Po prostu Matka - Beatyfikacja w Krakowie

Matka Teresa XVII wieku

9 czerwca matka Zofia Czeska została ogłoszona błogosławioną w łagiewnickim sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Nie bez powodu nazywają ją „krakowską Matką Teresą XVII wieku”. Mając 16 lat, wyszła za mąż za Jana Czeskiego, dziedzica miejscowości Czechy, położonej nieopodal krakowskich Słomnik. Po sześciu latach małżeństwa została bezdzietną wdową. I wtedy właśnie zdecydowała się poświęcić i Bogu, i najbardziej potrzebującym. Z własnego majątku ofiarowała przede wszystkim osieroconym dziewczętom dwie krakowskie kamienice przy ul. Szpitalnej, tworząc Dom Panieński Ofiarowania Najświętszej Marii Panny, czyli inaczej mówiąc – dom sierocy. Co im tak naprawdę dała oprócz czterech ścian? „Dom, chleb, a przede wszystkim wykształcenie. W tamtych czasach było to nie do pomyślenia. Po trochu była więc rewolucjonistką” – mówi s. Paulina Turwoń z sekretariatu ds. beatyfikacji Zofii Czeskiej. Dziś owa „rewolucja” nabrała ewolucyjnych cech cierpliwego wychowywania. Wierne ideałom swojej założycielki siostry ze Zgromadzenia Panien Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny (prezentki) zajmują się przede wszystkim szkolnictwem. Mieszkając w 21 domach w Polsce, w Rzymie i na Ukrainie, prowadzą licea, gimnazja, internaty, przedszkola, dom dziecka, opiekują się dziećmi specjalnej troski z wszystkimi stopniami upośledzenia, posługują przy parafiach, podejmują wszelkie inne prace wśród dzieci i młodzieży.

Ale jest i drugie miejsce związane z Zofią Czeską w królewskim Krakowie. To kościół Mariacki, a szczególnie kaplica, w której znajdował się obraz Matki Bożej zwanej Loretańską. Przed nią krakowska Matka Teresa XVII wieku prosiła Boga o powodzenie dla niesamowitego, z ogromnym rozmachem jak na ówczesne czasy prowadzonego dzieła. W bazylice Mariackiej została również pochowana, najprawdopodobniej w krypcie rodziny Maciejowskich. Dziś jej relikwie znajdują się w krakowskim kościele św. Jana.

Działa i dziś

Jest ich wiele, choć do beatyfikacji potrzeba tylko jednego. To cuda… Uzdrowienia za przyczyną matki Zofii dziś sprawiają, że krew w żyłach krąży szybciej. Cóż bowiem działa mocniej niż namacalny znak? O uzdrowionym w dzieciństwie Gabrysiu z Małopolski siostry nie chcą mówić wiele. Jego powrót do zdrowia poprzedzony ich usilną modlitwą o ocalenie został uznany za trwały i naukowo niewytłumaczalny. „Kiedyś mówiłyśmy o tym swobodnie, a to gdzieś w naszych szkołach, a to wśród rodzin, zawsze jako świadectwo” – wspomina s. Renata Gąsior, postulatorka generalna. „Co się potem działo? Czasami rodzice naszych dzieci jeździli do tej miejscowości i podglądali tego chłopca w kościele, czy rzeczywiście jest zdrowy. Jest to dobre, że chcą przekonać się na własne oczy, ale niekoniecznie komfortowe dla niego. Nikt nie chce czuć się obserwowany czy śledzony”.

Cudowne uzdrowienie chłopca wskazuje nie tylko na skuteczność wstawiennictwa u Boga matki Zofii, pokazuje również, że modlitwa przekracza granice. „Myśmy go w ogóle nie znały. Przez zaprzyjaźnioną osobę, która zadzwoniła do jednej z naszych sióstr do Rzymu, zostałyśmy poproszone o modlitwę za leżące na intensywnej terapii dziecko. W tle słychać było bezradny szloch matki. Tego dnia chłopiec po tygodniu bezskutecznego leczenia został przewieziony do drugiego szpitala. Modlili się za niego rodzina, znajomi, rodzinna parafia. Pomimo zastosowanego w nowym szpitalu intensywnego leczenia jego stan stawał się z każdym dniem coraz gorszy. Po kilkunastu dniach nadszedł krytyczny moment. Nie tylko rodzina, ale także lekarze byli zaniepokojeni, co dalej. Wydawało się, że wszystkie dotychczasowe działania prowadzą jakby w odwrotnym kierunku, nie ku wyleczeniu, lecz ku śmierci. Stan był tak poważny, że po dwóch tygodniach pobytu w drugim szpitalu mama, wychodząc od syna późnym wieczorem, obawiała się, że rano może nie zastać go już żywego” – wspomina z przejęciem s. Renata.

