Tak źle i tak niedobrze…
Do niedawna twierdziłam, że nasze dzieci, a szczególnie syn, nie należą do grupy tak zwanych dzieci chorowitych. Oprócz katarów naprawdę nie mogliśmy narzekać na przeciągające się trudne leczenie, antybiotykoterapię, nie daj Boże, wizyty w szpitalu. Choroby jako takie poznajemy w zasadzie dopiero teraz, kiedy syn chodzi do przedszkola i co ciekawe choruje bardziej jego siostra niż on sam.
Posyłając dziecko do przedszkola, chyba każdy rodzic liczy się z ryzykiem ciągłych chorób i infekcji. Ileż wśród znajomych historii o puszczaniu dziecka do przedszkola na dwa dni, po czym tydzień leczy się nawet ze zwykłego kataru. A katar katarowi nierówny. I jak to się mówi, leczy się go siedem dni albo tydzień. Poza tym przy dwójce dzieci dopiero odczuwamy, jak bardzo choroby dezorganizują nam życie, uprzykrzają samopoczucie naszym dzieciom.
Wyczytałam gdzieś, że dziecko w wieku przedszkolnym choruje średnio (według oczywiście amerykańskich naukowców) od sześciu do ośmiu razy w ciągu roku. I uznaje się to za normę. Poza tym zawsze uznaje się, że choroby wieku dziecięcego lepiej, żeby przechodziło się właśnie w dzieciństwie. Tego wymaga nawet dojrzewający układ immunologiczny dziecka. Ze swojego dziecięcego doświadczenia wiem, że mniej chorowałam, będąc już w szkole, ponieważ większość infekcji przeszłam właśnie w przedszkolu. A wcale nie należałam do tych zdrowych dzieci.
W ogóle kwestia odporności to ciekawy i dość obszerny temat. Sądzę, że każda mama ma swój opracowany sposób na wzmocnienie odporności. U nas z pewnością sprawdza się nieprzegrzewanie dziecka. Czasem z żartem mówię, że stosujemy zimny chów dzieci. Często wietrzymy mieszkanie, dzieci chodzą na spacery także w chłodniejsze czy deszczowe dni, szczególnie jesienią czy zimą. Owszem, wszystko w granicach rozsądku. Poza tym w dobie pandemii chyba każdy z nas przykłada większą wagę do dbania o swoje zdrowie.
Wracając jednak do sytuacji naszych dzieci, to zauważam zaletę długiego karmienia piersią. Miałam i nadal mam to szczęście, że mogłam i mogę swoje dzieci długo karmić piersią. Samo karmienie to również niełatwy temat dla wielu mam, nawet tych, które mogą karmić. A dzisiejsza presja otoczenia niestety nie zawsze pomaga. Myślę, że to temat na osobny artykuł kiedyś. Jednak niewątpliwą zaletą karmienia piersią jest fakt, że dostarcza ono mnóstwo cennych składników pomagających nie tylko w prawidłowym wzroście i rozwoju dziecka, ale wspiera jego naturalną odporność. U dzieci karmionych naturalnie rzadziej występują zakażenia przewodu pokarmowego, dróg oddechowych, układu moczowego, ale także rzadziej występuje zapalenie ucha środkowego. Czyli wszystko to, co jest zmorą przedszkolaków. Ponadto rzadziej przy cięższych chorobach występuje sepsa, bakteryjne zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych oraz martwicze zapalenia jelit. Takie dzieci prawdopodobnie charakteryzują się także mniejszym ryzykiem wystąpienia alergii, nadwagi i otyłości, cukrzycy typu 1 i 2 i wielu chorób nowotworowych. Myślę, że niechorowanie moich dzieci albo bardzo łagodne chorowanie jest skutkiem właśnie karmienia piersią.
