie nie zrezygnowali ze swoich zamierzeń. A jednak przychodzi czasem taki moment, który demotywuje do wszystkiego.
W naszym domowym ogródku czymś takim jest progresja mojej choroby nowotworowej. Nowy rok miał przynieść ukojenie, regenerację, upragniony spokój i wytchnienie. A stało się inaczej. Znów lęk, niepokój o swoje zdrowie, o nastroje dzieci, a także moje i męża psychiczne zmęczenie. To też pewne rozczarowanie, gdyż trudna chemia, która akurat miała się zaraz skończyć i co ważne przyniosła oczekiwane efekty w walce z przerzutem, niestety nie zwalczyła kolejnego wroga na mojej drodze do zdrowia. Można sobie tylko wyobrazić mój gniew i załamanie. Tym bardziej że udało nam się wyrwać całą rodzinką na upragnione ferie zimowe. A już pierwszego dnia otrzymałam wyniki tomografu z dość jednoznaczną informacją, czym lub kim jest mój „nowy” przeciwnik.
Wydawało mi się, że jestem już w miarę uodporniona na tego typu informacje. Przecież od początku choroby świadoma byłam możliwości wystąpienia kolejnych i kolejnych przerzutów. Jednak za każdym razem jest wbrew pozorom trudniej. Czasami wątpi się we wszystko, co robimy, by wyzdrowieć. Kłócimy się z Panem Bogiem, że dość pokrętnie prowadzi nas przez życie. A z drugiej strony przecież nie chcemy zaprzepaścić tego, co już wypracowaliśmy, czego się nauczyliśmy po drodze. W końcu dostrzegliśmy tyle dobra wokół, sens naszych starań. Jest za co być wdzięcznym. A jednak na nowo trzeba sobie to wszystko jeszcze raz pokazać i udowodnić.
Świąteczne rozterki
Nie raz już miałam okazję podzielić się naszymi doświadczeniami związanymi ze świętowaniem nie tylko świąt Bożego Narodzenia, ale świąt i wszelkich uroczystości rodzinnych w ogóle. Jak dobrze pamiętam, wyłaniał się z nich obraz, mówiąc bardzo delikatnie, dość trudny. Bo to wbrew całej pięknej i rodzinnej otoczce dość trudne doświadczenie dla rodziców i ich pociech. Fakt faktem z pewnych rzeczy dzieci wyrastają, dojrzewają do pewnych rytuałów, ale i tak największym zagrożeniem dla oczekiwanego spędzenia świątecznego czasu jest ogólne przebodźcowanie. Nie ma świąt doskonałych, a idealne scenariusze rzadko kiedy się sprawdzają. Okazuje się, że dzieci często nie współpracują. I nie jest tak kolorowo jak na sesjach zdjęciowych. Każdy rodzic niestety wcześniej czy później musiał się z tym zmagać. I choć próbujemy przewidzieć skutki nadmiernych emocji, to i tak nie ustrzeżemy się ich. Jedyne, co możemy zrobić, to przyjąć fakt, że takie coś może mieć miejsce, i zaakceptować, że nie zawsze jest idealnie, ale nasze relacje i reakcje mogą być lepsze, przemyślane, by czuć satysfakcję z dobrze wykorzystanego czasu. Ważne jest również zrozumienie, że każdy członek rodziny może różnić się pod względem oczekiwań i potrzeb w okresie świątecznym. Komunikacja otwarta, zdolność słuchania i elastyczność w podejściu do tradycji mogą pomóc w uniknięciu zbędnych trudnych emocji, a co za tym idzie, nawet konfliktów, niepowodzeń.
Kryzys połowy życia
Bywa, że nieracjonalne, zaskakujące zachowania pewnych osób między czterdziestką a pięćdziesiątką kwitujemy jednym zdaniem: „To kryzys wieku średniego”. Ma on usprawiedliwić lub wyjaśnić zmianę w ich zachowaniu.
To stwierdzenie słychać często, kiedy ktoś ocenia czyjeś zachowania. Zachowania, których po tej osobie zapewne by się nie spodziewał. Zmiany nierzadko wywracające życie do góry nogami, depresje, bardziej lub mniej racjonalne decyzje postrzegane są właśnie przez pryzmat kryzysu wieku średniego albo w zasadzie jako jego pochodna. Gdyby ów człowiek nie znalazł się w kryzysie, toby się tak nie zachowywał. To jasne. Na szczęście jest na co zrzucić winę czy usprawiedliwić nie zawsze mądre czy racjonalne wybory.
