PERSPEKTYWA MOTYLA, czyli rzecz o zmartwychwstaniu

ANNA SOSNOWSKA: Co Bóg chce nam powiedzieć przez zmartwychwstanie Jezusa?

O. NORBERT KUCZKO OP: Podstawowa prawda, która płynie ze zmartwychwstania, to niewiarygodne docenienie tego, kim jesteśmy.

Jako ludzie?

Jako ludzie będący jednością duszy i ciała. W kulturze greckiej panował wtedy pogląd – i chrześcijaństwo w niego uderzyło – że ciało to coś kłopotliwego, więc dusza oczekuje z utęsknieniem, żeby się z niego  wyzwolić. Tymczasem Jezus zmartwychwstaje w ciele i w ciele pokazuje się uczniom.

Przekonując ich i udowadniając im, że nie jest zjawą czy duchem.

Uczniowie mają  pewien kłopot, bo oni znają raczej doświadczenie śmierci, nie raz się z nią przecież spotkali. Widzieli też śmierć swojego Mistrza, co było dla nich koszmarnym przeżyciem - wszystkie ich nadzieje upadły. Dlatego piękne jest to, że Jezus objawia się im od razu po swoim zmartwychwstaniu.

A na dowód tego, że to naprawdę On, pokazuje im swoje rany.

Zmartwychwstanie to nie będzie jakiś świt żywych trupów. Bóg nie wskrzesi po prostu obumarłych komórek, nie połączy ścięgien, nie oblecze kości na nowo skórą, bo wtedy zostalibyśmy pozbawieni czegoś bardzo istotnego. Znalazłem na ten temat bardzo ciekawy trop u jednego z teologów, Wilhelma Breuninga. On mówi o tym, że Bóg kocha coś więcej niż molekuły znajdujące się w ciele w momencie śmierci; że Bóg kocha ciało, które naznaczone jest całym mozołem, ale też niestrudzoną tęsknotą pielgrzymowania - ciało, które w trakcie tej pielgrzymki pozostawiło wiele śladów w świecie i ten świat dzięki tym śladom stał się ludzki. Wskrzeszenie ciała oznacza, że Bóg z tego wszystkiego niczego nie uronił. On "Zebrał wszystkie łzy i nie umknął mu żaden uśmiech”. Zmartwychwstanie przynosi nam więc nadzieję, że my niczego nie stracimy, ale wszystko odzyskamy, a nasze wszystkie pozaginane historie zostaną wyprostowane.

Ale nie znikną.

Wszystko, co dobre, co piękne, co dla nas ważne, co tu tworzymy i pielęgnujemy zostanie ocalone.

I rany też – te zadane nam i zadane przez nas.

Tak, tylko one nie będą już źródłem bólu, bo stanie się dla nas jasne, jakie kryły się za nimi intencje i z czego takie zachowania wynikały. Ta perspektywa, a daje ją nam właśnie zmartwychwstanie, jest dla mnie niezwykle poruszająca.

Próbował sobie kiedyś Ojciec wyobrazić świat bez zmartwychwstania?

To byłby bardzo smutny świat, zmierzający w kierunku rozpaczy. Ale i w świecie po zmartwychwstaniu wielu ludzi odrzuca tę prawdę i nie wierzy w życie wieczne. Konsekwencją tego jest wyciskanie życia jak cytryny, żeby wyleciało chociaż kilka kropel przyjemności, bo jak nie teraz, to kiedy? A nasza wiara mówi, że to, co mamy teraz i to, co będzie, są całością; że teraz przygotowujemy się na to, co nastanie potem.

A czy można by było mówić o chrześcijaństwie bez zmartwychwstania?

W mocnych słowach komentuje to św. Paweł: „Jeżeli Chrystus jest dla nas nadzieją tylko w ziemskim życiu, to jesteśmy bardziej godni pożałowania niż inni ludzie” (1 Kor 15, 19).

A Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu. Tom II” zauważa, że gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, to bylibyśmy zdani tylko na siebie. 

I musielibyśmy sami sobie radzić, bo to by oznaczało, że Bóg ma za mało mocy. Przyszedł mi do głowy taki obraz: chrześcijaństwo bez zmartwychwstania przypominałoby zakup naprawdę świetnego auta, tylko że bez silnika. Jak by się je pchnęło z górki, to siłą rozpędu pojedzie, ale na pierwszej przeszkodzie musi się zatrzymać. W chrześcijaństwie motorem napędowym jest właśnie zmartwychwstanie, które rzuca właściwie światło na to, co się wydarzyło i pozwala z nadzieją patrzeć do przodu.

