Rada siwego mędrca: „bo facet musi walczyć do końca”

Tego spotkania Marek nie mógł sobie zaplanować. Jechał akurat w trasę swoim autem, gdy na poboczu zatrzymał go starszy jegomość. Mężczyzna pochodził z pobliskiej wsi. Wybierał się akurat do miasta. Marek lubi zabierać ludzi na stopa. Jak sam twierdzi, rozmowy z nimi są często dla niego niezwykle odkrywcze. Tak miało być także i tym razem.

Pan Jan, jak się szybko okazało podczas rozmowy, wybierał się do miasta naświetlać komórki rakowe. Był bardzo rad, że Marek zgodził się go zabrać. To bardzo skróciło mu drogę. Pan Jan miał na oko 66 lat. Normalny, czerstwy mężczyzna ze wsi, który poprzez swoje życiowe doświadczenie oraz to, że nie „pęka” mimo trudności, staje się dla innych jeszcze jednym życiowym drogowskazem. Drogowskazem, który w tym czasie był akurat bardzo potrzebny Markowi. Jak sam przyznał się później, opisując całe to zdarzenie: „Rozmawiało mi się z nim wspaniale. Jechałem z prawdziwym siwym mędrcem”.

Szybko się okazało, że pan Jan ma trzy córki. I wcale nie żałuje, bo – jak sam przyzna w szczerości – jak dziś patrzy na tych facetów, co to dokoła, to już woli te dziewczyny wychowywać.

Markowi bardzo pasowało takie poczucie humoru. Zdrowe podejście do siebie. Z racjonalnym dystansem. Potem pan Jan zaczął opowiadać o swoim życiu. 38 lat w małżeństwie z tą samą żoną, o której mówił z wielką troską. Martwił się, że zostaje sama, gdy on jeździ do szpitala. To, co Markowi wyraźnie zaimponowało, to to, że ten starszy człowiek, pomimo choroby miał wszystko zaplanowane i rozsądnie rozwiązane. Mimo trudności nadal utrzymywał trzy krowy na gospodarce. Robił to tylko po to, by mieć się czym zajmować. I znów cytat Pana Jana: „bo facet musi walczyć do końca”.

Całe życie był cieślą i stwierdził, że gdyby nie ta choroba, to „jeszcze by po rusztowaniach biegał”. Wspomniał o swoim ukochanym psie, z którym chodził na dalekie spacery. Pies zdechł niedawno. Ze starości. Od kilku tygodni nie chodził już ze swoim panem, tylko czekał na niego w bramie...

Wtedy Marek zapytał go o zabiegi. Czy to naświetlanie komórek rakowych jest bolesne. Pan Jan odpowiedział rozbrajająco i z uśmiechem: „Niespecjalnie, ale wolałbym ten czas spędzić na spotkaniu z przyjaciółmi”. 
    
Rok temu na św. Jana wyprawił z żoną swoje imieniny. Zamówił piękny namiot, pod którym spotkali się goście, a wśród nich rodzina i sąsiedzi. Opowiadał, że była przepiękna noc świętojańska, a oni rozmawiali i śmiali się do samego rana. Wszystko w świetle powieszonych pod namiotem latarenek.

„I gdy już wszystko w życiu poukładałem i chciałem nacieszyć się córkami i wnukami, przyszła choroba. Takie życie. Ale nie będę siedział i o śmierci myślał” – mówił dalej. Marek wiedział, że to nie były tylko słowa. Postawa tego dopiero co poznanego człowieka nie miała w sobie nic, co by mogło zdradzać jakikolwiek objaw trawiącej go choroby czy wieku. Mimo tego, że miał na sobie pieluchę, o czym sam powiedział wcześniej Markowi, był nadal czujnym, zdyscyplinowanym i zwartym mężczyzną. Jednocześnie pełnym humoru i otwartości. Typ prawdziwego życiowego wojownika, który walczy i nie poddaje się do końca – bez względu na okoliczności. Jeden z tych wyjątkowych ludzi, którzy zjednują sobie szacunek i sympatię od pierwszych chwil znajomości. Takie przynajmniej było doświadczenie samego Marka.

Podczas całej tej podróży pan Jan nie zdradzał swojej religijności. Zapewne zauważył, że gdy wsiadał, Marek akurat odmawiał różaniec. Na koniec, gdy podjechali już pod szpital, wyciągnął pieniądze, chcąc zapłacić za przejazd. Gdy Marek kategorycznie odmówił, mężczyzna zapytał go, jak w takim razie może się odwdzięczyć. Marek odpowiedział, żeby pan Jan się za niego pomodlił. I wtedy się wydarzyło…

W oczach Pana Jana pojawiły się łzy. Odparł ze wzruszeniem, że jest gorliwym katolikiem i będzie od tego dnia mówił za Marka różaniec. Marek również się wzruszył, obiecując, że i on będzie od dziś robił dokładnie to samo. W jego intencji. Ten twardy chłop wysiadał ze łzami w oczach i machał do Marka, gdy ten odjeżdżał z przyszpitalnego parkingu. Przez tę godzinę naprawdę zdążyli się zaprzyjaźnić. Choć zapewne nigdy więcej w życiu już się nie spotkają.

– Taka męska przyjaźń jest święta. To jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie mogą spotkać człowieka – wspomina dziś Marek. – Prawdziwe braterstwo może rozkwitnąć nie tylko w walce o wspólną sprawę, w szkolnej ławie czy gdzieś w okopach. Czasami wystarczy chwila, abyśmy poczuli się prawdziwymi Braćmi. Będę się modlił za Pana Jana, do kiedy tylko mi starczy sił. I wszystkich czytających ten tekst proszę o to samo.