To, że jakaś forma kryzysu dopada nas w średnim wieku, nie ulega wątpliwości. Jakieś życiowe i zawodowe doświadczenie już mamy, dzieci w dużej mierze odchowaliśmy, nierzadko są już jedną nogą (albo obiema, jeśli wyjeżdżają na studia czy do pracy do innego miasta lub za granicę), odzyskujemy więc wolność. Ale pojawiają się inne kwestie – zdrowie zaczyna szwankować, siły już nie te, a i rodzice robią się coraz starsi i wymagają wsparcia, pomocy i opieki. Wielu mierzy się z pytaniami, czy faktycznie są na właściwym miejscu. Czy jeszcze mogą coś zmienić? Nie pomaga też świadomość upływającego czasu i lęk, czy nie dopadnie mnie poważna choroba, czy nie stanę się ciężarem dla bliskich. Nie chodzi teraz o to, żeby usiąść i płakać czy zakryć się gazetą i czekać na koniec świata (jak radził nam na studiach jeden z wykładowców, który dość mocno kryzysu doświadczał). To tylko pozornie jest wyjście. Znacznie bliższe jest mi podejście benedyktyna Anselma Grüna, który półmetek życia, czyli wiek średni, traktuje jako pewne wyzwanie. Pozytywne wyzwanie.
Komunijny szał
Sezon komunijny za pasem, więc i media zaczynają publikację tekstów podkręcających to szaleństwo. Ten medialny obraz nie ma jednak nic wspólnego z autentycznym przeżywaniem przyjęcia sakramentu.
Połowa kwietnia to dobry czas, żeby ruszyć z publikacją tekstów – nazwijmy je – okołokomunijnych. Sukienki, koszty, restauracje i najważniejsze, czyli prezenty. Dawniej były już kucyki, quady, drony, operacje plastyczne, za moich komunijnych czasów najbogatsi dostawali motorynki, a od kilku lat hitem jest sprzęt elektroniczny, czyli wszelkiej maści laptopy, tablety, smartwatche czy smartfony, albo – ostatnio – sprzęt kuchenny. Nie żartuję, trafiłam na tekst, w którym chrzestna mama żaliła się, że chrześnica, a w zasadzie jej rodzice, z okazji Pierwszej Komunii Świętej zażyczyli sobie… pewien garnek za kilka tysięcy złotych. I podobnych tekstów z każdym dniem w Internecie przybywa, jakby prezenty i ich cena były najistotniejszym elementem związanym z przeżywaniem Pierwszej Komunii Świętej. A jak nie prezenty, to koperta, bo ona także jest jak najbardziej pożądana. Ile włożyć? Tysiąc złotych, dwa czy może jeszcze więcej? Można samemu sprawdzić, jaka kwota w danym roku cieszy się największą popularnością. Popularne portale i o tę wiedzę zadbają. Szkoda tylko, że ta cała prezentowa otoczka bardziej przypomina targowisko próżności niż autentyczną radość z przyjęcia po raz pierwszy Pana Jezusa.
Przypadek
Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałem, że tzw. przypadek to drugie imię Ducha Świętego. Bardzo mi się to spodobało. Bo rzeczywiście: w tych najdrobniejszych zdawałoby się „przypadkach” często trudno nam dostrzec pierwiastek Opatrzności.
Tak też było z pewną przygodą, która wydarzyła się podczas jednej z prowadzonych przeze mnie pielgrzymek. Był tam pewien pan. Wydaje mi się, że mógł mieć na imię Andrzej. Zresztą, dziś to już nieważne. Zauważyłem go jeszcze podczas odprawy na lotnisku w Warszawie. Był inny niż pozostali uczestnicy wyjazdu. Jakby nieco bardziej przygaszony. Jakby nieobecny. Z marsową miną. Smutny.
W pewnym momencie zaczął kurczowo trzymać się za brzuch. Twierdził, że chyba się otruł, bo od południa bardzo boli go żołądek. Twierdził, że próbował już wszystkiego. I lekarstw, i ziół. Ból jednak nie przechodził. A do naszego odlotu została ledwie nieco ponad godzina.