Kiedy uważnie czytamy opisy zmartwychwstania zawarte w Piśmie św., to wyraźnie widzimy pewne niezgodności. Więc może jednak ktoś nas tu próbuje oszukać?

Wręcz przeciwnie. W pierwotnym Kościele bardzo szybko wykształciła się tradycja wyznań wiary i one wszystkie, w takiej kompaktowej formie, głosiły: Pan umarł zgodnie z Pismem i zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pismem. Poza tym trzeba pamiętać o tym, że kiedy ewangeliści tworzyli swoje opisy, to zgoda – w szczegółach one się różnią, ale w istocie – nie. A niezgodności między nimi mogą być raczej świadectwem ich prawdziwości, bo redaktorzy wiedzieli, że to spotka się z krytyką, a jednak nie skorygowali tych rozbieżności.

Dlaczego tego nie zrobili?

Po pierwsze dlatego, że żadna Ewangelia nie jest kroniką wydarzeń, ale ich teologiczną interpretacją. Po drugie, każdy z ewangelistów pisał swój teologiczny wykład dla określonego środowiska – np. Mateusz do Żydów, a Łukasz, sam będąc Grekiem, do pogan.

Czyli ewangeliści myśleli targetowo.

Dokładnie.
Niezgodności w opisach zmartwychwstania można wyjaśnić w jeszcze jeden sposób i ta interpretacja naprawdę mnie przekonuje. Wyobraźmy sobie, że doszło do jakiegoś niezwykle szokującego, niespodziewanego wydarzenia. Są tam świadkowie. Jeden z nich mówi, że w miejscu zdarzenia była kobieta i mężczyzna. A drugi mówi, że w miejscu zdarzenia widział dwóch mężczyzn i kobietę. Te zeznania wcale nie kłócą się ze sobą, bo może świadkowie stali w innych punktach i na inne szczegóły zwracali uwagę. Podobnie jest z opisami zmartwychwstania.

Kiedy w Credo dochodzimy do wyznania wiary w zmartwychwstanie Jezusa, dodajemy tam – i tylko tam: „jak oznajmia Pismo”. Po co takie podkreślenie?

Bo to jest bardzo istotne. Przywołajmy znowu tekst z 15 rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian, czyli najważniejsze wyznanie wiary pierwotnego Kościoła. Paweł zaznacza tam jedną rzecz: ja nie mówię od siebie, ale przekazałem wam to, co sam przejąłem (por. 1 Kor 15,3). Umieszcza się więc w łańcuchu świadków, których zresztą wymienia. I podkreśla: większość z nich żyje do dziś, czyli są to ludzie wiarygodni. W tym tekście widać też, że Kościół, który się rodzi, ma pewien kłopot ze zmartwychwstaniem, bo jak te fakty rozumieć? Uczniowie czekali wprawdzie na Mesjasza, ale Jezus zupełnie wymknął się ich wyobrażeniom o Mesjaszu.

Dlatego potem musiał sporo się nachodzić, by ich przekonać, że On naprawdę powstał z martwych.

Bardzo ciekawa rzecz dzieje się w spotkaniu Jezusa z uczniami idącymi do Emaus. Jezus zaczyna wyjaśniać im Pisma, czyli mówi: Słuchajcie, jeśli chcecie zrozumieć Moją tajemnicę, to musicie sięgnąć właśnie do nich, to jest odpowiednia metoda (por. Łk 24, 13-35). Jeśli weźmiemy choćby Pieśni Sługi Jahwe z Księgi Izajasza, to wszystko zaczyna nam się składać w całość. Kiedy mówimy, że Jezus powstał z martwych, to takim tekstem, który niewątpliwie brzmiał uczniom w uszach był Psalm 16,10: „Nie pozostawisz mnie bowiem w krainie umarłych i nie dopuścisz, aby Twój święty uległ rozkładowi w grobie”. Oni mogli wprawdzie myśleć, że chodzi tu o Dawida, ale kiedy Piotr głosi zmartwychwstanie Jezusa, mówi: „Bracia, wolno powiedzieć do was otwarcie, że patriarcha Dawid umarł i został pochowany w grobie, który znajduje się u nas aż po dzień dzisiejszy. Więc jako prorok, który wiedział, że Bóg przysiągł mu uroczyście, iż jego Potomek zasiądzie na jego tronie, widział przyszłość i przepowiedział zmartwychwstanie Mesjasza, że ani nie pozostanie w Otchłani, ani ciało Jego nie ulegnie rozkładowi. Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami” (Dz 2, 29-32).

Dlaczego biblijne przekazy tak podkreślają, że Jezus zmartwychwstał trzeciego dnia?

