Św. Rita (cz. 1) – Chrześcijańska asertywność

     Ale nie w formie relikwii krążących po naszym kraju lecz w formie kultu szerzonego, co ciekawe, oddolnie przez „zwykłych” wiernych i zataczającego coraz szersze kręgi. Rita znana jest jako patronka spraw trudnych i beznadziejnych – może stąd bierze się jej popularność? Często wiedza na jej temat zatrzymuje się właściwie tylko na tym tytule, a szkoda, bo to kobieta naprawdę ciekawa, doskonale nadająca się na patronkę spraw zwykłych i codziennych, tym bardziej, że wachlarz jej życiowych doświadczeń był niezwykle szeroki – wyczekana jedynaczka wychowywana w kochającej się rodzinie, potem żona i matka, która w wieku 32 lat na skutek walk politycznych została wdową. Mniej więcej rok później straciła także swoich dwóch synów. Drugą połowę życia spędziła w klasztorze augustianek, jednak - co warto podkreślić - nie wstąpiła do niego z rozpaczy, ale raczej był to powrót do pragnienia, które odzywało się w niej już jako w młodej dziewczynie. Jest jedyną osobą w gronie świętych (na ile wiemy), która otrzymała stygmat ciernia, objawiający się raną na czole.

   W charakterystykę św. Rity niektórzy wpisują również wizerunek kobiety poślubionej mężowi-tyranowi, cierpliwie znoszącej przemoc z jego strony, co miało zaowocować ostatecznie nawróceniem Paola Manciniego. Badacze źródeł historycznych dotyczących życia świętej z Cascii dziś stanowczo zaprzeczają takiej wersji wydarzeń. Małgorzata Bilska, autorka wydanej kilka miesięcy temu książki „Kochaj i walcz. Święta Rita” podkreśla, że bardzo zależało jej na przełamaniu tego „zafałszowanego i jednostronnego obrazu uległej, pasywnej, bezwolnej ofiary przemocy, ponieważ szkodzi on nie tylko samej świętej, ale również osobom, które chciałyby ją naśladować”. „Masochizm nie jest  chrześcijański” – podkreśla Bilska.

     Śledząc losy św. Rity uważnie i w oparciu o wiarygodne źródła, a nie legendy, szybko można obalić tezę o jej bierności, natomiast śmiało wysnuć tezę o jej… asertywności! Warto od razu i uczciwie nadmienić, że nie jest to słowo zbyt lubiane w Kościele, bo kojarzy się po prostu z mówieniem „nie”, z egoizmem, zaspokajaniem jedynie własnych potrzeb oraz przysłowiowym dążeniem po trupach do celu. Taki zestaw postaw i zachowań, jak zauważa Małgorzata Bilska, „trudno pogodzić z chrześcijańskim etosem służby, ofiarnym byciem „dla” drugiego”.

   Tymczasem właściwie rozumiana asertywność, jak podaje jedna z definicji, polega na „wyrażaniu w nieagresywny, lecz zdecydowany sposób własnego zdania i emocji oraz poszanowaniu swoich praw, przy równoczesnym poszanowaniu praw i poglądów innych ludzi”. Autorka książki „Kochaj i walcz” użyła w opisie postawy św. Rity określenia „chrześcijańska asertywność”- czyli oparta na wizji człowieka zgodnej z Ewangelią. Tak jak miłość chrześcijańska nie jest miłością z tego świata, a walka chrześcijańska nie jest walką mieczem, tak i asertywność można zrozumieć tylko w świetle życia i nauczania Jezusa. 

