Św. Rita (cz. 2) - Cierpliwość

Cierpliwość - ten deficytowy dziś „towar” - kojarzy nam się z czymś cierpkim, z czymś, co niesie ze sobą cierpienie. Tymczasem sporo prawdy musi być przecież w powiedzeniu, że cierpliwość popłaca, czego liczne dowody znajdziemy w życiorysie św. Rity.

Właściwie bez cienia przesady można powiedzieć, że Rita stała się nauczycielką cierpliwości jeszcze przed swoim narodzeniem. Jej rodzice, Amata i Antonio Lotti długo nie mogli doczekać się potomstwa, co - jak się domyślamy - musiało być dla  nich i trudnym, i upokarzającym doświadczeniem. W końcu jednak udało im się zajść w ciążę i na świat przyszła upragniona i wymodlona córka, która potem stanie się wielką świętą do zadań specjalnych, bo tak przecież moglibyśmy sparafrazować przypisywany Ricie tytuł patronki spraw trudnych i beznadziejnych.

Ta historia jest niejako echem historii znanych nam już z kart Biblii. Przypomnijmy sobie choćby narodziny Izaaka - syna Sary i Abrahama czy Jana Chrzciciela - syna Elżbiety i Zachariasza. Ci dwaj pojawili się na świecie, gdy ich rodzice byli już mocno posunięci w latach, jednak udało im się „uwierzyć nadziei wbrew nadziei” (por. Rz 4, 18), ponieważ „dla Boga nie ma nic niemożliwego (Łk 1,37). Losy Izaaka, Jana, a także Rity wyraźnie pokazują, że na tych wyczekanych dzieciach często spoczywa szczególne Boże błogosławieństwo.

Co oczywiście nie jest jednoznaczne z życiem usłanym różami. Rita miała niejedną okazję do tego, żeby ćwiczyć się w cierpliwości. Przypomnijmy, że jej mąż, Paolo Mancini pochodził z zupełnie innego niż ona świata wartości, rządzącego się prawem wendety. (O tym przeczytasz w: „Św. Rita cz. 1”). Rita miesiącami starała się więc go przekonać metodami naturalnymi, czyli dialogiem, jak i nadprzyrodzonymi, czyli modlitwą za niego, że jednak pokój jest czymś lepszym od rozlewu krwi, a miłość ostatecznie bardziej się opłaca niż nienawiść. Wysiłek Rity nie poszedł na marne - Paolo zaczął stopniowo inaczej postrzegać świat, zdystansował się wobec swoich dotychczasowych bojowo nastawionych kompanów i … zwrócił się także ku Bogu.

Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że gdyby Rita próbowała wpłynąć na swojego męża posługując się agresją, przypierając go do muru czy wymachując mu przed nosem szabelką, ten - zważywszy na włoski temperament oraz ówcześnie panujący klimat społeczny - poszedłby w zaparte i puszczał mimo uszu wszystko to, co mówiła do niego żona. Na tym przykładzie dobrze widać, że cierpliwość musi być blisko spokrewniona z łagodnością, ale, co też ważne, nie ma absolutnie nic wspólnego z biernością.

Czasem bywa tak, że dla osiągnięcia jakiegoś celu musimy podjąć długofalowe działania, nie mając żadnej gwarancji, czy zostaną one zwieńczone sukcesem i czy nie tracimy przypadkiem niepotrzebnie czasu. Nie chodzi tu oczywiście o sprawy błahe, ale o rzeczy, na których nam naprawdę zależy i zależeć powinno. Kiedy Rita po stracie męża i dzieci chciała zrealizować od dawna obecne w niej pragnienie wstąpienia do zakonu augustianek, usłyszała od przeoryszy ultimatum: możesz do nas przyjść, ale najpierw musisz pogodzić zwaśnione rody. Zajęło jej to, uwaga!, kilka lat. Kilka lat chodzenia od domu do domu, cierpliwego (sic!) wysłuchiwania słów pełnych nienawiści i rozżalenia oraz cierpliwego nakłaniania do - mimo wszystko - pojednania. Szczerze? Szanse na zawieszenie broni, czyli i na to, by spełniło się  - bardzo przecież szlachetne - marzenie Rity, były naprawdę mikre. Jednak tam, gdzie występuje pełen oddania i zaangażowania czynnik ludzki wsparty pełnym miłości czynnikiem Boskim „cuda”, a czasem i cuda bez cudzysłowu, się zdarzają, bo - przypomnijmy te słowa raz jeszcze  - „dla Boga nie ma nic niemożliwego”.

