Poszukiwanie Jezusa

Poniedziałek, V Tydzień Zwykły, rok II, Mk 6,53-56

Gdy Jezus i Jego uczniowie się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.

        A co by było, gdyby nie potrzebowali pomocy Jezusa? Co by było, gdyby nie mieli pośród siebie osób chorych, a ich życie rodzinne, zawodowe czy towarzyskie upływałoby w błogim spokoju? Czy nadal z takim entuzjazmem poszukiwaliby Jezusa? Jeśli tak, to w jakim celu, przecież wszystko się układa po jak najlepszej myśli? Co wtedy...?

        A w jakim celu ja poszukuję Jezusa? Kim On właściwie dla mnie jest? Wiadomo, jest Bogiem, ale Bogiem, którego potrzebuję, do czego...? Potrzebuję Go, gdyż wiem, że bez Niego nie potrafię żyć, ani prawidłowo funkcjonować na tym świecie? A co by było, gdybym nie potrzebował Boga, gdybym sam sobie w miarę nieźle radził w życiu? Czy nadal z taką częstotliwością bym do Niego biegał, w celu...

         Właściwie w jakim celu pragnę być blisko Boga? Kiedy ostatnio zastanawiałem się nad swoimi motywami przyznawania się do wiary w Boga, w świecie, w którym ta wiara nie jest modna? Może traktuję Boga jako Jednoosobową ekipę remontowo- budowlaną, wiedząc, że tylko On potrafi coś zrobić z sypiącą się budowlą mojego życia, gdyż sam nie potrafię?
           Bóg mnie pragnie, umarł i zmartwychwstał dla mojego Zbawienie, a dlaczego ja pragnę Boga...?

Fot. sxc.hu