Sami prosimy się o nieszczęście
Laicyzacja ma się całkiem dobrze. Pokazują to zarówno twarde dane statystyczne, jak i obserwacje czynione na co dzień w kościołach czy w szkołach na lekcjach katechezy. Coraz mniej młodych, coraz mniej dzieci. Dlaczego tak się dzieje?
Można zrzucić całą winę na współczesny świat, że zły, niedobry, promuje antywartości. Można zrzucić winę na rozmaite tęczowe i nie tylko ideologie. To bardzo proste. Wystarczy wskazać winnego – im bardziej abstrakcyjny, tym lepiej – i dalej trwać w samozachwycie, że przecież to nie my, to oni, źli ludzie, odwodzą młodych od Kościoła. A młodzi, jak te owieczki prowadzone na rzeź, idą pokornie za tymi, którzy pokazują im świat bez wymagań, bez odpowiedzialności, łatwy, lekki i przyjemny.
To oczywiście bardzo wygodna strategia. Nie chcę przez to umniejszać różnych negatywnych trendów, z którymi dziś nasze dzieci stają oko w oko, ale jednocześnie chciałabym zwrócić uwagę na to, że czasem my sami, ludzie wierzący, praktykujący robimy wszystko, żeby dzieciom Kościół obrzydzić. Tak, właśnie obrzydzić. I sprawić, że nie będą chciały do kościoła chodzić. Naprawdę. Nie dalej jak w ostatnią niedzielę byłam świadkiem przedziwnej wręcz sytuacji na tak zwanej mszy św. z udziałem dzieci. Faktem, że i dla celebransa, i dla wiernych jest to wyzwanie. Wie o tym doskonale każdy rodzic, który choć raz w takiej mszy uczestniczył. To, co tam się czasem dzieje, bardziej przypomina halę dworcową czy peron niż miejsce święte. I choć księża próbują zaprowadzić porządek, wprowadzić jakieś zasady, bywa z tym naprawdę bardzo różnie.
Podczas ostatniej niedzielnej mszy św. w sąsiedniej ławce siedziało dwoje znudzonych i zniecierpliwionych dzieci. Trochę się wierciły, trochę rozmawiały, a to się szturchnęły, a to zaczynały się śmiać. W sumie jak dzieci, nic zaskakującego w ich zachowaniu nie było. Tak po prostu dzieci reagują na za długie kazanie czy przegadane ogłoszenia parafialne. Zaskakujące było natomiast zachowanie dorosłych. Dlaczego? Bo zaczęli dzieci straszyć. Jeszcze co prawda nie ogniem piekielnym, choć myślałam, że i do tego dojdzie, tylko… księdzem. Co i raz słyszałam za plecami uwagę adresowaną do dzieci: „Cicho bądź, bo ksiądz was zabierze”, „jak nie przestaniecie się kręcić, to zaraz ksiądz po was przyjdzie”, „o zobacz, zobacz, już po was idzie” (faktycznie ksiądz się zbliżał do tej ławki, ale nie dlatego, żeby porwać dziecko, tylko szedł akurat z tacą). Straszenie księdzem to niejedyne groźby, które usłyszały siedzące za mną dzieci, bo dorośli poszli jeszcze dalej, oznajmiając teatralnym szeptem: „Jak się nie uspokoisz, to już więcej do kościoła cię nie zabiorę”.
Pomyślałam sobie, co te dzieciaki zapamiętają z tej mszy. Obawiam się, że tylko tyle, że ksiądz jest jakimś strasznym potworem, który tylko czyha na to, żeby zabrać gdzieś wiercące się dziecko. Trzeba więc w napięciu się rozglądać niczym szpieg z Krainy Deszczowców, czy przypadkiem żaden wróg w sutannie się nie zbliża. A jaki obraz kościoła dostały? Że to miejsce, do którego chodzi się w nagrodę za bycie grzecznym. A że nieraz czas w kościele się dłuży, szczególnie kiedy dziecko nie wie albo nie rozumie, co się na ołtarzu dzieje, świadkiem jak wielkiej jest tajemnicy, to może rzeczywiście nie warto tam chodzić i nie narażać się na bycie porwanym przez któregoś z księży.
To nie znaczy, że w kościele można robić wszystko – urządzać wyścigi w nawie głównej, robić piknik pod ołtarzem czy włączać głośną zabawkę. Każdego z nas, i dużego, i małego, w miejscu publicznym, a takim jest kościół, obowiązują pewne normy i zasady. I warto dzieci na nie uczulać, ale nie strasząc je księdzem w czarnej sutannie, tylko uwrażliwiać na piękno liturgii. Wiem, że są tacy rodzice, którzy to robią w sposób tak subtelny i delikatny, że nawet po latach dorosłe już dzieci pamiętają, jak mama tłumaczyła im, co się dzieje na ołtarzu, albo tata brał je na ręce i wszystko wyjaśniał. Te pozytywne wspomnienia zbudowały wiarę tych osób. Nie ma w nich lęku i strachu, bo przecież Bóg jest Miłością, który czeka na nas każdego dnia. I zachęca: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. I tych małych, i dużych, i tych, którzy siedzą spokojnie, i tych, którym trudno usiedzieć w jednym miejscu. I także tych, którym do tych małych brakuje cierpliwości i czasem do głowy przychodzą im niezbyt mądre pomysły.