To oczywiście nie oznacza, że zawsze nam się uda doczekać upragnionego efektu (choć Ricie w tym przypadku się udało) i że jak będziemy mocno wierzyć oraz cierpliwie działać, to sprawy za każdym razem ułożą się po naszej myśli. Dlatego wbijmy sobie mocno do głowy te słowa św. Augustyna: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. One doskonale charakteryzują całe życie św. Rity, ale i my powinniśmy w różnych wymagających od nas (niekiedy anielskiej) cierpliwości sytuacjach (kurczowo) się trzymać.

Warto też pamiętać o jeszcze jednej rzeczy: Bóg widzi więcej, On ma szerszą perspektywę niż my. Autorka książki „Kochaj i walcz. Święta Rita”, Małgorzata Bilska opowiedziała mi taką historię. Po tym, jak „skończyła” jej się stabilna, nieźle płatna, etatowa praca, która dawała poczucie bezpieczeństwa, prosiła Pana Boga o to, by szybko znalazła się inna. Minął miesiąc, potem drugi i trzeci – nic. Cisza. Więc zniecierpliwiona wyznaczyła datę, zapowiadając „bunt na pokładzie” - praca albo koniec z modlitwą itd. No bo jak to? Wszystko się wali, a Wszechmogący udaje, że Go nie ma? „Kilka dni przed terminem zadzwonił mój serdeczny kolega, pilot-pasjonat – opowiada Małgorzata Bilska – i zapytał, czy polecę z nim Cessną. Zdobył wymagane uprawnienia i mógł zabrać pierwszą pasażerką. Chętnie się zgodziłam. To zupełnie inne doświadczenie niż lot samolotem rejsowym. Z wysokości dwóch tysięcy stóp n.p.m. widać domy, ludzi, drzewa, pola, wstęgi rzek... Pociąg - mała gąsienica. I tam w górze przyszło mi do głowy, że robię błąd, bo Bóg też musi widzieć moje życie z podobnej perspektywy, bardziej całościowo niż ja je widzę... Przeszło mi poczucie rozżalenia. Niecały miesiąc później dostałam propozycję... napisania książki o św. Ricie. Gdybym pracowała na etacie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Bóg odpowiada czasem na nasze prośby w zaskakujący sposób…”.

Jest jeszcze jedna sytuacja z życia tej św. Rity, warta tego, by się jej przyjrzeć, a pewnie niektórzy z nas mogą się w niej również przejrzeć - jak w lustrze. Przełożona Rity postanowiła poddać nowicjuszkę (dobiegającą wtedy czterdziestki!) próbie posłuszeństwa i nakazała jej podlewanie rano i wieczorem uschniętego krzewu winorośli, który Małgorzata Bilska wdzięcznie nazwała w swojej książce „suchym badylem”, co doskonale oddaje absurdalność całej sytuacji. Nie trzeba pewnie dodawać, że ta próba posłuszeństwa była również dla Rity solidną próbą cierpliwości, która - w dosłownym sensie!  - wydała niespodziewany owoc. Po roku krzew zaczął wypuszczać liście i ma się świetnie po dziś dzień.

Gdzie tu analogia z naszym „normalnym” życiem? Czasem znajdujemy się w takiej sytuacji, która wydaje nam się po ludzku bezsensowna. Ktoś na przykład pracuje w miejscu, gdzie strasznie się męczy, gdzie nie ma szans rozwinąć skrzydeł. Szuka czegoś innego, ale ciągle nie może znaleźć. Albo ktoś próbuje nawiązać nić porozumienia ze swoim dorastającym dzieckiem, jednak za każdym razem ma poczucie, że właściwie wszelkie próby głębszego kontaktu są jak rzucanie grochem o ścianę. Co w takich sytuacjach robić? Cierpliwie podlewać ten „suchy badyl”, modlić się i nie tracić nadziei. Małgorzata Bilska zwraca uwagę na jedną ciekawą rzecz: „Bardzo wiele o wierze mówi nam wesele w Kanie Galilejskiej, bo tam najlepsze wino pojawia się dopiero na końcu. Chodziłoby więc o to, żeby nie upić się wcześniej, ale jednak cierpliwie wytrwać do finału”.

Kiedy czyta się historie osób, w których życie zaingerowała św. Rita, uderza fakt, że często (choć nie zawsze) odpowiedź na prośby przedstawiane Bogu za jej pośrednictwem przychodzi w ekspresowym tempie - tak, jakby Bóg teraz wynagradzał jej z nawiązką ziemską cierpliwość.

Przeczytaj także: Św. Rita (cz. 1) - Chrześcijańska asertywność