Św. Hildegarda z Bingen, cz. 2 - Wszystko jest łaską

 

ANNA SOSNOWSKA: Jaki jest Bóg, którego opisuje św. Hildegarda?

S. BLANKA SZYMAŃSKA OSB: To bardzo ciekawa i zarazem ogromna przestrzeń myśli naszej Świętej, w świetle których można wręcz mówić o pewnym zderzeniu światów, ponieważ Bóg w średniowieczu był postrzegany jako surowy i niedostępny Sędzia, który za dobro wynagradza, a za zło karze, i którego należy się lękać, natomiast Bóg Hildegardy – na ile ją poznaję – był Bogiem osobowym, Bogiem Trójjedynej Miłości, pragnącym relacji z człowiekiem, swoim stworzeniem.

Skąd u niej to odkrycie?

Myślę, że takie rozumienie Boga w znacznym stopniu wyrosło z dzieciństwa Hildegardy, która  - musimy o tym pamiętać - została oddana przez rodziców do klasztoru w wieku ośmiu lat. Była ich dziesiątym dzieckiem, bardzo chorowitym, o niespecyficznych zachowaniach, więc niektórzy interpretatorzy uważają, iż rodzice w ten sposób chcieli pozbyć się kłopotu, inni natomiast utrzymują, że była to po prostu dziesięcina. Hildegarda później podkreślała, że będąc tak małą dziewczynką, nie potrafiła zrozumieć powodu rozłąki z rodzicami, rodziną i przyjaciółmi i wcale nie chciała przebywać w klasztorze, a już na pewno nie całe życie. Wzrastanie w samotności, w dziecięcym opuszczeniu, choć u boku swojej mistrzyni Jutty von Sponheim, pozwoliło Hildegardzie wchodzić w coraz głębszą relację z Bogiem, którego najbardziej odkrywała w tajemnicy Wcielenia.

To niezwykłe, bo mówimy tutaj o historii, która zaczyna się od niezgody i wielkiego cierpienia, a potem prowadzi do odkrycia jakichś zupełnie nowych – i to w skali epoki! – duchowych przestrzeni.

Hildegarda wyraźnie nam pokazuje: zgoda na wolę Bożą jest z jednej strony zgodą na niewiadomą, ale nigdy nie jest zgodą na niebezpieczną – tak bym to określiła.

Tylko że ta wola Boża została jej w nieludzki sposób narzucona.

Hildegarda musiała zinternalizować wybór, przepracować wewnętrznie decyzję o pozostaniu w klasztorze i śluby złożyła dopiero między piętnastym a siedemnastym rokiem życia na ręce biskupa Ottona z Bambergu. Natomiast kiedy sama objęła urząd opatki, a miała wtedy trzydzieści osiem lat, nigdy nie zgodziła się na przyjmowanie do klasztoru tak małych dziewczynek, dedykowanych przez rodziców na zawsze do wspólnoty zakonnej. Na wychowanie – owszem, ale to była ówcześnie powszechna praktyka benedyktyńska.

To nie jedyna reforma wprowadzona przez Hildegardę, prawda?

Pierwszą podstawową reformę Święta przeprowadziła na własnym podwórku, odchodząc z dotychczasowego klasztoru w Disibodenbergu na wzgórze św. Ruperta (Rupertsberg w pobliżu Bingen), gdzie założyła nową wspólnotę. Nie godził się na to opat miejsca, w którym wzrastała, bo takie rozdzielenie mniszek i mnichów łączyło się w tamtych czasach z pozbawieniem męskiej wspólnoty wpływów do kasy zakonnej czy z utratą majątków wnoszonych na rzecz zakonu przez rodziny dzieci i kandydatek do wspólnoty żeńskiej. Hildegarda zapłaciła za te przenosiny wysoką cenę, bo przynajmniej kilka sióstr – były to przecież panny z dobrych i zamożnych domów - odeszło od niej w tym momencie, nie dając sobie rady, czy nie godząc się  na życie w skrajnie trudnych warunkach w okresie budowy klasztoru. Warto jednak podkreślić, że ta reforma nie była wymysłem Hildegardy, który przyszedł jej nagle do głowy, ale efektem jednej z wizji, jakiej doświadczyła. Ona po prostu zrobiła to, co Bóg jej nakazał.

Skoro jesteśmy przy wizjach – na ile Hildegardę kształtowały właśnie te niezwykłe ingerencje Boże, a na ile „zwykłe” praktyki, jak choćby Lectio Divina czy udział w liturgii, o których wcześniej Siostra wspominała?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Niewątpliwie odpowiedzi należy szukać we wszystkich – wspomnianych przez panią – wymiarach aktywności religijnej prorokini znad Renu. Ale dobrze byłoby podkreślić jeszcze i to, o czym mówi się niewiele: wizje były dla Hildegardy naprawdę trudnym doświadczeniem.

