Święty Józef wyciągnął do mnie pomocną dłoń

Kim on jest dla mnie? Mężczyzną, który zachował się, jak trzeba. Mężczyzną czułym, opiekuńczym, podążającym za wolą Bożą, a nie własną wygodą. Mężczyzną, który nie użalał się na rzeczywistość, nie pytał dlaczego, tylko z pokorą przyjmował to wszystko, co Bóg mu przygotował. Taki był właśnie św. Józef.

Myślę o nim ostatnio bardzo dużo, sporo na jego temat czytam. Próbuję zrozumieć jego postawę, choć nie wszystko jest dla mnie jasne. Zagadką pozostaje dla mnie na przykład jego milczenie. Może dlatego, że sama jestem raczej osobą, która dużo mówi, czasem wręcz za dużo, i milczenie nie jest moją najmocniejszą cechą. Jednocześnie jednak podziwiam jego odwagę, łagodność, cierpliwość i to, jak ważna w jego życiu była realizacja woli Bożej. On nie pytał, dlaczego tak się dzieje, nie dyskutował, nie przedstawiał swoich racji, nie zastanawiał się, co ludzie powiedzą. Robił to, co należy. Opiekował się kobietą, którą kochał. Był przy niej wbrew wszystkim i wszystkiemu. Być może gdzieś w głębi serca dopadały go wątpliwości, bo przecież był tylko człowiekiem. I to na dodatek człowiekiem, który został postawiony wobec niepojętej tajemnicy. Ale na tym właśnie polega jego wyjątkowość. On ufa, bo wie, że Bóg na pewno nie chce jego krzywdy. Ufa, bo wie, że Bóg da mu siłę i moc, by mógł stawić czoła wszelkim przeciwnościom. 

Taki był święty Józef. I taki jest inspiracją dla bardzo wielu osób, także dziś. To przez jego wstawiennictwo ludzie modlą się o dobrą pracę, dobrego męża, rozwiązanie problemów finansowych, zdrowotnych, a także o dobrą śmierć. To do niego uciekają się ci, którzy proszę o dzieci, kiedy mają problem z poczęciem czy donoszeniem ciąży, albo ci, którzy podejmują adopcję. To jemu rodzice zawierzają swoje potomstwo. To on jest patronem wielu rodzin i wielu dzieł, w tym charytatywnych. To przez jego ręce ludzie proszą o rozmaite łaski i te łaski otrzymują. Znam wiele takich historii, cudownych, wręcz nieprawdopodobnych, w których to święty Józef był głównym bohaterem, bo modlitwa do niego i za jego przyczyną rozwiązywała rozmaite problemy, a przy okazji – co było największym owocem – zmieniała serca tych ludzi.

Sama także doświadczyłam jego troski, kiedy po wielu latach musiałam zlikwidować działalność gospodarczą. Firma, którą prowadziłam ponad dziesięć lat, nie wytrzymała zderzenia z rzeczywistością ekonomiczną. Podatki i rozmaite inne opłaty zaczęły mnie po prostu przerastać. Decyzję o zamknięciu działalności odwlekałam z miesiąca na miesiąc, bo przed samą sobą było mi wstyd, że sobie nie poradziłam. Kiedy pewnego jesiennego dnia wyszłam z urzędu po dopełnieniu wszelkich formalności, poczułam się tragicznie. Smak porażki był bardzo gorzki. Miałam siłę tylko na to, żeby płakać. Łzy mi ciekły jak grochy, przyszłość wydawała mi się beznadziejna. Coś, co było dla mnie ważne, jednym kliknięciem w komputerze przestało istnieć. I wtedy, w tej po ludzku trudnej sytuacji, przypomniałam sobie o nim. Przypomniałam sobie wszystkie świadectwa, które czytałam gdzieś na forach internetowych, jak to św. Józef troszczył się o pracę, jak pomagał pokonać trudności finansowe. I zaczęłam się do niego modlić. Nawet nie żadną litanią czy nowenną, tylko własnymi słowami. Ta modlitwa to była bardziej rozmowa z przyjacielem albo z kimś, kto pomógłby mi poukładać swoje sprawy. Mówiłam do niego, opowiadałam, jakie to dla mnie ważne. I zostałam wysłuchana… Oczywiście nie z dnia na dzień (choć wiem, że i tak błyskawicznie potrafi on działać). Ale z czasem zaczęły się odzywać do mnie osoby, z którymi dawno współpracowałam, i zaczęły zlecać mi kolejne projekty. Wierzę w to, że ten impuls był od św. Józefa. Od tego czasu trzymam z nim sztamę. Powierzam mu wszelkie moje zajęcia i nieustannie zachwycam się działaniem tego, którego siłą jest milczenie.