Opinie z automatu

Bardzo łatwo przychodzi nam, jako ludzkości, posługiwanie się skrótami myślowymi, uproszczeniami i ogólnie – stereotypami. One bardzo ułatwiają postrzeganie i przeżywanie rzeczywistości. Zwalniają nas z nadmiernego wysiłku własnej refleksji w myśl zasady, że skoro większość osób tak myśli, to przecież coś musi być na rzeczy. Jest to mechanizm bardzo potrzebny, ułatwiający życie i stosujemy go na co dzień, rzadko albo nawet wcale się nad tym nie zastanawiając.

W codziennych sytuacjach nie myślimy o tym, co myślimy, myśli się samo, za nas. Z tego faktu korzystają bardzo często spindoktorzy wszelkiej maści spraw, którymi nie zainteresowalibyśmy się, gdyby ktoś nam ich nie podłożył pod nos z gotową kalką opinii, którą – korzystając z omawianego mechanizmu – bezwiednie i bezrefleksyjnie przykładamy do niezagospodarowanej przestrzeni naszej percepcji i mamy gotowe zdanie na temat, którego nie znamy, z którym nigdy dotąd nie mieliśmy nic do czynienia, a który został nam po prostu wyświetlony. Jest to działanie manipulacyjne, na które dajemy się nabierać bardzo często w świecie, w którym czwarta władza jest w rzeczywistości jedyną, bo jako jedyna posiada środki i metody oddziaływania na masy i w istocie ich programowania. Dzieje się tak bez naszej wiedzy, bez naszego świadomego udziału. Jacek Dukaj w jednym ze swoich opowiadań opisuje świat przyszłości, w którym przemysł reklamowy przenosi się bezpośrednio do naszego mózgu za pomocą cybernetycznych wszczepów, które poniekąd decydują za nas, jaką pastę do zębów wybrać, jakie płatki kupić czy też co zjeść na obiad. Skrócony zostaje proces decyzyjny, a korporacje płacąc duże pieniądze, otrzymują klienta jak produkt, omijając wolę i namysł. Ten świat jest coraz bliżej. Mamy już przecież pomysły Elona Muska, którego firma całkiem niedawno po raz pierwszy skutecznie wszczepiła czip w mózg pacjenta, tworząc precedens, który może doprowadzić nas do świata nowych, nieograniczonych możliwości.

Z drugiej strony mamy również ogromną potrzebę miniaturyzacji, minimalizacji używanych przedmiotów. Jeśli zastanowimy się nad tym, że w jednym telefonie czy tablecie mamy dzisiaj w pełni wyposażone biuro, wydawnictwo, studio graficzne czy co byśmy sobie tam jeszcze wymarzyli, to zestawiając to z odległymi od nas o 50 lat wstecz marzeniami producentów pierwszych, wielkich jak szafy komputerów o powszechnej ich dostępności, musimy przyznać, że spełniły się one z nawiązką. Dziś w Norwegii można wszczepić sobie pod skórę ręki czip, który jest powiązany z naszym cyfrowym portfelem. Nie trzeba mieć przy sobie nawet zegarka, a czip ładuje się, korzystając z pola elektrycznego wytwarzanego przez nasze ciało. Przyszłość jest dziś.

A jednak w tym wszystkim jest coś, co każe nam się zastanowić nad naszym człowieczeństwem, jego kruchością i łatwością, z jaką można tworzyć, ale również, a może zwłaszcza – niszczyć. Korzystając z opisanych przeze mnie mechanizmów, można bardzo łatwo wytworzyć powszechną opinię o kimś, o czymś. Opinię, która będzie pozbawiona podstaw, będzie bazowała na insynuacjach pełnych złej woli, podszytych niewypowiedzianymi, złymi zamiarami. Jest to bardzo łatwe, kiedy dysponujesz wielkimi zasięgami, masz moc oddziaływania na miliony ludzi, dla których bardzo często jesteś jedynym źródłem informacji. To powinno nieść za sobą wielką odpowiedzialność, moralne zobowiązanie, które nie wynika wyłącznie z norm etycznych pracy dziennikarza, ale również z poczucia odpowiedzialności za wspólnotę, do której bardzo często odwołują się wszystkie strony politycznego dyskursu w Polsce.

Mam wrażenie, że moralność dzisiaj jest definiowana nie przez pryzmat uniwersalnych wartości, ale merkantylizmu, rachunku zysków i strat, bezdusznej, odhumanizowanej refleksji nad tym, co przyniesie więcej zysku. I nie chodzi tylko o zysk materialny, ale przede wszystkim o rząd dusz, o to, jak wiele osób uwierzy w przekaz, który stał się towarem, a on wymaga odpowiedniego podania i opakowania, wymaga on pewnej homogeniczności, jednorodności. I jeśli medium proponuje pewne wzory światopoglądowe, polityczne, to – niestety – ciężko się spodziewać, że w taki sam sposób opisze coś, co pomimo tego, że obiektywnie dobre, nie wpisuje się w „linię redakcyjną”. To właśnie te linie, a nie moralność i wartości wyznaczają sprawy, które będą promowane i które będą negowane, bez względu na ich rzeczywistą wartość.
Czy możemy coś z tym zrobić? Żeby ten trend odwrócić, potrzeba zasięgów i politycznej presji, której, co niestety oczywiste, nie da się uzyskać, bo obiektywizm, patrzenie ponad podziałami i opieranie się o fakty politycznie się nie opłaca. Rada dla nas jest chyba jedna, ta sama co zawsze – patrzmy na siebie i wymagajmy od siebie. Nie poprzestawajmy na gotowych, podanych na tacy kliszach myślowych. Zadajmy sobie trud weryfikacji informacji, które otrzymujemy. Skrzywdzić jest bardzo łatwo, ale naprawić szkody się często nie da. Mleko się wylało i nie da się go bez strat wlać z powrotem do szklanki. Bądźmy rozważni w sądzeniu i formułowaniu opinii. To będzie z pożytkiem dla całej wspólnoty.