„Pamiętam, jak po dziewięciu dniach moich modlitw w intencji chłopca, a była to niedziela rano, w przerwie przed Mszą św., która miała się odbyć o 8.00 w naszej zakonnej kaplicy w Rzymie, zapytałam klęczącą obok współsiostrę, czy nie wie, co z chłopcem, za którego się modlimy. Ona odpowiedziała, że prawdopodobnie jest umierający. Ta wiadomość była dla mnie porażająca. Płakałam wtedy i modliłam się przez kilkanaście minut bardzo żarliwie własnymi słowami: «Panie, nie zabieraj go. Matko Zofio, uproś łaskę uzdrowienia!». Miałam świadomość, że moja dotychczasowa modlitwa nie była tak gorliwa, jak to czyniłam w innych przypadkach” – podkreśla postulatorka generalna. Zakonnice jednak dość intensywnie szturmowały niebo. Siostra Renata wraz ze współsiostrami modliła się kilka razy dziennie za chłopca. Nie brakowało też modlitw wspólnych, prac ofiarowanych w jego intencji, cierpień, Mszy św. czy też przyjętych Komunii Świętych. Niektóre siostry zdecydowały się na post. Od dwóch tygodni była także odprawiana specjalna nowenna modlitw za wstawiennictwem matki Zofii o uzdrowienie chłopca.

„Właśnie wtedy, gdy wielu powoli zaczynało tracić nadzieję, a stan zdrowia chłopca z każdym dniem stawał się coraz gorszy, w niedzielę z ciężkim zapaleniem mózgu odzyskał on nagle pełną świadomość. Rodzice niepewni, czy zastaną syna jeszcze żywego, przyszli rano do szpitala i od drzwi dowiedzieli się od pielęgniarek, że mają się nie martwić, bo chłopiec żyje, a jego stan zdrowia się polepszył, zaczął się ruszać i czegoś potrzebuje, ale nie wiedzą czego. Miał bowiem założoną sondę i nie mógł mówić. Rodzice podeszli do łóżka syna, a mama podała mu kartkę, żeby napisał, czego chce. Okazało się, że chce jeść” – wspomina z przejęciem s. Renata. „To był dla mnie szok, a raczej pojawiła się niesamowita wdzięczność wobec Boga za to, że działa. Po dwóch dniach chłopiec został przeniesiony na zwykły oddział w celu jego dalszej rehabilitacji”.

 

Pytania najważniejsze

Zawsze będzie w człowieku żywa pokusa, by zatrzymać się na powierzchni zjawiska i dostrzec jedynie to, co widzialne, prześlizgując się z faktu na fakt. Jednak prawdziwa przygoda związana z zauważaniem Bożego działania zaczyna się w momencie postawienia pytań: Czemu to służy? Co Bóg chce przez to powiedzieć? Czy Bogu zależy jedynie na szybciej krążącej w żyłach krwi na wieść o cudownym zdarzeniu? Przecież brzmią nam jeszcze w uszach słowa jednej z wielkanocnych Ewangelii: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29).

„Cud jest skutkiem ubocznym, choć jak najbardziej pozytywnym. Jest owocem zaufania świętemu, za którego wstawiennictwem się modlę, i zaufania samemu Bogu, który ten cud uczynił” – przyznaje postulatorka generalna. Czasem w trudnych sytuacjach życiowych jak tonący brzytwy chwytamy się wszelkiej możliwej pomocy, także duchowej, niemalże torpedując modlitwą kilku lub kilkunastu świętych. I choć skuteczność modlitewnego wstawiennictwa zależy od Boga, to nam zawsze pozostaje radość z pogłębionej relacji z konkretnym człowiekiem, który żył tak, że dziś spogląda Bogu prosto w oczy.

fot. ks. R. Warenda SCJ

W najnowszym numerze "Czasu Serca"
znajdziesz również świadectwo rodziców cudownie uzdrowionego Szymonka
za wstawiennictwem nowej błogosławionej!

 

Najnowszy numer "Czasu Serca" zamówisz w księgarni DEHON
lub kupisz we wszystkich księgarniach sieci EMPIK.
 
E-wydanie na eGazety.pl