Św. Joanna Beretta Molla, cz. 1 - Afirmacja życia

Kto by pomyślał, że te zdania, zaczerpnięte z listów do męża, wyszły spod pióra świętej?  

    „Wspaniała kobieta kochająca życie” – tak o Joannie Beretcie Molli mówił kard. Carlo Maria Martini. Na zdjęciach pięknie się uśmiecha, ma starannie ułożone włosy i nienagannie skrojone kostiumy. Uwielbiała wyprawy w góry i jazdę na nartach: „Zwykle około godziny jedenastej rozpoczynam pod okiem instruktora kurs i... bez fałszywej skromności, nauczyłam się nawet zjazdów nieco trudniejszych” – relacjonowała przyszłemu mężowi, Piotrowi Molli. Z lubością słuchała muzyki klasycznej, w której świat wdrażała nie tylko jego, ale i dzieci od najmłodszych lat. Mówiła, że „dobrze jest pracować” – sama spełniała się zawodowo jako lekarz – „ale trzeba też znaleźć czas na odpoczynek”. Przyjemność sprawiało jej chodzie do teatru, dbanie o siebie czy spędzanie wolnego czasu w dobrym towarzystwie.

   Joanna przełamuje stereotyp świętego gardzącego światem, zanurzonego wyłącznie w skrajnej ascezie. Potrafiła docenić uroki życia, które nie tyle odsuwały ją od Boga czy zakłócały komunikację z Nim, co raczej wywoływały większy zachwyt Stwórcą i prowokowały do szczerego dziękczynienia. Może stąd brała się jej niezwykła zdolność do „wnoszenia nastroju świętowania” w codzienność, na co zwrócił kiedyś uwagę Piotr Molla.

Zwykła, niezwykła

  Choć od dawna wiadomo i niejednokrotnie Kościół to podkreśla, że świętość nie jest opcją zarezerwowaną wyłącznie dla księży czy zakonników, do grona wyniesionych na ołtarze trafiło do tej pory niewiele żon i mam, które nie wylądowałyby ostatecznie - po śmierci mężów i odchowaniu dzieci - za drzwiami klasztoru, dopełniając swego żywota w wyłącznym poświęceniu Bogu.

   Joanna Beretta Molla udowadnia, że droga świętości może prowadzić przez krajobraz zgoła inny, usiany sprawami do bólu niekiedy codziennymi – bo trzeba urządzić gabinet lekarski, bo znowu są potrzebne talony na paliwo, bo córka ma kłopoty z jedzeniem i ciągle ulewa jej się pokarm, bo mąż jest w kolejnej podróży służbowej, a przydałby się w domu.

   Kiedy osiem lat po śmierci żony (Joanna zmarła w 1962 r.) Piotr Molla usłyszał o pomyśle rozpoczęcia jej procesu beatyfikacyjnego, powiedział: „Nie jestem przekonany, żebym żył ze świętą”, ponieważ do głowy by mu nie przyszło, jak sam przyznaje, że mogłaby nią zostać „zwykła”, choć cudowna kobieta.

   No właśnie. Czy Joanna była rzeczywiście taka zwykła, czy zwykła była ich rodzina? Każdego dnia przed snem modlili się wspólnie z dziećmi. Codziennie odmawiali różaniec, a pani Beretta Molla przed pracą uczestniczyła we Mszy świętej. Jeśli miała wolną chwilę, wpadała choćby na kilka minut medytacji do sąsiadującego z ich domem kościoła. Była mocno zaangażowana w wolontariat, a o stopniu tego zaangażowania Piotr Molla dowiedział się  dopiero po jej śmierci. Sam mocno podkreśla, że na urok i atrakcyjność  Joanny - bo to niewątpliwie kobieta bardzo atrakcyjna - w dużej mierze wpływało jej zaufanie do Boga i powierzanie się Opatrzności.

Męczennica?

Takie nastawienie na pewno pomagało Joannie w najtrudniejszych chwilach życia. Każda z trzech ciąż - a dzieci traktowała jako wielkie szczęście - była dla niej ogromnym wyzwaniem, bo źle ten stan znosiła, o czym nie chciała za bardzo mówić zapracowanemu i naprawdę przejętemu losem swoich podwładnych mężowi.

   Jednak kiedy Joanna zaszła w ciążę po raz czwarty, wykryto w jej macicy włókniaka. Najbezpieczniejszą dla jej zdrowia – i życia! – opcją byłoby usunięcie zmiany chorobowej wraz z płodem, na co pani Molla absolutnie się nie zgodziła. Operacja wycięcia samego włókniaka powiodła się, a kolejnych siedem miesięcy ciąży przebiegało bez większych komplikacji. Przed porodem Joanna zastrzegła mężowi, że gdyby coś poszło nie tak, lekarze mają ratować przede wszystkim dziecko.

   Mając na uwadze to, jak bardzo Joanna kochała Piotra, dzieci i życie, podjęcie takiej decyzji musiało ją dramatycznie dużo kosztować, choć pewnie nie miała wątpliwości, że tak właśnie należy postąpić. Co ważne, Beretta Molla nie oddała wtedy swojego własnego życia walkowerem – ona do końca miała ogromną nadzieję i żarliwie modliła się o to, żeby razem z dzieckiem wyjść z tej sytuacji cało.

   Gianna Emanuela - śliczna i zdrowa - przyszła na świat w Wielką Sobotę, 21 kwietnia 1962 r. Jednak stan Joanny zaczął się nagle drastycznie pogarszać. Zmarła tydzień później, 28 kwietnia.

   Jej historia zaczęła rozchodzić się w kręgach kościelnych, dyskretnie interesował się nią również sam papież Paweł VI. Początkowo jako główny przyczynek do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Joanny podawano ofiarowanie swojego życia za dziecko. To oczywiście czyn niezwykły i bohaterski, ale – na nasze szczęście – ks. Antonio Rimoldi, odpowiedzialny z ramienia Kościoła za wnikliwe „prześwietlenie” biografii Joanny, zwrócił uwagę na to, że Beretta Molla całym swoim życiem, nie tylko na jego końcu, pokazywała zjednoczenie z Bogiem. Także w czasie rozrywki, i na zakupach, i wśród pieluch, i przy lekarskim biurku, i w czułości wobec męża.

 

A na koniec jeszcze piosenka tematyczna ;)