Spotykając Słowo

Niedziela, VIII Tydzień Zwykły, rok C, Łk 6,39-45

Jezus opowiedział uczniom przypowieść: "Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego. Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało. Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia, ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta".

 

Już Ojcowie Kościoła dostrzegali wartość poznania samego siebie w życiu duchowym. Św. Katarzyna ze Sieny uważała owo poznanie za pierwszy etap w rozpoczęciu duchowej drogi. Człowiek wyraża się poprzez swoje czyny, gesty, słowa. Jednak nie zawsze oddają one rzeczywiście to kim naprawdę jest. W modlitwie każdy z nas uczy się siebie. Przede wszystkim w modlitwie ciszy, w której spotykamy się z naszym prawdziwym wnętrzem. Nie jest nam łatwo dostrzec i zaakceptować prawdę o nas samych. Jacques Philippe mówi, że to właśnie w modlitwie odsłania się to kim jesteśmy, dlatego jest nam tak trudno wytrwać przy Bogu po prostu, bez słów. To pierwszy etap, w którym odsłania się przed nami nasza prawda. To kim chcielibyśmy być zderza się z tym kim jesteśmy. Widzimy się słabi, niewytrwali, bezradni, niepobożni, widzimy, że między nami a Bogiem jest przepaść. Jeśli jednak wytrwamy w tym poznaniu, dojdziemy do jeszcze prawdziwszego obrazu nas samych, a mianowicie, że Bóg tę właśnie słabość nazywa swoim umiłowanym dzieckiem. 

Tylko człowiek, który naprawdę doświadczył własnej ułomności i ograniczoności, może z miłością spojrzeć na braci. Św. Tereska od Dzieciątka Jezus mówiła, że to co najbardziej podoba się Bogu w jej małej duszy, to, to że kocha ona swoją małość i nicość. Słabość pozwala nam dostrzec potrzebę Boga w naszym życiu. Wołamy do niego z wnętrza naszej słabości, a on przytula nas swoją wielkością (Viktor Frankl). Doświadczenie własnej słabości pomaga z wyrozumiałością spojrzeć na błędy innych. Im bliżej Boga, tym więcej światła, tym bardziej człowiek uświadamia sobie swoją grzeszność. Wtedy o żadnym ze swych braci nie powie nic gorszego czego nie powiedziałby o sobie. „Belka w jego własnym oku” jest dla niego wystarczającym zgorszeniem. 

Bóg nie poprzestaje na ukazaniu człowiekowi prawdy o nim samym. Ukazuje mu również prawdę o Sobie jako Bogu. Bóg tę właśnie małość i nicość podnosi, miłuje, wzywa, wspomaga, przemienia. Owa słabość staje się miejscem spotkania Miłosiernego Boga z grzesznym człowiekiem. A dokonuje się ono w sercu człowieka. Tam, gdzie odkrywa on, że jest kochany. To stamtąd wydobywa swój skarb, a więc miłość do samego siebie do bliźniego i do świata. To właśnie ta miłość jest motywem jego działania i mówienia: „z obfitości serca mówią usta”: chwali Boga za Jego Miłosierdzie. 

Kiedy człowiek ucieka od swojej własnej słabości zaczyna ze skarbca swego wnętrza wydobywać gorycz. Nie wierzy, że Bóg jest miłością. I jak bez miłosierdzia patrzy na siebie, tak też postrzega innych i zamiast usuwać własną belkę, próbuje wyciągać drzazgi, nie mając w sobie poznania Bożej miłości jego czyny są bezowocne. „Moc w słabości się doskonali”, dlatego też Ten, który nas umiłował chce od nas dobrych owoców i codziennie wspiera nas swoją łaską byśmy je przynosili.