Pan Andrzej nadał bagaż, odprawił się i przeszedł przez kontrolę osobistą. Zdecydował się zaryzykować. Chciał polecieć. Chciał zobaczyć Fatimę. Tam się pomodlić. Ból jednak nie chciał ustać. Zadziało się wprost przeciwnie. Cierpienie się nasilało. Do tego stopnia, że pan Andrzej finalnie poprosił o pomoc. Co, jak wiemy, w przypadku mężczyzny wcale nie jest takie znowu oczywiste…
Wtedy się zaczęło. Przy pomocy księdza opiekuna duchowego oraz obsługi lotu zdecydowaliśmy się wezwać lotniskowego lekarza.
– Ten pan nigdzie nie poleci. Kierujemy go prosto do szpitala – usłyszałem w słuchawce, gdy pan Andrzej przekazał oglądającemu go lekarzowi mój numer. – Lecicie bez niego.
O marzeniu pewnego sławnego świętego
O św. Antonim czytałem pewnie nie raz, nie dwa. Ale nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na ten jeden fragment jego biografii. Fragment, który stawia znak podkreślenia na całej jego przyszłej posłudze.
Dopiero co przeżywaliśmy w Kościele wspomnienie św. Antoniego. 13 czerwca to data święta dla każdego Lizbończyka, ale i dla mieszkańca Padwy. Zaznaczona w ich kalendarzach na czerwono. Dzień, do którego skłonni do zabaw południowcy przygotowują się zwykle dobre kilka miesięcy wcześniej. I po prawdzie trudno się dziwić. Wszak tego dnia – 793 dni temu – ich ulubiony święty przeszedł na tę lepszą stronę rzeczywistości.
Od lat wydawało mi się, że co nieco zdążyłem poznać już z biografii i działalności tego jednego z najsłynniejszych franciszkanów w historii świata. Ale, jak to zwykle przy tego typu okazjach, okazało się, że do ideału brakuje jeszcze bardzo wiele. Studiując biografię Fernando Martinsa de Bulhõesa, natrafiłem bowiem w pewnym momencie na bardzo ciekawy fragment. I nie, nie chodzi mi o sławną reakcję ryb na homilię świętego. Ani na przykłady zrozpaczonych panien, które za wstawiennictwem świętego z Padwy wreszcie znajdowały wybrańca do zamążpójścia. Ani o historię z ulewą nad Padwą, gdy to ani jedna kropelka wody nie dotknęła żadnego ze słuchaczy kazania św. Antoniego. Chodzi raczej o pewne wydarzenie, które zadziało się tuż przed tym, jak przyszły wielki święty zdecydował się podjąć decyzję o życiu zakonnym.
Stokroć więcej
Przechodząc obok sklepu jubilerskiego, mała dziewczynka zobaczyła na wystawie piękny naszyjnik. Weszła więc do sklepu i powiedziała do sprzedawcy: Proszę pokazać mi ten naszyjnik z wystawy. Będzie dla mojej siostry, proszę też go ładnie zapakować. Sprzedawca zapytał: A pieniądze masz? Wtedy dziewczynka położyła na ladzie garść monet i zapytała: Czy to wystarczy? Chciałam zrobić swojej starszej siostrze prezent. Od czasu, gdy umarła nasza mama, troszczy się o nas i pomaga nam. I tak bardzo chcę jej podarować coś pięknego, żeby się uśmiechnęła. Te pieniądze to wszystko, co mam. Sprzedawca poszedł po naszyjnik, zapakował w piękne pudełko i przekazał dziewczynce, która z radością pobiegła do domu. Następnego dnia do sklepu przyszła ta starsza siostra i zapytała sprzedawcę, czy ten naszyjnik został tutaj kupiony. Sprzedawca potwierdził. – Ile on kosztuje? – zapytała. – W moim sklepie cena zależy od umowy pomiędzy mną a klientem. – Ale moja siostra miała tylko kilka monet. Przecież to kosztowne, nie stać nas na to – powiedziała. – Ona zapłaciła najwyższą cenę – powiedział sprzedawca, wręczając jej z powrotem zapakowany naszyjnik. – Ona dała wszystko, co miała. Chciała, żeby się pani uśmiechnęła.
