Św. Joanna Beretta Molla, cz. 2 - Kobieta idealna

 

ANNA SOSNOWSKA: Kiedy po raz pierwszy „spotkałaś” się ze św. Joanną Berettą Mollą?

BRYGIDA GRYSIAK: Myślałam o tym przed naszą rozmową, ale nie umiem sobie przypomnieć. Naprawdę. (śmiech). To mogło być przy okazji jej beatyfikacji albo kanonizacji. Ale od samego początku miałam silne przekonanie, że Jan Paweł II z premedytacją wyniósł Joannę na ołtarze. Żeby pokazać współczesnym kobietom, że tak też można.

Czyli: można oddać życie za swoje dziecko? To masz na myśli?

Nie, chociaż oczywiście to poświęcenie Joanny stało się głównym powodem wyniesienia jej na ołtarze.  W moim odczuciu papież chciał nam pokazać, że można być piękną, mądrą, pełną radości kobietą lubiącą operę, malowanie paznokci, modne sukienki i chodzenie po górach, wrażliwą lekarką, a jednocześnie matką trojga, a potem czworga dzieci, i w tym wszystkim dążyć do świętości. Dlatego Joanna jest dla mnie obrazem kobiety idealnej, to fascynująca mieszanka.

Myślisz, że ona może być także wzorem czy inspiracją dla kobiet XXI wieku?

Jak najbardziej, bo coraz bardziej aktualne stają się dzisiaj pytania o to, jak łączyć macierzyństwo i życie rodzinne z pracą. Myślę, że Jan Paweł II świetnie wiedział, że nadchodzą takie czasy, kiedy coraz trudniej będzie łączyć domowe obowiązki z zawodowymi, a świat będzie krzyczał: nie rezygnuj z siebie, ty jesteś najważniejsza! I dlatego papież chciał nam pokazać kobietę z krwi i kości, która jest dowodem na to, że nie trzeba rezygnować z siebie, żeby być kochającą żoną i matką. Ona te wszystkie wyzwania codzienności wzięła „na klatę” i - co więcej - była w tym szczęśliwa, o czym świadczą choćby jej listy do męża.

Dla Ciebie Joanna też jest inspiracją?

Tak, choć uczciwie muszę powiedzieć, że w moim życiu są święci, z którymi czuję się na co dzień mocniej związana. Ja też ciągle pracuję nad tym, jak być dobrą mamą i niezłym dziennikarzem. I jak w tym wszystkim szukać i znaleźć miejsce dla Pana Boga - co jest sprawą kluczową. Bo jak mówią mądrzy ludzie, kiedy Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu. Joanna to świetna patronka takich myśli (śmiech). Myślę, że ona jest też świetną patronką trudnego macierzyństwa, nieplanowanych, niechcianych ciąż. Jest bardzo życiowa. Cieszę się, że jej relikwie trafiły do kaplicy sejmowej, bo mam do nich blisko (śmiech).

A w domu nie masz przypadkiem relikwii św. Joanny?

Nie, ale mam za to mnóstwo jej obrazków, które dostawałam od różnych ludzi - szczególnie przy okazji spotkań autorskich. To było niezwykłe, bo tym ludziom wydawało się, że Joanna może być mi bliska. I dobrze im się wydawało (śmiech).

Często myślałaś o tej świętej, kiedy pracowałaś nad książką „Wybrałam życie”, poświęconą kobietom, które ostatecznie zdecydowały się na urodzenie dziecka, mimo że brały pod uwagę aborcję?

Ona w naturalny sposób przychodziła mi do głowy, kiedy słuchałam opowieści tych matek wszechmogących, jak je nazwałam. Zastanawiałam się też, czy nie zamieścić w książce historii podobnych do historii Joanny Beretty Molli – bo przecież one się zdarzają obok nas, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam. I dobrze się chyba stało, bo jednocześnie pojawiła się na rynku wydawniczym książka, która opowiada tylko o matkach, które naraziły zdrowie, a nawet życie, żeby urodzić dziecko. To jakby uzupełnienie „Wybrałam życie”. A Joanna - tak mi się wydaje - opiekuje się wszystkimi mamami: i tymi, którym się całkiem fajnie życie układa, i samotnymi czy mającymi z innych powodów pod górkę.

Może dlatego, że Joanna sama dobrze poznała smak różnych problemów związanych z macierzyństwem? I nie mówię teraz o finale jej życia, ale o trudno znoszonych ciążach i późniejszych zdrowotnych kłopotach dzieci. Przy czym Joanna nigdy nie epatowała swoim cierpieniem.