    „Aby mieć poczucie własnej wartości i godności, trzeba „być sobą”; wiedzieć, kim się jest jako oryginalna, niepowtarzalna, jedyna w kosmosie osoba – wyjaśnia Małgorzata Bilska. –  Tylko znając i szanując siebie jesteśmy w stanie szanować drugiego, spotkać się z nim bez lęku. Dojrzały chrześcijanin nie używa siły, aby narzucać swoje zdanie, ale z drugiej strony nie  ulega też wpływom. Asertywność to tzw. złoty środek między przemocą a pasywnym wejściem w rolę ofiary. Znakomitym przykładem asertywności jest papież Franciszek. Kiedy konklawe dokonało wyboru, moja książka była już w druku – nawet nie marzyłam, że „styl asertywny” będzie miał w papieżu orędownika! Przecież to, co nas zdumiewa i zachwyca, to właśnie papieskie „bycie sobą” – wbrew majestatycznej funkcji, którą pełni. Gdy Franciszek niesie teczkę do samolotu, to nie robi tego „pod publiczkę”. Jest sobą, jest uczniem Chrystusa, bez względu na okoliczności. Takie świadectwo przyciąga ludzi” – dodaje Małgorzata Bilska.

    Zobaczmy więc, jak w praktyce przejawiała się asertywność Rity. Doskonale widać ją choćby w relacjach panujących w jej domu. Mąż świętej, Paolo Mancini pochodził z rodziny na wskroś przesiąkniętej tradycją wendety (krwawej zemsty), a czasy mocno sprzyjały stosowaniu tego „prawa”, ponieważ toczyły się wtedy zaciekłe walki pomiędzy stronnictwem Gwelfów, popierających Państwo Kościelne, a antypapieską frakcją Gibelinów. Paolo należał właśnie do tej drugiej. Biorąc pod uwagę fakt, że w ówczesnych domach zasady dyktowali mężczyźni, a także i to, że ludzie przychodzący do nich w gościnę to głównie sympatycy Gibelinów, położenie Rity nie było do pozazdroszczenia. Jednak ona nie schowała swoich poglądów do kieszeni, nie ugięła się w kwestii wyznawanych przez siebie wartości, ale wyrażała je głośno i konsekwentnie, próbując prowadzić ze swoim mężem dialog.

    Innym przykładem asertywności Rity jest historia związana z jej późniejszym wstąpieniem do zakonu augustianek. Przełożona tegoż dwukrotnie odprawiła przyszłą świętą z kwitkiem, co dla Rity było o tyle trudne do zrozumienia, że już od dawna odczuwała w sobie pragnienie służenia Bogu. Postanowiła jednak się nie poddawać, tylko zawalczyć o tę możliwość (a wiedziała, że w grę wchodzi wyłącznie klasztor św. Marii Magdaleny w Cascii, żaden inny). W końcu przeorysza wyraziła zgodę, ale postawiła Ricie warunek w zasadzie niemożliwy do spełnienia – zanim przywdzieje habit, ma zażegnać konflikt między skłóconymi na tle polityczno-religijnym rodami, w którym uczestniczył jej nieżyjący już mąż. Kilka lat niekończących się pielgrzymek od domu do domu przyniosło w końcu rezultat. Żeby doprowadzić do tego pojednania, Rita doskonale musiała wiedzieć, kim jest, na czym jej zależy i dobrze znać swoją wartość, bo w przeciwnym razie zostałaby przez tych zaciekłych i żądnych zemsty ludzi zmiażdżona i pożarta (por. Ga 5, 15), a ze wstąpienia do augustianek byłyby nici.

     I na koniec jeszcze jedno zdarzenie. W 1450 r. Kościół katolicki świętował Rok Jubileuszowy, ogłoszony przez papieża Mikołaja V. Z tej okazji augustianki z Cascii postanowiły udać się na pielgrzymkę do Rzymu. Sytuacja blisko siedemdziesięcioletniej wtedy Rity wyglądała w taki sposób, że z powodu stygmatu ciernia i ciągle jątrzącej się rany na czole, wydzielającej intensywny, bardzo nieprzyjemny zapach, zakonnica większość czasu spędzała w odosobnieniu. To jednak nie przeszkodziło jej, by pójść do przełożonej i powiedzieć, że ona także chciałaby wyruszyć na pielgrzymkę. Tę kłopotliwą prośbę przeorysza skwitowała zdaniem „Chyba że siostra wyzdrowieje”. Ricie udało się jakoś „załatwić” sprawę z Najwyższym i tuż przed podróżą stygmat zniknął (pojawił się znowu po powrocie). Czy ta historia nie pokazuje, że Bóg jest sprzymierzeńcem ludzi (po chrześcijańsku) asertywnych?