Ponieważ w kulturze żydowskiej i według tamtejszego prawa definitywną śmierć stwierdzało się właśnie trzeciego dnia. Inaczej można by uznać, że to był tylko letarg. Benedykt XVI przyznaje, że dla niego jednym z najmocniejszych argumentów na prawdziwość zmartwychwstania jest nowa cecha chrześcijan - już od początku nie czczą szabatu, a właśnie niedzielę. Dla nas niewiele to znaczy.

Ale możemy spróbować sobie wyobrazić, że my nagle zamiast niedzieli zaczynamy czcić np. poniedziałek.

To było dokładnie to, a przecież  należy wziąć pod uwagę, jak wielkie znacznie miał dla żydów szabat. Więc skoro nagle zaczynają świętować coś, co przekroczyło rangę szabatu, musiało to być jakieś absolutnie porażające wydarzenie.

Zróbmy przeskok do współczesnych czasów. Badania z 2013 r. pokazują, że na 81% Polaków deklarujących wiarę w Boga, tylko 47 % wierzy w zmartwychwstanie. Co z nami jest nie tak?

Człowiek nowożytny tak bardzo zaufał swojemu rozumowi, że aż się nim ograniczył. To bardzo smutne. Zmartwychwstanie jest dla nas niewygodne.

W jakim sensie?

Bo przekracza to, co możemy pojąć, co możemy objąć naszymi miarami, bo nie da się go zapisać  w tabelkach Excela. A my za prawdziwe uznajemy tylko to, co uda nam się zmierzyć i opisać. Stajemy i mówimy: ja jestem alfą i omegą, ja wyczerpuję prawidła świata i rzeczywistości. W ten sposób odbieramy sobie prawo do czegoś więcej, bo zmartwychwstanie nie jest czymś irracjonalnym, tylko przekracza sposób naszego rozumowania, otwiera nowy wymiar. A człowiek na to: jaki nowy wymiar?, przecież nikt tego nie widział.

Ktoś jednak widział. Byli przecież świadkowie Zmartwychwstałego.

To pokazuje, że żyjemy w czasach, kiedy mocno zdewaluowała się wartość słowa i świadectwa. A przecież ludzie oddawali życie za prawdę o zmartwychwstaniu Jezusa. Wystarczyło zapalić bożkowi kadzidełko i już byliby ocaleni. Jednak oni mówili: Nie, Pan zmartwychwstał.

Jak pomóc samemu sobie uwierzyć w zmartwychwstanie?

Na pewno to wymaga otwartości – i to przede wszystkim otwartości na własne życie. Jestem przekonany, że my takich przebłysków zmartwychwstania możemy doświadczać.

W jaki sposób?

Jako ksiądz spotykam się czasem z ludźmi, którzy przychodzą i mówią: Odszedłem, zakwestionowałem, wydawało mi się, że ja jestem dla siebie odpowiedzią, a jednak przekonałem się, że istnieje coś więcej. Teraz czuję się tak, jakbym się budził ze snu do nowego życia. To są też te momenty, kiedy człowiekowi uda się mądrze przeżyć jakiś kryzys czy trudności – jego życie nadal jest tym samym życiem, ale ma już inną jakość. Myślę, że takie sytuacje odwołują nas do zmartwychwstania, bo ono także wnosi nowy wymiar. Trafiłem kiedyś na obraz pokazujący, że w naszych rozważaniach o zmartwychwstaniu zachowujemy się podobnie do larwy, dla której niebo to taki wielki liść kapusty. Ona w ogóle nie uwzględnia tego, że za chwilę stanie się motylem. Dlatego i my powinniśmy po prostu otworzyć się na fascynujący i tajemniczy wymiar rzeczywistości, jaką niesie ze sobą zmartwychwstanie.

Mówił ojciec przed chwilą o przebłyskach zmartwychwstania, których możemy doświadczyć już w tym życiu. A jak uporać się z wiarą w nasze zmartwychwstanie dosłowne, bo przecież w Piśmie wyraźnie czytamy, że i nas ono spotka?

Na pewno wiemy to, że zmartwychwstaniemy w ciele. Ale jakie to ciało będzie? Mamy na ten temat różne ciekawe spekulacje teologów. Św. Tomasz mówi, że godziwe byłoby, gdybyśmy byli w tym wieku, w którym Chrystus umarł i zmartwychwstał.

Czyli wszyscy między 30 a 40 rokiem życia.

Bardzo miła perspektywa. Z kolei św. Augustyn, tęskniąc za wiekiem młodzieńczym, twierdził, że właśnie on byłby najlepszy. Inni uważali, że najbardziej odpowiedni byłby wiek dziecięcej niewinność. Ale Kościół żadnej z tych spekulacji nie uznał, bo nie da się ich podeprzeć Pismem.