Dlaczego?

Zdolność przenikania spraw, które dopiero się wydarzą, pojawiła się u Hildegardy, kiedy była małym dzieckiem. Miała na przykład wizję cielaka - jeszcze przed jego przyjściem na świat – w której dokładnie opisała, jak to zwierzę będzie wyglądać po urodzeniu. Takich sytuacji zdarzało się wiele, więc rodzice zaczęli traktować Hildegardę jak dziecko psychicznie chore. Po tych wydarzeniach z domu, gdzie patrzono na nią dość dziwnie, Święta zamknęła się w sobie i przez wiele lat nie mówiła nikomu o swoich doświadczeniach. To zmieniło się mniej więcej koło czterdziestego drugiego roku życia, kiedy  wizje - ale już w bardziej teologicznym wymiarze - zaczęły powracać. Hildegarda za namową spowiednika opisała je i przesłała św. Bernardowi z Clairvaux, postaci bardzo znaczącej w tamtych czasach. Ostatecznie  jej wizje zyskały również aprobatę papieża Eugeniusza III, a przynajmniej niektóre ich fragmenty zostały odczytane także na synodzie w Trewirze.

Myślę, że z ludzkiego punktu widzenia takie wystawienie swoich duchowych doświadczeń na „widok publiczny” i poddanie ich ocenie musiało być dla Hildegardy bardzo trudnym przeżyciem…

Hildegardę przesłuchiwała także specjalnie do tego powołana komisja papieska. Jednak i ta nie znalazła u Świętej niczego, co byłoby niezgodne z ówcześnie panującym stanem wiedzy teologicznej czy zmyślone, więc ostatecznie komisja wydała pozytywną opinię o wizjach opatki z Rupertsbergu. Jak widać, to wszystko nie miało nic wspólnego z sielanką. Dlatego dla osób prawdziwie świętych doświadczenia mistyczne, wizyjne czy stygmatyczne są zazwyczaj powodem do skrytości, a nie manifestacji.

Jakim człowiekiem była Hildegarda, na ile jesteśmy dziś w stanie ułożyć jej charakterystykę?

Dla przykładu jedynie, w jej listach da się wyczytać pomiędzy wierszami także ją samą, ponieważ odpowiadając respondentom na pytania, ujawnia swój punkt widzenia i zdradza trochę, jaka jest.

Która z jej cecha rzuca się w oczy?

Nieustępliwość, ale taka Boża, wynikająca z przemodlenia tematu. Natomiast, jeśli Hildegarda ma wątpliwości – nie działa, i to samo radzi innym. Na przykład pewien opat wystosował do niej list, w którym pytał, czy będąc przełożonym jednej wspólnoty, powinien odpowiedzieć pozytywnie na prośbę braci z drugiego klasztoru, którzy także widzieliby go w roli swojego opata. Czy ty dasz radę? Czy rzeczywiście sprostasz obowiązkom wynikającym z urzędu? – dopytuje go Święta. Widać tu pewną ostrożność, choć przecież ona sama czuwała nad klasztorem w Rupertsbergu oraz nad tym, który ufundowała kilka lat później w Eibingen, po drugiej stronie Renu.

Co jeszcze można powiedzieć o Hildegardzie?

Myślę, że to była osoba niezwykle wrażliwa - o czym także mało się mówi, ale i niezwykle twarda; bardzo wymagająca i jednocześnie bardzo czuła. Właściwie w życiu i posłudze streszczała to, co zapisał nam św. Benedykt w rozdziale drugim Reguły poświęconym temu, jaki powinien być opat – że nad jednymi ma pochylać się z wyrozumiałą dobrocią i łagodnością, a innym stawiać wyższe wymagania, niejednokrotnie stosując również i kary.

Wracamy tu do tego, o czym mówiła Siostra już wcześniej: duchowość i tradycja benedyktyńska naprawdę miały fundamentalny wpływ na to, jakim człowiekiem była Hildegarda.

To jest rzeczywiście niezwykłe. Trzeba jeszcze pamiętać, że klasztor, w którym Święta wzrastała, znajdował się na trakcie handlowym, więc było to miejsce wymiany zarówno towarowej - nie tylko różnych produktów czy przypraw kulinarnych, ale i literatury. Na pewno docierały tam dzieła starożytnych pisarzy, które Hildegarda prawdopodobnie zgłębiała, co poszerzało jej spojrzenie na świat – świat, który na początku znała tylko z  perspektywy klauzury zakonnej. A potem potrafiła odnaleźć się choćby na dworze cesarskim (Ingelheim am Rhein), kiedy upominała cesarza Fryderyka I Barbarossę. Napisała mu zresztą w pamiętniku: nie możesz się usprawiedliwiać – musisz się zdecydować…

W jakim kontekście to się działo?

