Św. Jan Chrzciciel, cz. 2 - Siła autentyczności

        Spójrzmy na Jana: to mężczyzna w ubraniu z sierści wielbłąda, wokół bioder ma skórzany pas, żywi się szarańczą i leśnym miodem, życie spędza na pustyni. To nie on idzie do ludzi, ale ludzie przychodzą do niego (wielu, co warto uczciwie zaznaczyć, nie z chęci nawrócenia, ale ze zwykłej ciekawości, o czym wspominał sam Jezus).

       Chrzciciel całym swoim stylem bycia wypełnia misję, która została mu „zadana” już przy jego urodzeniu: „A ty, chłopcze, będziesz nazwany prorokiem najwyższego; bo pójdziesz przed Panem przygotować Jego drogi” (Łk 1,76). Nie próbuje jakoś ugładzić swojego wizerunku, nie zabiega o poklask słuchaczy, przymilając się do nich, ale robi wszystko zgodnie ze swoim wewnętrznym przekonaniem. Mówi wprost: „Potomstwo żmijowe, kto wam pokazał, jak uniknąć nadchodzącego gniewu? Wydajcie więc owoce godne nawrócenia, a nie zaczynajcie się tłumaczyć: Abraham jest naszym ojcem” (Łk 3, 7-8). Herodowi, który poślubił żonę swojego brata, głośno wytyka: „Nie wolno ci jej mieć”(Mt 14,4), za co, jak wiemy, zapłaci najwyższą cenę.

        Wyrazistość Jana (bo trudno przecież nie dostrzec takiej postaci i o niej nie dyskutować) prowokowała różne domysły na jego temat. Jedni mówili, że to Eliasz wrócił na ziemię, inni, że to chyba sam Mesjasz, nie brakowało również i opinii mniej pochlebnych. "Zły duch go opętał" – wnioskowali niektórzy, patrząc na tak ascetyczny tryb życia Chrzciciela (por. Mt 11,18).

       Jedno jest pewne: Jan był sławny i mógł tę sławę wykorzystać na swoją korzyść. Mógł porzucić wyznaczoną mu naprawdę mało wdzięczną misję i wykreować siebie na kogoś większego, niż w rzeczywistości był. Czy gdyby powiedział: Tak, macie rację, oto stoi przed wami zapowiadany Mesjasz, nie uwierzyliby mu? Prawdopodobnie wielu jego zwolenników przyjęłoby to wyznanie bez cienia wątpliwości.

        Tymczasem Chrzciciel, zapytany o swoją tożsamość przez kapłanów i lewitów, przysłanych specjalnie z Jerozolimy, żeby wybadać teren, odpowiada: „Nie jestem Mesjaszem”. Oni próbują go docisnąć: „Cóż więc? Jesteś Eliaszem?”. On im na to: „Nie jestem”. A może w takim razie prorokiem? - dopytują. Jan znowu zaprzecza. No to powiedz nam, niecierpliwią się pewnie tamci, kim ty właściwie jesteś? „Jestem głosem, który woła na pustyni: Wyrównajcie drogę Pana”– odpowiada Chrzciciel (por. J 1,19-23). I dodaje, żeby już wszystko było jasne: „Ja chrzczę wodą, wśród was jednak pojawi się Ten, którego wy nie znacie. Wprawdzie przychodzi On po mnie, lecz ja nie jestem godny rozwiązać Mu rzemyka u sandałów” (J 1, 26-27).

       Jan strzeże swojej tożsamości i misji, pilnuje tego, by nie wejść w czyjeś buty. Ale można się domyślić, że ten niewzruszony prorok także miewał chwile wątpliwości, których echo dobitnie słychać w pytaniu zadanym przez niego Jezusowi zza więziennych kratek: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?" (Mt 11,3). Przecież Jan doskonale znał Jezusa - po raz pierwszy „spotkali się” jeszcze w okresie prenatalnym i z ewangelicznego opisu jasno wynika, że Chrzciciel już wtedy „wyczuł”, kto tu jest tylko głosem, a kto Słowem. Więc kiedy Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność, tak różniącą się w stylu od działalności Jana, ten musiał zadawać sobie pytanie, czy oby na pewno wszystko robił dobrze, czy właściwie odczytywał znaki? Nie próbuje jednak – znowu – stać się nie-sobą, ale wytrzymuje na drodze wskazanej mu kiedyś przez Boga, którą odczytał jako swoją. Za co zresztą Jezus publicznie go pochwalił: „Zapewniam was: Nie ma większego człowieka od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11).

        Ks. Andrzej Adamski zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz, świadczącą o wielkości poprzednika Chrystusa i o ogromnej sile jego charakteru. Mowa tu o szalenie trudnej umiejętności usunięcia się w cień i zadowolenia się byciem tym drugim: „Od momentu, gdy spełnił wolę Jezusa i ochrzcił go, a następnie publicznie wskazał, że to właśnie Jezus jest zapowiedzianym Mesjaszem, Jan zaczyna wszystko tracić. Zaczyna odchodzić w cień. Uczniowie, którym wskazał Jezusa - Andrzej i Jan - odchodzą od Chrzciciela i stają się pierwszymi uczniami Jezusa. Gdy Jezus zacznie nauczać i uzdrawiać, tłumy nad Jordanem przerzedzą się, by z czasem zupełnie zniknąć. Wreszcie Jan straci na rozkaz rozgniewanego króla wolność, w końcu odda życie. I co w tym wszystkim ciekawe - akceptuje taki porządek rzeczy. Wie, że trzeba, aby to Jezus wzrastał. On, Jan Chrzciciel, głos wołającego na pustyni, spełnił już swoje zadanie”.

        Dla wielu adwent to czas szukania na nowo, w perspektywie Boga, siebie; czas konfrontowania się z pytaniem: kim jestem?, dokąd idę? i czy dobrą drogą? Jak widać, warto w tych poszukiwaniach wziąć pod ramię św. Jana Chrzciciela, bo przecież nie bez powodu Kościół tak wyraźnie w liturgicznych czytaniach stawia nam go teraz przed oczami.

 

Przeczytaj także: Św. Jan Chrzciciel, cz. 1 - Specjalista od kryzysu