W Piśmie św. mamy natomiast trochę danych na temat właściwości ciała po zmartwychwstaniu.

Kościół nazywa je ciałem chwalebnym. O tym już mówiliśmy na początku rozmowy, że to ciało nie będzie pozbawione naszej własnej historii, ale zostanie przemienione w doskonały sposób.

I będzie ciałem realnym. Zmartwychwstały, w dosłownym tłumaczeniu, mówi do uczniów: obmacajcie Mnie.

Żebyście wiedzieli, że Moje ciało z waszym wciąż może się spotkać. Bardzo mnie fascynuje to, że kiedy Jezus ukazuje się uczniom po zmartwychwstaniu, to za każdym razem zaczyna od słów: Nie bójcie się! Ja rozumiem, że to jest ponad wasze siły, ale to Ja jestem. Jaki On ma szacunek do ich wątpliwości i do tego, że oni muszą się odnaleźć w tej nowej sytuacji! To pierwsza rzecz. A druga to wspólne posiłki – znajdujemy w Ewangeliach cztery takie opisy. Jezus siada z uczniami do stołu i mówi: Przekonajcie się, że nie jestem duchem, bo duch nie mógłby z wami jeść.

A jednocześnie uczniowie nie są w stanie tak od razu rozpoznać Zmartwychwstałego.

Bo Jego ciało jest jakoś inne, co pokazuje choćby scena z Marią (por. J 20, 11-18) czy z uczniami idącymi do Emaus (por. Łk 24, 13-35). W Ewangelii św. Jana mamy opisaną sytuację, kiedy Jezus spotyka się z uczniami nad jeziorem i każe im po nocy bezowocnego połowu zarzucić sieci. I oni wtedy mówią do siebie: Ej, to jest Pan! To ciekawe, oni nie poznali Go dlatego, że Mu się uważnie przyjrzeli, ale dlatego, że skojarzyli pewne fakty z przeszłości i odezwał się w nich jakiś wewnętrzny zmysł (por. J 21, 1-14).

Jakie są doczesne i wieczne konsekwencje zmartwychwstania Jezusa?

Pierwsza, która przychodzi mi do głowy, wiąże się z pewnym wspomnieniem. Kiedy byłem w Jerozolimie, bardzo chciałem się pomodlić w grobie Jezusa, ale pilnujący tam kolejki grecki mnich wyganiał mnie stamtąd, czym mnie mocno wkurzył. Pomyślałem: Dobra, obok sobie posiedzę. I tak siedząc doszedłem do wniosku, że właśnie o to chodzi: ja mam do grobu tylko zajrzeć i zobaczyć, że on jest pusty. Ale nie mam tam tkwić. Więc zmartwychwstanie daje chrześcijaninowi siłę do tego, żeby wychodzić ze swoich różnych grobów.

A inne konsekwencje?

Jeżeli żyjemy zmartwychwstaniem to jesteśmy ludźmi nadziei. Św. Tomasz mówi, że przedmiotem prawdziwej nadziei jest dobro, które jest trudne, przyszłe, ale możliwe do osiągnięcia.
I jeszcze jedna rzecz. Kiedyś usłyszałem historię mężczyzny, który przeżył ze swoją żoną 50 lat. Po jej śmierci ten człowiek, pogrążony w smutku, mówi: Nie, to niemożliwe, żeby zmartwychwstania nie było, bo to, co nas łączyło, miłość, którą budowaliśmy przez lata nie może się tak po prostu skończyć. Miłość jest silniejsza niż śmierć i to pokazuje nam Jezus, który przecież umarł i zmartwychwstał z miłości do człowieka.

A kiedy my zmartwychwstaniemy?

Kościół mówi, że to będzie przy ostatecznym zmartwychwstaniu, ale daty nie podam. Także z tego powodu niektórzy odrzucają tę prawdę: skoro nie jesteśmy w stanie w systemie zero-jedynkowym powiedzieć, jak i kiedy to nastąpi, to odrzucamy to.

To nie jest chyba zachowanie racjonalne?

Nie. Ja wiarę postrzegam jako rzeczywistość, która od pewnego momentu jest ponadracjonalana, czyli uznaję, że są takie jej aspekty, które przekraczają moje pojmowanie.

 

o. Norbert Kuczko - dominikanin; ur. w 1978 r. w Hajnówce. Jest duszpasterzem akademickim na Freta w Warszawie.

fot. William Warby/ Flickr /CC BY 2.0