Chodziło o jego zachowania i wpływy na Kościół, konflikt z papieżem Aleksandrem III i spór o inwestyturę, w którym występował jako Święty Cesarz Rzymski.

Hildegarda była nieprzeciętna i naturalną reakcją na jej życiorys jest lekkie niedowierzanie (że tyle rzeczy można zrobić) i podziw. Ale w czym ta święta może być nam bliska?

W przeżywaniu codzienności zgodnie z wolą Bożą, tak zwyczajnie – dzień po dniu. A dla wielu, myślę, może być bliska w doświadczeniu kryzysu (który dotyka nas i na poziomie osobistym, i na poziomie wspólnotowym, społecznym, moralnym czy religijnym), w doświadczeniu straty (rozwód, śmierć, zdrada) czy chociażby w przeżywaniu choroby, upokorzenia, samotności.

Jej historia świetnie pokazuje, że wszystkie nasze doświadczenia są jakimś potencjalnym dobrem, że naprawdę nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Hildegarda odnosi to do pewnej logiki Bożej czy szeroko rozumianej ekonomii zbawienia, której może nie rozumiemy w tym momencie, ale jeżeli przyjmiemy z wiarą, że to wszystko jest dla nas łaską, to ta łaska będzie w nas owocować w dobrym tego słowa znaczeniu. Nawet choroba, zwłaszcza ciężka, może być szansą daną człowiekowi – to także jest jedno z odkryć Hildegardy, pozwalające uporządkować nasze spojrzenie na ten aspekt swojego życia.

Doświadczanie Boga i Jego energii w naturze, w kosmosie było mocno wpisane w całościową wizję świata i człowieka, wypracowaną przez Hildegardę. Ale to, co zachwyca, staje się także źródłem nadużyć, bo autorytetem tej Świętej chętnie podpierają się choćby bioenergoterapeuci, ezoterycy czy wyznawcy New Age.

Zacznijmy od samej Hildegardy, która w październiku 2012 roku (7.10.2012), cztery dni przed rozpoczęciem Roku Wiary, została ogłoszona doktorem Kościoła. Ten fakt wiąże się z potwierdzeniem trzech wymiarów: że jest to osoba święta; po drugie, że cała jej nauka jest ortodoksyjna, czyli zgodna z tym, czego naucza Kościół; i w końcu, że Kościół uznaje całą jej spuściznę bez wyjątku i zachęca wiernych, by pochylali się nad nią, zgłębiali i przekładali na własne życie. Te trzy aspekty są tu kluczowe. W dokumencie potwierdzającym świętość Hildegardy, a podpisanym przez papieża Benedykta XVI, który  przecież tyle lat stał na czele Kongregacji Nauki, Ojciec Święty napisał, że zasięgnął opinii różnych znawców oraz rozważył wszystkie za i przeciw, i teraz (10.05.2012) uroczyście oświadcza, że w całej twórczości Hildegardy nie ma niczego, co mogłoby wprowadzać jakiś niepokój w życiu ludzi.

Natomiast wiadomo, że można Hildegardę – i nie tylko ją – wykorzystać, wyciągając z kontekstu fragment potwierdzający czyjeś błędne założenia lub całą ideologię.

Jak się przed tym uchronić?

Główne kryterium to zadanie sobie pytania: czym kieruje się dana osoba czy grupa, korzystająca z dziedzictwa Hildegardy? Tak, jak wybieramy sobie spowiednika czy fryzjera, powinniśmy też odpowiednio wybrać choćby lekarza, który nie wyprowadzi nas na manowce. Zasada moralna w Kościele jest taka: nie wolno działać w wątpliwym sumieniu. Jeżeli ktoś używa elementów związanych z twórczością Hildegardy, to na pewno trzeba mu się przyjrzeć i kiedy widzimy coś niepojącego, należy się wycofać. Idąc za myślą samej Hildegardy, która przenikała jej aktywność, zalecam dużo rozwagi i wnikliwości oraz otwarcia na łaskę Ducha Świętego, który podpowie, z kim mamy do czynienia – nie widzę tu innego rozwiązania.

 

Przeczytaj także: Św. Hildegarda z Bingen, cz. 1 - Rozwój
 

s. Blanka Szymańska - benedyktynka, doktor nauk humanistycznych. Absolwentka KUL-u w zakresie teologii, poradnictwa psychologicznego i psychoterapii oraz UKSW w zakresie historii literatury wczesnochrześcijańskiej. Od kilku lat jest dyrektorem Centrum Oświatowo Dydaktycznego w Ełku. Organizuje rekolekcje i warsztaty poświęcone Hildegardzie z Bingen, jest także prelegentką na wielu konferencjach na temat Świętej.

Polecamy stronę ZGROMADZENIA SIÓSTR BENEDYKTYNEK MISJONAREK
oraz
CENTRUM OŚWIATOWO DYDAKTYCZNEGO W EŁKU


Fot. sxc.hu