Powrót do przeszłości? Nie, dziękuję

Wiele razy zdarzało mi się słyszeć od różnych kobiet, w jakich to strasznych czasach żyjemy i jak to dobrze byłoby wrócić do lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a może i jeszcze wcześniej. 

Na dowód tego, jak cudny był ten czas, pokazują archiwalne zdjęcia uśmiechniętych kobiet z tamtych czasów, które w eleganckich sukienkach, z uśmiechem na ustach serwują gorący obiad wracającemu z pracy mężowi. Albo które (oczywiście w eleganckiej sukience) w otoczeniu gromadki dzieci siedzą przy stole czy czytają książkę. Wszystkie te zdjęcia są pastelowe, z przewagą różu. Na nich wszystko jest piękne i uporządkowane, zresztą tak jak na dzisiejszych wymuskanych przez filtry zdjęciach publikowanych w mediach społecznościowych. Zdjęcia te to także dowód na to, że szczęście można osiągnąć w domu, będąc kapłanką domowego ogniska. Kapłanką, która ma być zaprzeczeniem stereotypowej kury domowej, czyli kobiety zaniedbanej, potarganej, w wyciągniętym dresie i do tego mało ambitnej, bo te ambitne w tym czasie są w pracy i się realizują. 

Daleka jestem od idealizowania przeszłości, a także nie w smak oceniać mi wybory życiowe kobiet. Z doświadczenia wiem, jak taka ocena może być krzywdząca i wpędzająca kobiety w poczucie winy. Bo te, które zostają w domu i cały swój czas poświęcają dzieciom, patrzą z wyższością na te biegnące do pracy, a te pracujące zerkają z pogardą na te, które są leniwe i nie chce im się pracować. Wystarczy poczytać rozmaite fora kobiece, żeby na własne oczy przekonać się, jak bardzo żywe są te wszystkie stereotypy i jak kobiety potrafią z pogardą pisać o sobie nawzajem. 

Nie dziwię się więc, że w takiej sytuacji wiele kobiet tęskni za czasami dawnymi, wierząc, że powrót do nich byłby lekarstwem na tę krytykę, jaką jedne kobiety potrafią zafundować innym. Choć mnie także ta bezsensowna krytyka dotyka i rani, bo jest po prostu niesprawiedliwa i w bardzo wielu przypadkach niesłuszna, to jednak aż tak bardzo nie tęsknię za dawnymi czasami i wcale nie chciałabym do nich wracać. Kiedy myślę o młodości mojej babci, a także wielu kobiet urodzonych na początku ubiegłego wieku, od razu przypominam sobie ich opowieści na przykład o tym, jak niewiele miały do powiedzenia choćby w kwestii zamążpójścia. To ojciec decydował, kto będzie jego zięciem, a córka mogła co najwyżej ten wybór przyjąć do wiadomości. I potem latami trwać w związku pozbawionym miłości i szacunku, a nierzadko przemocowym. Zanim tak bardzo zatęsknimy za dawnymi, niemal idealnymi czasami, warto sobie także uświadomić, że dawniej praca w domu była znacznie cięższa niż obecnie. Nie jest to żadne odkrycie Ameryki, ale w tym idealizowaniu przeszłości niektórym zdarza się o tym zapominać: „Trzeba było przerzucać węgiel, rąbać drzewo, podkładać do ognia, ciągnąć wodę ze studni, wylewać nocniki, prać wszystko ręcznie, zaglądać zwierząt, albo je szlachtować, piec chleb, od zera wytwarzać tkaniny, nici, ubrania i mnóstwo innych rzeczy. Oczywiście, zawsze istniały kobiety próżnujące, lecz zazwyczaj były to żony próżnujących mężczyzn, którzy możliwość próżnowania zawdzięczali nie kolegom myśliwym, lecz służbie, w dużej mierze także złożonej z kobiet” – pisze Rebecca Solnit w książce Matka wszystkich pytań. I choć autorka określa siebie jako feministkę, to w tym aspekcie trudno się z nią nie zgodzić. Być może dawne czasy ładnie wyglądają na obrazkach rodem z amerykańskich magazynów, ale ja jednak wolę teraźniejszość. Przekonuję się o tym każdego wieczora, kiedy siadam w fotelu z książka, a w tle szumią pralka i zmywarka.