Razem, we dwoje
Pewien mężczyzna prosto z pracy poszedł do kościoła na naukę rekolekcyjną. Usłyszał, jak ksiądz opowiadał o zwyczajach panujących w innych krajach, jak to mąż, wracając do domu, całuje żonę, uśmiecha się i mówi codziennie, że ją kocha. Facet wziął sobie to do serca. Kiedy więc wieczorem przyszedł do domu, zrobił wszystko dokładnie tak, jak usłyszał w kościele: objął żonę, pocałował ją, uśmiechnął się i powiedział: kocham cię! A ona spojrzała na niego zdziwiona i rozpłakała się: „Cały dzień boli mnie głowa. Zupa mi się przypaliła. Dzieci się pochorowały, byłam z nimi u lekarza. Bluzka mi całe pranie zafarbowała na zielono. Słowem, miałam dzisiaj taki ciężki dzień, a na to wszystko jeszcze ty wracasz do domu pijany?”.
Może właśnie taką dobrą podpowiedzią dla dzisiejszych małżeństw borykających się z różnymi problemami będzie zachęta do częstszego okazywania sobie czułości w słowach i codziennych relacjach. I to nie tylko z okazji kolejnej rocznicy ślubu, ale tak na co dzień.
Doświadczenie Wielkanocy
Brzask słońca wielkanocnego poranka odsłania niespotykaną w historii ludzkości tajemnicę, której pierwszą jaskółką jest pusty grób. W miejscu, w którym jeszcze do niedawna unosił się zapach śmierci i pogrzebu, daje się odczuć wyraźny, choć raczej nieodczuwalny w takich miejscach, zapach życia i nadziei. Potwierdzają to zarówno nasze nozdrza, jak i oczy, które przecieramy ze zdumienia, widząc odsunięty od grobu kamień.
Maria Magdalena jako pierwsza ma odwagę pójść w miejsce, które boli, i dlatego jako pierwsza doznaje zadziwienia nowością, której nie rozumie – myśli, że skoro zabrano kamień, zabrano także z grobu jej Pana. Pusty grób nie od razu wskazuje na zmartwychwstanie Chrystusa, ale będąc niemym świadkiem tego wydarzenia, staje się dla Magdaleny obrazem wartym tysiąca słów, z którym nie chce i nie może pozostać sama.
Swoim odkryciem dzieli się z Piotrem i Janem, którzy od razu biegną do miejsca, gdzie Go złożono. Dopiero teraz okazuje się, że wewnątrz grobu życie nie płynie ludzkim, lecz boskim rytmem, czego dowodem są leżące bez ciała płótna i chusta. Dla umiłowanego ucznia znaki te od razu stanowią doniosły dowód zmartwychwstania Jezusa. Chociaż nie zobaczył jeszcze Zmartwychwstałego, to jednak już teraz w miejscu śmierci dostrzegł rozkwitające życie: „Ujrzał i uwierzył”. Wierzy ten, kto kocha.
Wielka Sobota Miłości
Ciało zostało zdjęte z krzyża, złożone do grobu. Kurz opadł, słońce znów wstało, ludzie zajęli się przygotowaniem do Paschy. Świat zdawał się wracać na swoje normalne tory. Wśród uczniów trwała cisza, szok, niedowierzanie, wstyd po ucieczce spod krzyża i próba zrozumienia tego, co tak naprawdę się stało i jak sobie z tym poradzić. Sobota to cisza, to oczekiwanie w nadziei, która przecież, choć w bladej iskierce, musiała się jeszcze tlić, chociaż wszystkie zmysły krzyczały, że to już koniec. Oczy widziały śmierć, uszy słyszały krzyk konania, nogi czuły zmęczenie przebytej drogi, a w głowie trwała galopada myśli i wątpliwości, po co to wszystko było, że to nie może się tak po prostu skończyć.
Wielka Sobota to już przejście, oczekiwanie na to, czy rzeczywiście po zapowiedzianych trzech dniach świątynia zostanie odbudowana, czy rzeczywiście śmierć zostanie pokonana. Część z nich widziała przecież przemienienie na górze Tabor, widzieli znaki i słyszeli głos Boga. Natura ludzka jest jednak podejrzliwa i wątpiąca. Oni też musieli wątpić. Nawet kiedy kobiety powiedziały im, że grób jest pusty, biegli, żeby sprawdzić to na własne oczy, z niedowiarstwa, ale również z ogromnej ciekawości i chęci zaspokojenia swojej wiary i nadziei.