Mało tego. Jej mąż opowiada o tym, że po każdej ciąży była jeszcze bardziej radosna, jeszcze bardziej promieniała. Macierzyństwo naprawdę dodawało jej skrzydeł. Ja także o tym próbowałam napisać w „Wybrałam życie”. Że mimo wszystkich, czasami koszmarnych, nieludzkich trudności, które zdarzają się po drodze, macierzyństwo daje kobiecie jakąś niezwykłą siłę, nieporównywalną z niczym innym. I św. Joanna bez wątpienia jest uosobieniem tej siły.

Jej historia prowokuje jednak pytanie: czy mnie, jako matkę byłoby stać na poświęcenie własnego życia dla dziecka? Zapytałaś kiedyś siebie o to?

Zapytałam, ale odpowiedź zachowam dla siebie. Będąc już mamą, mogę sobie próbować wyobrazić, co Joanna czuła, podejmując tę decyzję. Bo to nie była przecież decyzja, dotycząca tylko jej życia. Oddaję moje życie za życie mojego dziecka. To byłoby prostsze. Ale przy niej był jeszcze mąż i troje małych dzieci, które potrzebowały mamy. To dramatyczny wybór. Święta Joanna wybrała życie czwartego dziecka. Dziś cała rodzina jej za to dziękuje.

Takim „pozamacierzyńskim”, bardzo ciekawym wątkiem w  historii Joanny Beretty Molli jest jej relacja z mężem Piotrem.

I znowu, myślę, że także dla tej więzi Jan Paweł II pokazał Joannę światu. Małżeństwo jej i Piotra stanowi przykład tego, jak sakrament małżeństwa traktować serio i jak budować miłość opartą na Chrystusie, na przyjaźni i zaufaniu. Kiedy czytamy listy Joanny do Piotra, to często trafiamy na wyznania: wybieram cię, jesteś mi przeznaczony, oddaję ci się cała, chcę ci służyć. I to nie ma nic wspólnego z poddańczą rolą kobiety wobec mężczyzny, bo mąż także chce służyć jej. Służba nie jest tutaj synonimem niewolnictwa. Raczej wolności. Kocham, więc służę. Bo chcę. To dar z siebie. Dla ukochanej osoby. A przy tym, obydwoje – i Joanna, i Piotr, obok życia rodzinnego realizują się zawodowo.

Są ze sobą bardzo blisko, a jednocześnie każde z nich ma swoją przestrzeń.

To ta wolność, o której wspomniałam. Ale ponad tym wszystkim jest Chrystus, który łączy. Ta wolność zaczyna się od Niego. Joanna i Piotr są świetnym małżeństwem. Jan Paweł II wiedział pewnie, że warto młodym ludziom takie małżeństwo pokazać. Odświeżyć myślenie o małżeństwie jako sakramencie na zawsze, o miłości na zawsze, o odpowiedzialności na zawsze. Papież mówi: nie przestańcie wierzyć, że to możliwe. Kto mówi inaczej, próbuje was oszukać. Dziś zdecydowanie mamy deficyt myślenia o tym.

Chociaż tyle mówi się w Kościele o małżeństwie jako powołaniu.

Joanna zdecydowała się na taką życiową drogę bardzo świadomie. Najpierw chciała pojechać na misje, ale nie pozwoliło jej na to zdrowie, więc uznała, że jej powołaniem jest rodzina.

Wielu ludziom słowo „powołanie” kojarzy się z jakimś odklejeniem od rzeczywistości, z byciem, jak to się mówi, „nawiedzonym”. Tymczasem życie Joanny było tak cudownie zwyczajne, z miejscem na wiele różnych rzeczy.

Dokładnie, proza życia. I to jest właśnie najpiękniejsze. Że świętość też jest zwykła i prosta. Piotr Molla mówił po śmierci Joanny: miałem normalną, fajną żonę. A Kościół uznał ją za świętą, która z czasem stała się ważną osobą, wzorem, patronką dla milionów ludzi na całym świecie.
 

Brygida Grysiak - dziennikarka TVN24, reporterka sejmowa; autorka książek "Najbardziej lubił wtorki", "Kobiety w życiu Jana Pawła II" (z Pawłem Zuchniewiczem", "Wybrałam życie".

Przeczytaj także: Św. Joanna Beretta Molla, cz. 1 - Afirmacja życia