Rozumiejcie chwilę obecną…

Nie jest łatwo zrozumieć świat, który tak dynamicznie zmienia się na naszych oczach. Nie jest łatwo tłumaczyć go dzieciom i przygotowywać do życia w tym świecie (choć nim dorosną, on zapewne i tak się zmieni). Czy jesteśmy na straconej pozycji?

Sama sobie często zadaję to pytanie, szczególnie kiedy przychodzi mi się mierzyć choćby z problemami moich dzieci. Problemami, które – kiedy ja byłam w ich wieku – w ogóle nie istniały. Bo czy w naszych klasach byli uczniowie określający się mianem niebinarnych? Czy dyskutowaliśmy o czyichś orientacjach seksualnych, czy ideologie gender czy LGBT spędzały nam sen z powiek? Mimo że chodziłam do warszawskiego liceum, nikt takimi problemami się nie zajmował. One po prostu nie istniały w przestrzeni publicznej, a jeśli gdzieś były, to tak daleko od głównego nurtu, że naprawdę dotyczyły marginesu. Dziś ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej. W klasie moich dzieci, a także dzieci moich znajomych nie brakuje uczniów otwarcie deklarujących się jako LGBT i to we wszystkich możliwych odmianach. Rodzice, nauczyciele, intelektualiści już dawno przestali mieć dla nich autorytet. Ten zastąpili influencerzy czy różnej maści tiktokerzy. To oni dziś wyznaczają trendy, to ich życiem żyją młodzi ludzie, to oni im mówią, co mają kupować, w co się ubierać, jakiej słuchać muzyki. Czy to świat stanął na głowie, czy my już nie nadążamy za zmianami i powinniśmy zrobić wszystko, żeby ten rozpędzony świat zatrzymać?

Niestety, ani świata nie da się zatrzymać, ani nie da się go cofnąć na linii czasu o ileś dziesiątek lat. Można oczywiście zamknąć się w getcie, wyłączyć społecznościówki, wszelkie media, odciąć się od wszystkiego i żyć jak Amisze. Tylko czy to jest rozwiązanie? Na dłuższą metę na pewno nie. Zamiast więc narzekać, warto zrobić coś innego. Mimo że od pierwszej niedzieli Adwentu minęło już kilka dni, cały czas pracują we mnie słowa z niedzielnego czytania z Listu do Rzymian. Pierwszy wers przygotowanej na tę niedzielę perykopy brzmiał: „Rozumiejcie chwilę obecną”. Choć nie jest to zadanie proste, warto podjąć wysiłek, żeby przynajmniej trochę postarać się ten świat zrozumieć. Warto go posłuchać, a może nawet wsłuchać się w głos i pytania tych, dla których ten świat jest normą, bo oni innego świata nie znają.

Osoby wierzące, zaangażowane w życie Kościoła często mają tendencję do tego, by budować opozycję między światem toczącym się – ich zdaniem – po równi pochyłej a nami, marzącymi często o powrocie do czasu spokojnego i bezpiecznego (jeśli on faktycznie był, bo często po prostu idealizujemy przeszłość w taki sposób, że nie widzimy lub wypieramy to wszystko, co wtedy było złe. A na pewno było, tylko wolimy o tym zapomnieć). Można się oczywiście zżymać, że świat nie idzie we właściwym kierunku. Tyle że jest to zupełnie niechrześcijańskie. Chrześcijanin myśli inaczej. Świat jest stworzony przez Pana Boga, mamy w nim do odegrania swoją bardzo konkretną rolę. A to, co nas powinno odróżniać, to nadzieja. Nadzieja na to, że ten świat można zrozumieć.

Często też słyszę utyskiwanie, że jesteśmy tacy biedni, bo nikt nas nie rozumie. Czasem, kiedy słyszę religijną nowomowę, to sama się zastanawiam, czy w ogóle chcemy być zrozumiani, skoro posługujemy się zupełnie niezrozumiałym dla świata językiem. Zamiast więc się użalać się nad sobą, lepiej robić wszystko, żeby ten świat zrozumieć. Żyć po chrześcijańsku poszukiwać prawdy, jakakolwiek by ona była. To także poszukiwanie prawdy trudnej, być może bolesnej, ale w ostatecznym rozrachunku niezwykle oczyszczającej i wyzwalającej. A najważniejsze, warto, żebyśmy mimo wszystko zachowali radość z tego, że żyjemy i z tego, że będziemy zbawieni. Warto więc wziąć sobie do serca te słowa z przywoływanego dziś Listu do Rzymian: „Rozumiejcie chwilę obecną; teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdy uwierzyliśmy” (Rz 13, 11). A to jest przecież powód do radości.