Siostry potrzebują naszego wsparcia!

    Niekiedy wygląda to tak: regularnie modlimy się za kapłanów, bo wielokrotnie słyszeliśmy, że tak trzeba robić, jeśli chcemy mieć dobrych księży, natomiast kiedy sami jesteśmy w potrzebie, kiedy dzieje się coś trudnego w naszych rodzinach czy u przyjaciół, to chwytamy za telefon i obdzwaniamy znajome klasztory, prosząc o wstawiennictwo  – siostry w takich sprawach są przecież niezawodne.

    - Wielu ludzi w ogóle nie pomyśli o tym, że zakonnice, które tyle robią - często w cichości, pokorze i ukryciu - też potrzebują naszej modlitwy, bo życie w klasztorze wcale nie jest tak łatwe, proste i przyjemne, jak nam się czasem wydaje – mówi Joanna Hadzik. I wie, co mówi, ponieważ od dzieciństwa miała bliski kontakt z siostrami: ciocia-zakonnica, józefitki w parafii, liceum u urszulanek, dni skupienia u elżbietanek.

    To właśnie w czasie rekolekcji u tych sióstr Joannie wpadł do głowy pomysł założenia Duchowego Dzieła Adopcji Sióstr Zakonnych. Szybka sonda wśród znajomych zakonnic utwierdziła ją w przekonaniu, że w tym wszystkim może maczać palce Duch Święty. - Gdyby nie On, już dawno bym to rzuciła, bo przy samym tworzeniu strony internetowej miałam dość – śmieje się Joanna. Dziś ekipę DDASZ, które w listopadzie będzie obchodzić swoje trzecie urodziny, tworzy kilka osób w różnym wieku (jedna z nich edytuje stronę w języku rosyjskim), a duchowym opiekunem inicjatywy został biblista ks. Andrzej Demitrow. Joanna "wyhaczyła" duchownego wśród swoich znajomych na … Facebooku. Całemu przedsięwzięciu patronuje św. Faustyna, o czym – dzięki specjalnej ankiecie – zdecydowali na początku istnienia strony Dzieła jej użytkownicy.

    Trudno nie dociekać, dlaczego dwudziestoletnia kobieta angażuje swoje siły i czas w organizowanie modlitewnego wsparcia dla zakonnic. - Niektórzy myśleli, że robię to, ponieważ sama chcę iść do klasztoru – mówi Joanna. – A chce pani? – dopytuję. – Kiedyś miałam taki pomysł, ale już mi przeszło – śmieje się. Otoczenie nie patrzy na nią jak na dziwoląga, co pewnie wynika z tego, że większość jej znajomych obraca się w kręgach kościelnych. – Raczej słyszę: Wow! Fajnie, że robisz coś ponad program, coś więcej niż pójście w niedzielę na mszę – opowiada Joanna.

    Pozytywnych reakcji nie brakuje także wśród samych zainteresowanych. S. Sylwia pisze na stronie DDASZ: „Jest to dla mnie wielka łaska. Świadomość, że mam takiego ziemskiego jakby Anioła jest dla mnie darem, jak i zadaniem. Dobrze, że są podejmowane takie inicjatywy, niech Bóg wynagrodzi”. S. Łukasza: „Witam serdecznie i z serca dziękuję Osobie, która mnie adoptowała i otoczyła modlitewną opieką… Niech Dobry Bóg błogosławi i napełnia potrzebnym dobrem. Chwała Panu za to piękne DZIEŁO…”. S. Irmina: „Bardzo piękna inicjatywa, my też potrzebujemy bardzo waszej modlitwy. Proszę dobrą duszę o adopcję”.

    Jak to wszystko działa? Kandydatka do „adopcji” zgłasza się sama bądź została zgłoszona przez kogoś  (czasem przez swoją współsiostrę), co odbywa się drogą mailową (szczegóły na stronie DDASZ). Dana zakonnica trafia na listę sióstr, które czekają, aż ktoś zaoferuje im swoje wstawiennictwo - na jakiś czas albo dożywotnio. W ten sposób już ponad sześćset konsekrowanych kobiet ma zapewnione duchowe wsparcie, które przydaje im się nie tylko na drodze rozwoju wiary, ale także w wypełnianiu codziennych zadań. Być może samo słowo „adopcja” w kontekście osób dorosłych nie jest zbyt szczęśliwe, ale niewątpliwie wskazuje na duże zaangażowanie i poważne potraktowanie sprawy.

   Siostry pracują przecież w szpitalach, hospicjach, różnego rodzaju domach opieki, w szkołach, seminariach, często wykonują także najprostsze – ale za to ciężkie – prace, takie jak prowadzenie kuchni, pranie, sprzątanie. Również te zakonnice, które wybrały życie za murami klasztorów kontemplacyjnych, nie mają wcale sielanki, choć czasem tak właśnie o nich myślimy. - Dla mnie zupełnie niepojęte jest na przykład to - mówi Joanna Hadzik - że siostry różowe [Służebnice Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji - red.] wstają o godz. 1 w nocy, żeby adorować Jezusa, a potem znowu idą spać. Nawet tutaj, w tak prozaicznej sytuacji jak budzenie się w nocy mogą potrzebować wsparcia, żeby im zwyczajnie wystarczyło na to siły. Kto wie, może wtedy któraś z nich modli się właśnie za mnie?

 

Fot. Krzysztof Stępkowski