Ten czas

Dopiero co byłem w Tyńcu. Rozmawiałem z tutejszym mnichem. O jego modlitwie, o jego medytacji, o jego ciszy. A potem wszedłem do tutejszego kościoła, do tutejszych krużganków i… smakowałem tę ciszę. Tę ciszę, która właśnie teraz, właśnie dziś powinna być smakowana, jak nigdy indziej.

Dziś o podobną ciszę coraz trudniej. Naprawdę. Nie znajdziesz jej, jadąc autobusem. Nie znajdziesz jej w samochodzie. Ba, nawet we własnym domu o nią coraz trudniej. Dobrze jest więc raz na jakiś czas znaleźć takie właśnie miejsce. Obmodlone mury, duchowa pustelnia, adoracja. I nieme poruszanie ustami.

Jest przynajmniej kilka takich miejsc, gdzie taka właśnie cisza smakowała mi najlepiej. Tyniec również do nich należy. Ale w taki dzień jak ten dziś chciałbym Cię na chwilę zabrać gdzieś jeszcze. Na Kalwarię. Bo tam także cicho.

Trudno tu o jakieś specjalne uniesienia. Trudno o jakąś mądrość. W pozłacanej jerozolimskiej kaplicy panuje nieprzebrana cisza. Raz na jakiś czas przerywa ją tylko delikatne kichnięcie. To jedna z dwóch skulonych pań klęczących pod niewielkim ołtarzem. W słabym, pulsującym świetle widać je dość słabo. Klęczą z pochylonymi głowami. Gdyby nie to kichnięcie, pewnie bym ich nawet nie zauważył. To pielgrzymi. Modlą się pod ołtarzem Kalwarii. Tym samym ołtarzem, pod którym znajduje się niewielki otwór, w który można włożyć rękę. Dobrze, żeby była długa. Trzeba ją bowiem włożyć co najmniej po łokieć, a w przypadku niektórych nawet po samo ramię. Dopiero wówczas dotknie się umieszczonej pod ołtarzem skały. Tej samej, na której umierał Chrystus. Krzyż, na którym wisiał, stał dokładnie w tym miejscu. Klęczę tuż obok. Nasłuchując systematycznych kichnięć, czekam, aż przyjdzie moja kolej wejścia pod ołtarz. W odróżnieniu jednak od mego pobytu podczas dnia tym razem nic mnie nie pogania. Mam czas. Oprócz tych dwóch kobiet skulonych pod ołtarzem jestem tu jedyny. Sam jak palec.

Takie mam wspomnienie tamtego czasu. Gdy udało się wejść na całonocne czuwanie do Bazyliki Grobu Bożego. Gdy nie trzeba było już się nigdzie spieszyć. Gdy w świątyni poza mną było może kilkanaście osób. Każdy przeżywający ten moment na swój własny sposób. Jak chociażby te dwie panie skulone pod ołtarzem na Golgocie. Jak pewien młody Szwajcar czytający przy świetle czołówki fragmenty Biblii, siedzący vis-à-vis wejścia do Kaplicy Grobu. Albo jak to małżeństwo klęczące od kilkunastu już minut w ciszy przy pachnącej olejami płycie, na której myto i smarowano ciało zmarłego Jezusa. Każdy ma swoje miejsce. Każdy ma swój czas.

Bo tutaj, w miejscu ostatnich chwil męki i śmierci Chrystusa, trudno o jakieś specjalne uniesienia. Trudno o jakąś mądrość. W miejscu, w którym świat na kilkadziesiąt godzin wstrzymał oddech, ciężko o otwarty uśmiech. O mądrą, poruszającą serce myśl. Nie, nie ten moment. Teraz jest czas na ciszę. Wtuloną między kamienne ściany Kaplicy Kalwarii. W miejscu, gdzie umierający Bóg po raz ostatni spojrzał na umiłowane Miasto. Na umiłowany świat.