Jednak etap przedszkola w dużej mierze bardziej odbił się na zdrowiu naszej córki. Kiedy syn coś przyniesie z przedszkola, to jego leczenie zazwyczaj trwa krócej niż córki. Na szczęście nasze dzieci są dość dobrymi pacjentami i stosują się dzielnie do zaleceń lekarza czy naszych domowych kuracji. Różnie też przechodziły ząbkowanie. Syn czasem miał gorączkę, a u córki niestety prawie zawsze mamy infekcję gardła. Z katarem zazwyczaj jest tak, że niestety jest bardzo uciążliwy. A jego rodzajów jest tyle, że dopiero mając dzieci, zdajemy sobie sprawę, który jest zwykłym nieżytem, alergią, a który zapowiedzią poważnej infekcji. Niektóre mamy mogłyby otworzyć własne poradnie. Najgorsze jest, kiedy dziecko samo nie umie wydmuchać nosa. Wtedy sytuacja się nieco bardziej komplikuje. Więcej przy tym stresu, płaczu. U nas nie bardzo sprawdzały się też urządzenia typu „katarek” (to taka rurka podłączona do odkurzacza, która pomaga wyjąć wydzielinę z nosa dziecka). Wiem, że są dzieci, które same podłączają się do odkurzacza i po sprawie. U nas syn sobie radzi z wydmuchaniem nosa, z córką jeszcze ćwiczymy. Pomagają inhalacje, ale już zauważyłam, że jak tylko umyję, wyparzę i schowam nebulizator, to zawsze znów pojawi się katar. Już tego nie robię. Zawsze jest pod ręką i jak się można domyślić, wcale z niego nie korzystamy.
Trudniejsze są wszelkie wirusowe infekcje, typu jelitówki, trzydniówki. Raz, że taka choroba to ogromny stres i dyskomfort dla dzieci. Często nie rozumieją tego, co się dzieje z ich ciałem. A dwa, że to nie lada wyzwanie psychiczne dla rodziców. Ciężko się znosi cierpienia dziecka, brak apetytu, płacz i trudności w ulżeniu jego bólowi. Mając w głowie myśl, że młody organizm tak szybko może się odwodnić, ciężko nam, rodzicom, tak spokojnie czasami podchodzić do grymasów dziecka. A wizja szpitala chyba bardziej przeraża mnie samą niż nasze dzieci. Nie wiem, jak inne mamy, choć podejrzewam, że mogą mieć podobnie, ale każde gorsze samopoczucie dziecka może nie wywołuje od razu u mnie paniki, ale występuje narastający niepokój. Ile razy mamy podwyższoną temperaturę i wcale nic sobie z tego nie robimy, a 37,8 stopni u dziecka już jest dla nas stanem podwyższonego ryzyka. A najtrudniej znosi się nocne przypadki chorób, kiedy dziecko dodatkowo jest mocno zmęczone całą sytuacją. Do tego dochodzą jeszcze liczne alergie skórne, oddechowe czy pokarmowe. A walka z nimi jest zazwyczaj walką z wiatrakami, ponieważ jak szybko odchodzą, tak szybko powracają.
Będąc w domu z dziećmi, mam ten przywilej, że choroba dziecka bardzo nie uprzykrza mi życia, jeśli chodzi o kwestie zawodowe. W każdej sytuacji dzieci są ze mną, nie muszę szukać dla nich opieki, nie muszę się martwić, jak na częste zwolnienia patrzeć będą koledzy z pracy czy pracodawca. To zaleta pracy w domu. Myślę, że dzieci też odczuwają ulgę bycia ze mną w trudnej dla nich sytuacji. Ja również wolę być z nimi, obserwować je i zapewnić im choć trochę normalności w tej nienormalnej sytuacji.
A sytuacja z pandemią koronawirusa niestety nie należy do normalnych. Dzieci nawet mają piosenki o wirusie, rozmawiają o chorobach między sobą. Fakt faktem, pierwsze obostrzenia faktycznie wyeliminowały choroby w przedszkolu. Żaden rodzic nie ośmielił się zostawić dziecka w przedszkolu nawet z małym katarem, a i panie również mocno tego pilnowały. Teraz zauważa się, że dzieci chorują znowu na infekcje, które dawno nie występowały z racji tego, że zaburzona została pewna „ciągłość infekowania”. Tak źle i tak niedobrze. Oby jak najszybciej się to skończyło.