Poznaj dzień swojego chrztu. I świętuj!

Dla Justyny to było niczym wyrok. Ból w lewym kolanie, zamiast się zmniejszać, urastał. Dziewczyna coraz częściej chwytała się za nie odruchowo, choćby podczas schodzenia ze schodów czy gdy pospiesznie biegła do stojącego na przystanku autobusu. Z czasem z kolanem było na tyle niedobrze, że Justyna zdecydowała się nawet na zabieg. Niestety, także okazał się nieskuteczny. Dolegliwość się nasilała.

A przecież pielgrzymka do Częstochowy za pasem. Dla Justyny ten rok miał być kolejnym, w którym idzie razem ze swoją grupą. Gdy jak zawsze wszystko organizuje, jest wolontariuszką, pomaga innym, zachęca do wzięcia udziału. A na samej już pielgrzymce po każdym dniu masuje pątnikom zmęczone i popuchnięte stopy. Czyżby tym razem pielgrzymowanie na Jasną Górą miało pozostać jedynie w sferze marzeń. Stan kolana mocno by na to wskazywał.

– Od pewnego czasu coraz większą wagę zaczynam przykładać do daty mojego chrztu. Staram się być wdzięczna Panu Bogu, że jestem we wspólnocie Kościoła. Rodzicom, że mnie ochrzcili. Z czasem zauważyłam, że ten dzień 14 września celebruję bardziej niż imieniny czy urodziny – opowiedziała mi któregoś razu, zwierzając się. – Ale dopiero niedawno zorientowałam się, że rocznica mojego chrztu przypada dokładnie w dzień urodzin bł. księdza Jerzego Popiełuszki! Nie wiem, jak mogłam to przeoczyć!

Od tego momentu nasza bohaterka poczuła jakąś niezwykłą jedność z tym błogosławionym męczennikiem. Była tak przejęta, że 14 września tego roku, pomimo licznych obowiązków i zmęczenia, zapragnęła pojechać nad jego grób i… porozmawiać. Jak córka z ojcem.

– Kościół był pełny. Trwała msza – wspomina dziś dziewczyna. – Nie próbowałam więc nawet wchodzić do środka. Stanęłam na zewnątrz przy grobie i zaczęłam rozmawiać z ks. Jerzym o naszej wspólnej rocznicy. To było tak intymne spotkanie… Tak niezwykłe… Że pamiętam nawet treść mojej rozmowy z Panem Bogiem i Jego błogosławionym Męczennikiem. Brzmiała mniej więcej tak: „Panie Boże, jeśli chcesz, bym podołała temu wszystkiemu: temu, co dobre, co potrzebne, błagam, pomóż mi! Daj mi siłę, zabierz zniechęcenia, narzekanie, daj mi zdrowie, zajmij się moim chorym kolanem! Szkoda czasu chodzić po lekarzach, na zabiegi, zwolnienia chorobowe. Jest przecież tyle ważniejszych spraw, potrzebujących ludzi! Zabierz to, co przeszkadza. Bym mogła wszystkiemu podołać i nie zajmować się tym, co najmniej ważne. Ty też na pewno tego chcesz! Wiem, że mnie słyszysz! Księże Jerzy, pomóż mi w tym i Ty! To przecież nasz szczególny dzień. Wiem, że i Tobie było trudno za życia. Rozumiesz więc innych z trudnościami. Tobie na pewno już tam łatwiej. Może więc wystaraj się o jakąś pomoc dla mnie…”.

Po modlitwie Justyna zaczęła wracać do domu. Spieszyła się. Było już późno. Ulice warszawskiego Żoliborza zaczął pokrywać nocny mrok. Było mżyście i zimno. W domu Justyna wygrzebała ze starych gazet artykuł o pewnym uzdrowionym mężczyźnie za wstawiennictwem bł. księdza Jerzego. Cud miał miejsce właśnie 14 września. Tej nocy Justyna nie może zasnąć.

Trzy dni później, gdy Justyna wstanie z łóżka, uświadomi sobie, że… kolano zupełnie jej nie boli. Jak to ona, póki co woli być ostrożna. Tłumaczy sobie, że to może kwestia chwilowych nerwów. Że lepiej się nie podniecać, nie ekscytować. Nie mówi więc nikomu. Ale mijają kolejne dni. Kolano nadal się nie odzywa. A przecież ból doskwierał już od ponad dwóch lat! To jednak nie koniec dziwacznych „zbiegów okoliczności”…

– Poszłam do księdza Jerzego raz jeszcze. Potem na mszy u ojców kapucynów stanęłam w kościele nieco z boku. Inaczej niż zazwyczaj. Nagle w trakcie eucharystii spojrzałam w bok. A tam... obraz księdza Jerzego. Błogosławiony patrzył na mnie wymownie. Jakby chciał mi coś powiedzieć.

Naraz Justynę przeszywają ciarki. To, co się dzieje dalej, mogłoby stanowić scenariusz do jakiegoś filmu…

– Wieczorem tego samego dnia sprzątałam salkę przy parafii – kontynuuje podekscytowana. – Przekładałam różne szpargały, segregowałam makulaturę… Aż nagle, możesz mi wierzyć bądź nie, na podłogę wypada płyta DVD z filmem fabularnym o księdzu Jerzym... Zamarłam.

Film obejrzy jeszcze tego samego wieczoru. I znów nie będzie mogła zasnąć. Kolano zaś nie boli nadal. Dziewczyna coraz ostrożniej, ale jednak zaczyna dopuszczać do siebie możliwość, że doznała cudownego uzdrowienia. Uzdrowienia za przyczyną „swojego” patrona od chrztu.

– To nie koniec – śmieje się, opowiadając dalej. – Tydzień później przy dalszych porządkach, w bardzo podobny sposób do poprzedniego z różnych szpargałów wypadnie mi zalaminowany obrazek Księdza Jerzego. Z litanią do niego na odwrocie. Tego było już zdecydowanie za wiele.

Justyna postanowiła nie trzymać tej historii wyłącznie dla siebie. Chciała, by poszła w świat. Ta historia to bowiem nie tylko historia uzdrowienia za przyczyną świętego. Ale także historia o wartości chrztu i obchodzenia jego rocznicy. O tym, w jak piękny sposób Bóg szuka dojść do naszej duszy. Do zrozumienia niektórych faktów naszego życia. I pewnie ktoś zapyta, dlaczego taka historia w dziale „Mężczyzna”. Wydaje mi się jednak, że część z nas, panowie, doskonale zdaje sobie sprawę dlaczego… Wszak my także musimy zwykle sprawdzić, potwierdzić i jeszcze raz się upewnić, zanim uwierzymy… Czyż nie jest tak? A nawet jak wszystkie znaki wskażą nam kierunek, to i tak jeszcze damy sobie czas, by to wszystko przemyśleć. Zupełnie jak u dzisiejszej bohaterki. Dlatego ten tekst.