Potrzeby człowieka chorego

Choroba pozbawia poczucia bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia. Towarzyszy jej lęk przed bólem i śmiercią. Człowiek chory, zraniony ma większe potrzeby kontaktów uczuciowych. Bardzo potrzebuje doznawania miłości ze strony osób najbliższych, pamiętania o nim. Gdy jej nie otrzymuje, w nadmiarze narzeka. Pojawiają się zarówno nieufność jak i lęk, poczucie niedoceniania, nie zajmowania się innych moją sytuacją. Choroba, słabość - może być dla człowieka szansą rozwoju. Dzięki cierpieniu budzi się, może dotychczas nie znane - odczuwanie współczucia. Choroba daje szansę rozbudzenia uczuć wyższych. Doznanie życzliwości toruje drogę odkryciu życzliwości, doznanie współczucia otwiera możliwość okazywania współczucia. W chorobie można być uciążliwym dla innych, niezdolnym do niesienia własnego życia, coraz bardziej cierpiącym, rozgoryczonym i zrozpaczonym.

Człowiek powoli godzi się z tym, że czasem za jakieś upragnione dobro trzeba zapłacić cierpieniem: przyjęciem decyzji przełożonych, która na razie rodzi rozgoryczenie ponad miarę. Niekiedy jednak rodzi się bunt. Szukamy sprawcy cierpienia, żeby dokonać odwetu, odpłacić tym samym. Czasami próbuje się ucieczki od tego, co zbyt dotkliwe, zbyt trudne do zniesienia. Niektórzy popadają w odrętwienie i odcinają się od swego cierpienia ucieczką od rzeczywistości. Inni podnoszą krzyk i wzywają pomocy sądząc, że ich cierpienie zobowiązuje wszystkich do zajmowania się nimi. Gdy pomoc jest niedostateczna czy niemożliwa, budzi się wrogość. Cierpienie przychodzi między innymi z racji nadmiernego uzależnienia się od innych osób. Jest ono brakiem wolności. Są cierpienia, których się nie ukrywa, które mogą zawsze liczyć na ogólne współczucie i pociechę, życzliwość i pomoc. Są jednak i takie cierpienia, które głęboko ukrywamy. Cierpienie z powodu zazdrości, ukrytego rozczarowania, urażonej ambicji lub straconej nadziei na wyróżnienie?

Każdy człowiek ma swoje jakieś ukryte cierpienie, z powodu którego, nie może liczyć na współczucie u innych. Musi ono być samotnie niesione i przezwyciężane, przekute na wysiłek przemiany, aby nie wycisnęło zdradliwego, zniekształcającego śladu na życiu. Wtedy bowiem to już nie my cierpimy, to cierpienie wzięło nas w niewolę dostrzegalną dla wszystkich. Prawdą jest, że cierpienie pobudza do działania, którym je potrafimy przezwyciężyć. Niekiedy jemu właśnie, zawdzięczamy wiele z tego, co osiągamy w życiu i co pozostałoby dla nas nawet nieznanym, nieosiągalnym. W przeżywaniu cierpienia najpierw jest bunt. Bóg przyjęty aktem wiary, przynosi pociechę, jako najpewniejszy powiernik i najbardziej dyskretny Przyjaciel, najbardziej wyrozumiały dla tego wszystkiego, czego nie można byłoby powierzyć człowiekowi. Gdy staje mi się bliski ewangeliczny Jezus, z całym swym życiem i trudem, ze swym opuszczeniem, zdradą i dobrowolnie przyjętą męką, wtedy niewiele cierpień pozostaje nadal ostrymi, w konfrontacji z Jego cierpieniem.

Życie religijne nie jest środkiem znieczulającym, narkotykiem dla cierpiącego człowieka, stanowi jedynie płaszczyznę konfrontacji, która jeśli jest uczciwa, uczy dystansu w stosunku do własnego cierpienia, podobnie jak każda konfrontacja. Czasem wystarczy oprzeć się pokusie zaszycia się ze swym bólem w jakimś kącie, czy puszczania strumieni łez z oczu, ale potrzeba poszukania osób bardziej cierpiących, takich, których życie może zawstydzić moje cierpienie. Wówczas można odzyskać nie tylko pewien dystans wobec własnego cierpienia, ale znaleźć możliwości skutecznego zaangażowania się na rzecz osób cierpiących. Człowiek, który dobrze zna ból, znajduje właściwe słowa wobec innych, które mogą łagodzić cierpienie u innych osób. Zrozumieć sens własnego cierpienia jesteśmy w stanie tylko „po wszystkim”. Tylko patrząc na cierpienie, które już przeminęło, a równocześnie jakoś nas przemieniło.(Które cierpienie mnie przemieniło?; które bardzo poniżyło?; które pozwoliło zobaczyć jego sens?). Pozbawiając nas w określonym czasie upragnionej wartości, uczyniło nas otwartymi na inne. Trzeba upływu lat, aby móc zauważyć i rozpoznać w przeżytym cierpieniu, jakby elementy planu rozwoju. Sens cierpienia jest nie dostrzegalny w teraźniejszości cierpienia. Stosunek do cierpienia jest miarą postępu duchowego człowieka. Najwyższy stopień osiągają ci, którzy pragną cierpienia, jako możliwości okazania Bogu miłości. Inni uważają, że cierpienie udziela człowiekowi wartości. Pragnienie cierpienia nie jest perwersją, ale tylko wtedy może być prawdziwe, jeżeli właśnie z cierpienia wzeszło, z cierpienia, które nas dotknęło, zanim pomyśleliśmy, żeby go pragnąć, czy nawet o nie wołać.

Zgoda na cierpienie, powstaje tylko z cierpienia. Pragnienie cierpienia, którego jeszcze nie ma, nie jest świadectwem ani miłości, ani ducha wynagrodzenia, jest raczej egzaltacją podnoszącą samopoczucie człowieka. Miłość cierpienia jest możliwa, ale rodzi się zupełnie inaczej: z cierpienia, które już jest, bardzo dotkliwe, głęboko upokarzające. Nic tak nie upokarza człowieka, jak bezradność w cierpieniu. Miłość taka może się zrodzić w człowieku, który swój naturalny wstręt i bunt przeciw cierpieniu przełożył najpierw na: skargę, prośbę, poddanie: „niech będzie, nie jako ja chcę, ale jako Ty, skoro to konieczne albo potrzebne”. Cierpienie, zarówno innych, jak i to, które mnie dotyka, jest znakiem bliskości Boga.

 

Fot.: sxc.hu