Postanowienia noworoczne

Przełom roku to dobry czas na to, żeby popatrzeć z dystansu na ostatnie dwanaście miesięcy, a także spojrzeć w przyszłość i być może podjąć jakieś noworoczne postanowienia i próbować je realizować. Ja mam kilka, większość co roku się powtarza, ale nie tracę nadziei i ufam, że w końcu uda mi się z nich wywiązać.

Schudnę i będę prowadzić aktywny tryb życia. Rzucę palenie i zostanę stuprocentowym abstynentem. Nauczę się biegle mówić w kolejnym języku. W nowym roku dostanę awans i podwyżkę. Pojadę na wymarzone wakacje. Zacznę w końcu oszczędzać pieniądze. To najczęstsze postanowienia noworoczne. Przynajmniej tak wynika z różnych internetowych rankingów i badań. Te wszystkie wymienione wyzwania łączy jedno – w wielu przypadkach są one nie do zrealizowania. O ile w pierwszych dniach po Nowym Roku swoich postanowień trzyma się 75 proc. badanych, o tyle po miesiącu odsetek ten maleje do 64 proc. Ostatecznie tylko 46 proc. badanych jest wiernych noworocznym zobowiązaniom. Reszta wcześniej czy później się zniechęca. Dla porównania osoby, które podejmują postanowienia o charakterze podobnym do tych noworocznych – ale przy innej okazji – niemal nigdy ich nie dotrzymują. Nie jest to zbyt optymistyczna perspektywa.
    
Dlaczego tak się dzieje? Najkrócej mówiąc dlatego, że często porywamy się z motyką na słońce. Nasz zapał szybko opada, bo na przykład nasze postanowienie okazało się nierealne. Albo okazaliśmy się mistrzami w wynajdowaniu usprawiedliwień dla naszego lenistwa czy szukaniu wymówek, dlaczego na przykład dziś nie pójdziemy biegać albo dlaczego zamiast powtarzać kolejne słówka czy struktury gramatyczne, lepiej poczytać książkę, która jest tak ciekawa, że nie można się od niej oderwać nawet na chwilę. Słówka przecież można nadrobić jutro, podobnie z dietą i bieganiem. Jutro zacznę… Tyle że często to jutro nigdy nie nadchodzi. I pozostaje frustracja, że znów się nie udało, że zabrakło motywacji. Cóż, kolejny grudzień będzie niebawem i kolejny raz podejmę noworoczne wyzwania. A nuż się uda…
    
Z dietami mi nie wychodzi, z nauką słówek podobnie. Awanse i podwyżki niekoniecznie zależą ode mnie. Ale to na szczęście nie koniec świata. Zamiast się katować drakońską dietą, można po prostu stopniowo zmieniać nawyki żywieniowe, a spacer z psem można połączyć z powtarzaniem słówek. Jest to możliwe, tylko trzeba chcieć. Nie to, żeby mi się nie chciało, ale ja na nowy rok mam zupełnie inne postanowienia. Te zawodowe – zakończyć rozpoczęte projekty i poszukać następnych. I te rodzinne – mieć więcej czasu dla najbliższych i być bardziej uważną na męża i dzieci. I obiecuję, że będę ćwiczyć się w cierpliwości, a zanim podniosę głos, wezmę trzy głębokie oddechy. Postaram się też mniej frustrować rzeczywistością, a bardziej doceniać to, co mam. I jeszcze przeczytam stos zaległych książek, choć akurat to może być najtrudniejsze postanowienie. Wcale nie dlatego, że nie lubię czytać. Zdecydowanie pod tym względem nie jestem statystycznym Polakiem czy raczej statystyczną Polką, bo czytam całkiem sporo. I zawodowo (sama przyjemność taka praca) i prywatnie. Raczej martwię się, że ten stosik książek do przeczytania, który sobie układam, rośnie, bo ciągle przybywają nowe książki, które chciałabym przeczytać, a brakuje mi czasu, bo doba dla mnie jest zdecydowanie za krótka.
    
I jeszcze postanawiam być wdzięczna za każdy dzień, za każdą spotkaną osobę, za każdą rozmowę, za rzeczy dobre, ale też i za te przykre czy smutne, za radości i kryzysy. Za wszystko. I postanawiam więcej się uśmiechać. I do siebie, i do innych. Bo uśmiech to ciepło, to miłość. A dzisiejszy świat – jak mówił założyciel Wspólnoty Emmanuel Piotr Goursat – szczęka z zimna zębami i potrzebuje świadectwa miłości, żeby się ogrzać. Jeśli mój uśmiech stanie się dla kogoś zziębniętego nawet małą iskierką, to już będzie wielki sukces. I takich sukcesów sobie i Wam w tym Nowym Roku życzę.